Czym bliżej końca prac komisji sejmowej w sprawie Amber Gold, tym większe przekonanie, że nie ma tu żadnych przypadków. Większość osób odpowiedzialnych za nadzór nad firmami zajmującymi się rynkiem finansowym w najlepszym przypadku nie interesowała się gdańskim przypadkiem, w najgorszym – jego stałą i skuteczna ochroną. Jeśli przypomnieć zachowania i zeznania prokuratorów rozmaitego szczebla, ważnych pracowników służb skarbowych, podatkowych, najwyższych urzędników Ministerstwa Finansów, to można odnieść wrażenie, że prominentne gabinety powierzano wówczas w Polsce osobom nierozgarniętym, dotkniętym amnezją, a zdarzały się także przypadki mogące być zakwalifikowane jako graniczące z kretynizmem. Jedni przesłuchiwani najzupełniej celowo udawali niezwykle tępych umysłowo, innych trzeba rzeczywiście do takich zaliczyć, albowiem zasób ich wiedzy, niezwykle ubogie słownictwo, marne możliwości kojarzenia i w ogóle sposób bycia o takiej ocenie przesądza. Kto chce, może sobie przypomnieć odpowiedzi pani prokurator, która najpierw przysyłała zaświadczenia lekarskie jako usprawiedliwienia nieobecności, a potem jednak dała popis swego intelektu. Przynajmniej kilkanaście osób zasłaniała się swoją stałą niepamięcią, niektórym, jak choćby wiceministrowi finansów trzeba było proste pytania powtarzać w nieskończoność. Były wicepremier i minister Jacek Rostowski kluczył i próbował zagadać, często zakrzykiwać członków komisji, korzystając także często z własnego przyzwolenia na niepamięć.
Na ostateczne wnioski komisja ma jeszcze czas, ale dla kogoś, kto przygląda się jej pracom tylko okazyjnie, jasne jest, że ktoś z dość wysokiego szczebla wszystko to trzymał w łapie i nie pozwalał na żadne sankcje wobec łobuzerskiej spółki. Zapewne w przyzwoleniu na krycie matactw istotną rolę zagrał syn premiera, bez względu na to, czy była ona grana świadomie, czy też nie. Jeśli nie – to niech teraz sam oceni swe umysłowe moce. Ojciec Donald też oczywiście o niczym nie wiedział, bo przecież syn jest dorosły i nie przystoi rodzicom rozmawiać o zajęciach swej latorośli. To coś podobnego, jak słowa Hanny Gronkiewicz – Waltz, która też nie miała pojęcia o stanie konta swego męża i swej córki, choć znalazły się tam nagle poważne kwoty ze sprzedaży udziałów w słynnej warszawskiej kamienicy.
Niewątpliwie ktoś tę symfonię oszustwa skomponował, ale rolę nadzorców orkiestry powierzył celowo nierozgarniętym lub wręcz przygłupom. I kompozytorzy i nadzorcy byli przekonani, że ówcześni władcy rządzić będą Polską długo i dlatego czuli się zupełnie bezkarnie. A największe cięgi zbierze niewątpliwie były wiceminister finansów odpowiedzialny za działalność izb skarbowych i wszelkiego rodzaju kontrole podatków. Trzeba przyznać, że on rolę przygłupa odegrał bardzo naturalnie, prawie tak samo, jak pani prokurator Barbara. Zwykle symfonia zaczyna się w tempie allegro, potem adagio, a na końcu presto, bywa w formie wariacji. Ale to nie ten przypadek. Tu wariacji było bez liku. Od samego początku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/404395-te-symfonie-oszustwa-ktos-skomponowal