Choć na europejskim froncie walki o reformę sądownictwa nieco uspokoiło się, to na horyzoncie ciągle jeszcze grzmi. Pomimo uchwalenia wynegocjowanych z Komisją Europejską zmian w przepisach, urzędnicy unijni z Fransem Timmermansem na czele, ostrzegają, że to jeszcze nie koniec.
Jest przysłowie o tym, że jak dasz palec, to za chwilę wezmą całą rękę. Trochę tak zachowuje się dziś Komisja Europejska, domagając się dalszych ustępstw od Polski. Tymczasem kompromis polega na czymś innym: na tym mianowicie, że wycofują się obie strony. Można sobie wyobrazić pewne zmiany w przyjętych w zeszłym roku ustawach sądowych, ale istnieje ich granica, którą jest zachowanie istoty reformy. Do tej pory tej granicy nie przekroczono, rząd twardo zapewnia, że nie ma o tym mowy. Jednak druga strona najwyraźniej nadal naciska, domagając się „konkretnych rezultatów”.
Przyczyn presji można doszukiwać się zarówno w czekających Unię negocjacjach budżetowych – chodzić może o zmiękczenie stanowiska Polski, ale również w nieustannej agitacji prowadzonej przez środowiska antypisowskie w Europie. Tak się bowiem składa, i nie jest to żadne odkrycie, że o ile na froncie wewnętrznym PiS potrafi utrzymać inicjatywę (dowodem sobotnia konwencja prawicy), o tyle na zewnątrz możliwości partii rządzącej są znacznie skromniejsze. Tu antypisowscy agitatorzy dzięki rozległym i wieloletnim kontaktom w liberalnym mainstreamie, potrafią skutecznie psuć szyki. Z pewnością swoje robi też wynik ostatnich wyborów na Węgrzech, który jest podważany przez tamtejszą opozycję i dla wielu liberalnych rządów UE stanowi kolejny impuls do prowadzenia ostrzejszego kursu wobec „niepoprawnych” państw.
Czy oznacza to jednak, że należy mocno uderzyć pięścią w stół i trzasnąć drzwiami? Absolutnie nie. Taki scenariusz jest wymarzony przez wszystkich przeciwników kompromisu, zarówno tych, którzy chcieliby rozpuszczenia Polski w unijnej magmie, jak i tych, którzy przyszłość Polski widzą poza Unią, pewnie gdzieś obok Rosji. Odejście od rozmów oznaczałoby bowiem zerwanie i tak wątłych kontaktów z unijnymi mandarynami i przejęcie rzeczywistego monopolu w relacjach z Unią przez środowiska antypisowskie. Pozwalałoby także na całkowite zrzucenie odpowiedzialności za niepowodzenie rozmów na Polskę, co byłoby prostą drogą do postawienia nam ultimatum, które ściśle uzależniłoby naszą najbliższą przyszłość w Unii od udzielenia przez rząd szerokich koncesji politycznych na rzecz antypisowskiej opozycji. Przyjęcie takiego ultimatum oznaczałoby zaś faktyczną rezygnację z suwerenności i podmiotowości Polski. Jeśli więc nie zmierzamy do zerwania z Unią – a tego nikt wśród rządzącej prawicy nie chce – nie możemy pozwolić na to, aby odpechnięto nas od rozmów i od procesu decyzyjnego.
W tym sensie przyjęta przez rząd strategia negocjacyjna, pomimo trudności, jest trafna. Pozwala bowiem konfrontować stawiane nam zarzuty z rzeczywistością. A w tej konfrontacji wychodzimy całkiem nieźle, na tyle nieźle, że Unia – choć niechętnie – musiała ostatnio złagodzić ton. Swoje robią też nawiązywane przy okazji kontakty osobiste, znacznie bowiem trudniej jest atakować kogoś, z kim przed chwilą siedziało się przy stole negocjacyjnym. I to chyba najbardziej irytuje antypisowców (zarówno tych z liberalnej jak i ze skrajnie antyunijnej strony), którzy chcieliby zerwania rozmów i postawienia Polski pod ścianą. Już choćby z tego powodu warto trzymać się przyjętej strategii, nawet jeśli do pomyślnego finiszu ciągle jeszcze daleko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/390709-jest-cos-co-laczy-antypisowcow-ze-zwolennikami-polexitu-jedni-i-drudzy-chca-zerwania-negocjacji-z-unia