Nie lubię pisać tekstów chwalących polityków, ale są takie momenty, w których człowiek cieszy się, że jego pieniądze z podatków nie idą na marne. Rząd Mateusza Morawieckiego zareagował odpowiednio na eskalację kłamstw na temat polskiej historii. Po prostu stanął na wysokości zadania.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Premier w Markowej: Polska nie była współodpowiedzialna za Holokaust. Nie pozwolimy nikomu, aby używał frazy „polskie obozy śmierci”. RELACJA

Na histeryczną dezinformację należało odpowiedzieć w sposób stanowczy, ale jednocześnie spokojny. Ukazujący olbrzymi ładunek emocjonalny problemu, ale rzeczowo. Ta sztuka udała się Mateuszowi Morawieckiemu i to w okresie największego kryzysu.

Polski premier w klarowny sposób przedstawił problem zakłamywania polskiej historii. Bez używania wielkich słów, bez epitetów, ale spokojnie przedstawiając fakty. Tylko w ten sposób można było przemówić do wyobraźni dziennikarzy karmionych papką spreparowaną pod polityczne interesy. Do ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, że Polska nie miała prohitlerowskiego marionetkowego rządu, a Polacy nie służyli w Waffen-SS. Czego nie można już powiedzieć o Belgach, Francuzach, Ukraińcach… O Niemcach nie wspominając (choć wydaje się, że i oczywistości wymagają w naszych czasach wyjaśnień).

Mamy za sobą olbrzymi kapitał w postaci godnej postawy Polaków podczas II wojny światowej. Nie musimy preparować historii dla naszych potrzeb. Wystarczy ją tylko wyeksponować. I właśnie to zrobił Mateusz Morawiecki. Ubrany w elegancki garnitur, biegle mówiący po angielsku. Takie detale też mają swoje znaczenie.

Czy to wystarczy? Bardzo bym chciał. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że to tylko początek długiego procesu przywracania właściwych pojęć. Nie mogło się obyć bez rozdrapywania ran. Takie katharsis było jednak potrzebne.

A prawda? Sama wypłynie na wierzch. Zawsze wypływa. Nawet po wielu latach…