Nie raz pisałem, że jako osoba o konserwatywnych poglądach wyjątkowo mocno na sercu leży mi istnienie silnych instytucji. Instytucji chrakteryzujących się ciągłością władzy. Nie podlegających prawom partyjnej nawalanki. Jakie są moje poglądy na temat reformy sądownictwa autorstwa rządzącej Polską ekipy? Napisałem na ten temat kilka tekstów w ciągu ostatnich dwóch lat. Najlepiej jednak moje obecne podejście wyraził Piotr Zaremba, który w Polska The Times napisał:
Cel więc może był zbożny, ale metody nieszczęsne. Czy mogły być inne? Zapewne mogły, choć obóz rządzący musiałby okazać więcej cierpliwości, stawiając na przebudowę powolniejszą, nie gwałcącą tylu standardów. A zarazem, czy mógł ją okazać, kiedy coraz mocniej lansowano prawo sądów do oceniania w wyrokach zgodności przepisów z konstytucją? Sędziowie sami poniekąd sprowadzili tę burzę na swoją głowę. Tylko, że w tej sprawie ktoś powinien być mądrzejszy, patrzeć dalej, kierować się strategią i państwowotwórczym instynktem. Tego instynktu zabrakło. Wyjdziemy z awantury, my jako Polacy, z sądownictwem może nie dokumentnie popsutym, ale poważnie rozregulowanym.
Oczywiście, że dostrzegam szereg patologii w polskim wymiarze sprawiedliwości. Kto go nie dostrzega? Zgadzam się, że nie może być tak, że sędziowie nie są kontrolowani przez żadną inną władzę. Nie są w stanie sami się rozliczać z nieprawidłowości. Korporacjonizm jest zawsze silniejszy niż jakiekolwiek poczucie sprawiedliwości. Problem z pisowską reformą wymiaru sprawiedliwości tkwi nie w potrzebie głębokie reformy, ale w złamaniu standardów patrzenia na wymiar sprawiedliwości.
Rację ma Zaremba pisząc, że „cały sądowy pakiet służył nie tyle uzdrowieniu czegokolwiek, ile większemu związaniu sądów z władzą. Na dokładkę raz podważone tabu jest nie do przywrócenia. Przyjdzie nowa większość parlamentarna i będzie miała mandat do wywrócenia wszystkiego raz jeszcze. Pod hasłem przywracania porządku, ponownego czyszczenia.”
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że PiS kiedyś wybory przegra. Nie jest nieprawdopodobne, że stanie się to za rok, choć ja uważam, że będzie to za pięć lat. Polacy szybko się nudzą politykami i prędko przyzwyczajają się do socjalnych prezentów. Bez względu na to kiedy Zjednoczona Prawica odda władzę, następna ekipa nie będzie pozbywała się większej możliwości kontroli władzy sądowniczej, mediów czy innych instytucji. Pokusa opanowania państwa własnymi ludźmi jest zbyt wielka dla każdego ugrupowania.
A trójpodział władzy? Czy ta demokratyczna świętość ( wymyślona notabene przez zdeklarowanego monarchistę) spowoduje, że zmiany zostaną odwrócone? Nie wierzę w to. Szczególnie, że w Polsce nigdy prawdziwego trójpodziału władzy nie było.
Skoro minister może być jednocześnie posłem, to gdzie ten trójpodział? Skoro Sejm stał się maszynką do głosowania, a zmiana prawa jest wymyślana w gabinetach prezesów partii, to gdzie ten klasyczny trójpodział na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą? Jednak jeżeli nie potrafimy nawet poradzić sobie ze zmianą funkcjonowania Senatu ( powinna być to ponadpartyjna „izba rozsądku”), który nie różni się niczym od Sejmu i jest kolejną maszynką do głosowania pod dyktando szefów partii, to po co w ogóle dyskutować o wprowadzaniu realnego trójpodziału władzy?
Może dlatego Polacy, ku przerażeniu oderwanych od rzeczywistości liberalnych elit, nie stoją dziś tak masowo ze świeczkami na ulicach jak rok temu? Sondaże dla Zjednoczonej Prawicy są wciąż bardzo dobre, na protesty wychodzi już tylko garstka ( do tego coraz agresywniejszych) ludzi, natomiast Polacy przyzwyczaili się do okładania rządzących przez eurokratów.
Można oczywiście się obrazić na „głupi naród kupiony za 500 zł”. Można otwarcie pluć na „Januszów i Grażyny od Rydzyka”, które przejęły władzę w Polsce. Można nadal żyć w matrixie zbudowanym przez wieloletnią lekturę tekstów liberalnych elit, których lewicowe skrzydło było wyłącznie kawiorowe. Zerknijcie jak wygląda dzisiejsza krytyka lewicy skupionej wokół Partii Razem przez armię marudzących zgredów Adama Michnika. Oni naprawdę się niczego nie nauczyli w ostatnich trzech latach. Nawet ich „młodzieżówka” symbolizowana przez napuszonego, pożal się Boże, arystokratę Rafała Trzaskowskiego orbituje wyżej niż ego Lecha Wałęsy.
Warto zastanowić się, co by się działo, gdyby takiej samej rewolucji w wymiarze sprawiedliwości dokonywała jakaś nowa lewica ( PO i SLD to zblazowane partie broniące destrukcyjnego status quo i nawet moja wyobraźnie nie stawia ich w takiej roli)? W barierki pod Sejmem kopali by wyborcy PiS, a lewicowe media pisałyby np. o problemie dyskryminacji przez sądy środowisk LGBTQ i potrzebie głebokiej reformy. Większość Polaków zajmowałaby się natomiast swoimi sprawami. Może dlatego, że Polacy nigdy nie byli przywiązani do klasycznego trójpodziału władzy, bo nigdy nie widzieli skutków jego działania?
Prawicowi rewolucjoniści (ech, te dzisiejsze pomieszanie pojęć) dokonują totalnego przemeblowania systemu sądownictwa i coraz wyraźniej dążą do przemiany paradygmatu liberalnej demokracji. Nie budują żadnego autorytaryzmu i wbrew własnej propagandzie uginają się pod presją silnych środowisk ( patrz: feralna nowelizacja ustawy IPN). Jarosław Kaczyński robi to, o czym inni liderzy tylko marzyli. Uzależnia mocniej wymiar sprawiedliwości od władzy politycznej. Przecież to marzenie każdego polityka.
Nie mam złudzeń, że gdy Zjednoczona Prawica straci władzę, z dzisiejszej rewolucji skorzystają inni. Skorzystają z prawdziwą determinacjach w oczach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/405239-za-kilka-lat-rewolucje-w-sadownictwie-wykorzysta-opozycja