W internecie i mediach prawicowych, także na tych łamach, sypią się wezwania do możliwie ostrej reakcji państwa polskiego na skandaliczne wypowiedzi burmistrza Jersey City Stevena Fulopa. Wezwania to emocjonalnie zrozumiałe, zwłaszcza w kontekście narastającego w wielu wpływowych środowiskach wyjątkowo brutalnego antypolonizmu. Ledwie parę dni temu reżyser Steven Spielberg stwierdził przecież, że Polacy tęsknią za ludźmi w mundurach SS, którzy w czasie wojny rzekomo nas „chronili”. A w tle ustawa 447 i coraz mocniej artykułowane roszczenia majątkowe. Ta epidemia wyraźnie się rozszerza; jest dzieckiem całych dekad zaniedbań, współpracy wielu krajowych środowisk w budowaniu czarnego obrazu Polski. Ma też chyba całkiem konkretne przyczyny polityczne: chodzi o uderzenie w państwo, które bardzo życzliwie przyjęło prezydenturę Donalda Trumpa, a tym samym to działanie wymierzone w samego prezydenta USA. Jest też próbą trwałego zniszczenia polskich roszczeń (w pełni uzasadnianych) do statusu niewinnej ofiary II wojny światowej. W tej sytuacji wielu z nas szuka prostych recept. A to winna ma być Polska Fundacja Narodowa, choć i dziesięć PFN-ów dziś by nie pomogło. Widać to gołym okiem, ale na kimś przecież trzeba się wyżyć, na kimś odreagować.
Według innych z kolei, gdyby obóz rządzący grał ostrzej, sytuacja byłaby lepsza. Paradoksalnie, są to często ci sami ludzi, którzy oceniają, że w 1939 roku lepiej było ustąpić Niemcom Hitlera. A przecież wówczas można było mieć nadzieję na pomoc mocarstw zachodnich bądź na wojnę światową, która nie pozostawi sprawy polskiej na marginesie. Dziś nasze szanse na sukces po czołowym zderzeniu z wielce wpływowymi środowiskami o zasięgu globalnym są niemal zerowe. Po niemal pewnej klęsce autorzy takich złotych recept pierwsi zaczęliby krzyczeć, że znów poszliśmy z „szabelką na czołgi”, że trzeba działać nie romantycznie, a na chłodno, dobrze kalkulując i planując trzy ruchy do przodu.
Strategia rządu, polegająca na próbie przeczekania tej fali, przy jednoczesnym podtrzymywaniu stanowiska w pełni zgodnego z prawdą historyczną, ma swoje wady i niesie ze sobą również zagrożenia, ale trudno wskazać propozycję, która byłaby lepsza nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie, w tych warunkach, które istnieją.
Oczywiście, Polska musi zbudować narzędzia, które sprawią, że w przyszłości nie będzie w obliczu takich ataków bezbronna. Nie da się tego jednak zrobić w kilka tygodni czy miesięcy. Na to trzeba lat, dekad. Co można bowiem zrobić panu Fulopowi, skoro atakując Polskę zyskuje on aplauz i profity znacznie dla niego cenniejsze niż ewentualne przykrości ze strony polskiej?
Ważne, by zacząć coś robić, i to się dzieje. Mamy coraz bardziej aktywną dyplomację, także wspomniana PFN wcale nie próżnuje, choć część jej działań ma charakter niejawny, dyskrecjonalny.
Ale zgoda, antypolskie wzmożenie, próba posadzenia nas na ławie oskarżonych, powinna skłaniać nas jednak do działań nadzwyczajnych. Moim zdaniem przede wszystkim w sferze zbrojeń i rozbudowy armii; w tej sferze trzeba maksymalnie przyspieszyć, i wydawać jeszcze więcej niż obecnie. Ostatnie tygodnie są bowiem groźnym memento dla naszego państwa. Skrajnie niekorzystny rozwój wydarzeń jest nie tylko możliwy, ale i dość prawdopodobny. Wystarczy wygrana mocno lewicowego kandydata na prezydenta w Stanach Zjednoczonych (kogoś w typie Fulopa), połączona z jakimś nowym resetem w stosunkach z Rosją, i możemy znaleźć się w poważnych opałach. Jeśli do tego dodamy kłopoty z naszym wizerunkiem, wiemy, co może nam grozić.
A wówczas ważne będzie tylko to, co sami mamy w ręku. Silna armia nigdy sama z siebie niczego nie gwarantuje, zwłaszcza gdy wokół są armie ostatecznie silniejsze, ale zawsze jest solidną kartą.
PS. Miał rację Maciej Świrski, gdy jeszcze w roku 2014 mówił dla tygodnika „Sieci”, że „bez prawdy o historii Polska zginie”. Bo kto pomoże narodowi obciążonemu zbrodnią Holocaustu?
To nie tylko kwestia znieważenia narodu, lecz także sprawa kluczowa dla przyszłości. Co bowiem może czekać Polskę, jeżeli świat uwierzy, że to Polacy byli sprawcami Holokaustu, że jesteśmy dziedzicami twórców Auschwitz? To będzie miało swoje konsekwencje geopolityczne.
Jakie?
Na przykład takie, że nie zadziała artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego mówiący, że NATO podejmie w obronie zaatakowanego państwa, członka sojuszu, „taką akcję, jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej”. To artykuł całkowicie polityczny, pozostawiający wybór. Jeżeli zostaniemy uznani za spadkobierców sprawców Holokaustu, to politycy państw NATO nie będą chcieli nam pomóc – trzeba mieć sympatię społeczeństw, by być bronionym.
W tym kontekście obrona dobrego imienia to, rozumiemy, obrona niepodległości.
Jeżeli nie bronimy prawdy historycznej, jesteśmy na równi pochyłej. Rosja jest agresywnym sąsiadem i starcie wcześniej czy później nastąpi. Zresztą Niemcom też zależy, byśmy mieli złe imię. Oczywiście w obu przypadkach motywacja jest różna, ale skutek ten sam.
Problem wizerunkowy, brak sympatii do Polski, będą miały konkretne skutki?
Oczywiście. Ale warto podkreślić, że tu nie chodzi o wizerunek, lecz o dobre imię. Czyli o pozytywną relację świata do polskości, o chęć dowiedzenia się czegoś więcej, chęć poznania. I o honor. To taki stan rzeczy, w którym, mówiąc potocznie, inni pragną się z nami kolegować. Do tego dochodzi element duchowy. Polskość jest immanentnie związana z chrześcijaństwem, a więc i z „Imieniem Jezus”. „Nomen bonum, Nomen Iesus”. Wizerunek jest pojęciem płytszym, bieżącym. Dlatego przyjęliśmy nazwę Reduta Dobrego Imienia. Wymyślił ją śp. Piotr Pokorski, sekretarz Reduty, który zmarł nagle w wieku 51 lat, w październiku zeszłego roku. Niezwykły, dobry człowiek, dobry przyjaciel, historyk, znawca heraldyki. Bardzo Go brakuje.
Z kolei w najnowszym numerze naszego tygodnika polecam Państwu bardzo ważny wywiad z prezesem IPN dr Jarosławem Szarkiem:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/393087-ostatnie-tygodnie-sa-groznym-memento-dla-naszego-panstwa-musimy-jeszcze-szybciej-wzmacniac-i-zbroic-nasza-armie?wersja=mobilna