Im bardziej rozwój Polskich Linii Lotniczych LOT przedstawiany jest jako sukces polityki rządu, tym bardziej nasz narodowy przewoźnik staje się przedmiotem zmasowanego hejtu antypisowców. Oni chyba organicznie nienawidzą wszystkiego, co może u Polaków wzbudzić dumę, bo ta duma wzmacnia – w ich ocenie – rządzącą prawicę.
Może ta nienawiść bierze się z zazdrości? Z zazdrości o to, że gdy oni sami byli u władzy, okazywali się – przepraszam za wyrażenie, ale czasem łagodniejszych brakuje – patałachami, którym nigdy nic nie wychodziło. Nie potrafili zahamować masowego złodziejstwa (Amber Gold, tzw. reprywatyzacja, wyłudzanie VAT), a potem – gdy okazało się, że nowa ekipa dała sobie z tym radę – dostawali furii, gdy dzięki temu zaoszczędzono środki na program 500+. Nie potrafili oprzeć się niemieckim naciskom i gotowi byli zgodzić się na przymusową relokację imigrantów, a teraz są wściekli, bo okazuje się, że można było temu postawić skuteczny opór. Byli gotowi zgodzić się na upadek LOT w 2012 roku, podczas gdy dziś nasz przewoźnik podwoił swoją flotę i osiąga zyski, o których za ich czasów nie mógł nawet pomarzyć.
Różnica między antypisem a całą resztą polega na tym, że o ile antypisowcy wszystko podporządkowują logice wojny totalnej ze znienawidzonym PiS, o tyle cała reszta potrafi zwykle odróżnić interes państwa od swojego stosunku do aktualnie rzadzącej ekipy. Bo ekipy się zmieniają, a państwo trwa. A przynajmniej trwać powinno. Dlatego nikomu na prawicy nie przyszło w czasach PO do głowy, aby źle życzyć rozmaitym przedsięwzięciom podejmowanym przez ówczesną władzę, o ile przyczyniały się one do poprawy kondycji państwa. Pamiętam budowę autostrad na Euro 2012 – szczytowe osiągnięcie ówczesnej propagandy sukcesu – pamiętam, te piski zachwytu w TVN i innych sprzyjających Platformie mediach, gdy nowo otwartym odcinkiem A2 przejechał pierwszy samochód. Pamiętam te powtarzane do znudzenia hasło „Polska w budowie”. Stężenie tej propagandy było porażające, ale przecież nikt z ówczesnej prawicowej opozycji nie kwestionował faktu, że nowe inwestycje są korzystne dla państwa. Nikt nie życzył odebrania Polsce środków na te projekty, tylko dlatego, że realizuje je ekipa, którą politycznie się zwalcza.
Czytam teraz w mediach społecznościowych zabarwione polityczną obsesją drwiny z LOT. Że to beznadziejna linia, że „gdy gdzieś lecę, to nigdy nie korzystam z LOT”. Gdyby pisał to anonimowy troll, uznałbym, ze mam do czynienia z frustratem, którego umysłowe horyzonty wyznaczają lektura „Wyborczej” i narzekania podczas imienin u cioci. Ale są to ludzie publicznie aktywni, którym zdarzyło się przecież bywać w świecie. Ja sam zawsze – gdy możliwości finansowe mi na to pozwalają – korzystam z LOT. Dlaczego? Bo to polski przewoźnik, który płaci podatki w kraju. A gdy czasem zdarza mi się latać obcymi liniami, to nie zauważam znaczącej jakościowej różnicy. Ostatnio tak się zdarzyło, że cztery razy pod rząd korzystałem z usług czołowych linii zachodnioeruopejskich. I cztery razy pod rząd samoloty miały opóźnienie. I to na tyle duże, że konieczny był hotel. Mam więc coraz większe wrażenie, że ci rzekomi „światowcy”, którzy tak biadolą na własny kraj, bywają może za granicą, ale kompleksy (bo chyba nie brak rozumu) nie pozwalają im zrozumieć tego, co wokół widzą.
Kiedyś Jan Hartman, jeden z ideologów obozu antypisowskiego, napisał, że chciałby katastrofy gospodarczej w Polsce. Bo tylko ona byłaby w stanie odwrócić sympatię większości od PiS. To myślenie pojawiało się wielokrotnie, ostatnio w nadziejach (spełnionych) na porażkę Polski na Mundialu, czy w niecierpliwym oczekiwaniu na klęskę rządu w polityce zagranicznej (ach, kiedy wreszcie ta Unia „zamrozi” nam fundusze). To myślenie rozpoczęło się od pogardy wobec wyborców PiS i stopniowo, od czasu gdy PiS objął władzę, zamienia się w trudną do wytłumaczenia nienawiść wobec własnego państwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/402051-hejt-na-lot-czyli-o-nienawisci-do-wszystkiego-co-budzi-dume?wersja=mobilna