To dość oczywiste, że Sąd Najwyższy od co najmniej roku przestał być ostoją sprawiedliwości i uczciwości, a stał centrum walki politycznej polskiego sądownictwa z obecnym rządem. Przewodnictwo w tej wojnie prowadzą, zgodnie ze strukturą instytucji hierarchicznej, kierownicze gremia Sądu Najwyższego z jego pierwszą prezes Małgorzatą Gersdorf na czele. To ona kreuje się na główną ofiarę kaczystowskiego rządu i współpracującego z nim prezydenta.
Ofiarą, którą niczym azjatyccy barbarzyńcy wspólnie krzywdzą prezydent i rząd, odwołując ją z jej urzędu wbrew konstytucji. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że w boju o utrzymanie swojej prezesury, zgodnie z życzliwą dla Gerdsorf interpretacją konstytucji, do kwietnia 2020 roku, podtrzymują ją jej najbliżsi współpracownicy oraz polityczni doradcy, rekrutujący się wprost z opozycji totalnej. Wedle tego założenia prezes Gersdorf, nie zawsze tego w pełni świadoma, traktowana jest przez polityków opozycji jako „poręczna siekiera” do kruszenia reformy sądownictwa. Pasem transmisyjnym, przekazującym zachętę Małgorzacie Gerdorf do dalszego prowadzenia walki aż do ostatecznego wyczerpania jednej ze stron jest grupa „jastrzębi” antypisowskich w jej najbliższym otoczeniu sędziowskim.
Dziś już była pierwsza prezes SN nie może pozwolić sobie na nieostrożność, jaka jej się przydarzyła nieco ponad rok temu, kiedy została przypadkowo zarejestrowana na filmie, w którym wychodziła z siedziby Platformy Obywatelskiej w towarzystwie polityków tej partii wraz z innymi „ważnymi figurami” polskiego wymiaru sprawiedliwości, znanymi ze swego gorącego zaangażowania politycznego po stronie opozycji, jak choćby z Andrzejem Rzeplińskim, byłym prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Jakakolwiek powtórka epizodu znanego z tamtego filmu odebrałaby Małgorzacie Gersdorf resztki wiarygodności, że walczy o stanowisko dla dobra wymiaru sprawiedliwości lub Sądu.
W tak zarysowanym tle, pojawił się ostatnio wątek wyjątkowej gorliwości Sądu Najwyższego w błyskawicznym - jak na zwykłe procedury - udostępnieniu dziennikarzom Onetu taśm z nagrań z tzw. afery taśmowej, z fragmentami, na których zarejestrowano rozmowy obecnego premiera Mateusza Morawieckiego.
Skoro media, to sędzia Michał Laskowski, rzecznik Sądu Najwyższego, którego niezwykle sobie cenią media związane z opozycją. Człowiek, który jak rzadko kto dba o stworzenie pozorów, aby sprzedać się jako obiektywny, rzetelny bezgranicznie – zawsze w oparciu o przepisy i ich dojrzałą oraz wnikliwą, wynikającą z głębokiej wiedzy i doświadczenia interpretację – rzecznik.
Czyja to sprawka? – zasępiły się prawicowe media, próbując dojść kto utorował drogę Onetowi do tak zadziwiająco szybkiego dostępu do taśm z Mateuszem Morawieckim.
Podobnie było kilka tygodni temu, kiedy Onet opublikował przeciek o szczegółach spotkania Mateusza Morawieckiego z Małgorzatą Gersdorf mimo, że uczestnicy niejawnej rozmowy, dotyczącej spraw reformy Sądu Najwyższego, zawarli niepisaną umowę, że przebieg spotkania nie ujrzy światła dziennego.
Tak jak w tamtym czasie tak i dziś nie mam kłopotów ze wskazaniem źródła, które dało przeciek o treści rozmowy, mającej pozostać tajemnicą, a ostatnio dołożyło starań, aby udostępnić odpowiedniemu medium taśmy z nagraniem premiera Mateusza Morawieckiego.
Z własnego doświadczenia wiem, że obwarowane tajemnicą informacje dostają te media, które reprezentują podobne lub zbliżone interesy do źródła przecieku. Zatem ogólnie rzecz ujmując, sprawę przecieków, należy badać zgodnie z zasadą obowiązującą w śledztwach o zabójstwo, zadając pytanie, kto mógł z tego uzyskać korzyść?
W obydwu tu opisanych przypadkach odpowiedź jest stosunkowo prosta. Szczęśliwie bowiem mamy tu układ naczyń sprzężonych wspólnym interesem.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/415779-tajemnice-sn-ogolnie-dostepne-dla-wybranych-mediow