Dlaczego akurat Węgry?, rozdyskutowały się o pierwszej, zagranicznej wizycie premiera Mateusza Morawieckiego media różnych maści, z „Faktem” na czele. Odpowiedź jest prosta. Rzecz w tym, że trzeba chcieć i umieć to zrozumieć.
Podobno „Europa z przerażeniem patrzy na Budapeszt”. Czyli wybór był głupi. No, bo jeśli Węgrzy, mimo publicznych deklaracji poprą unijne sankcje wobec Polski za łamanie zasad państwa praworządnego…? - dociekają różnoracy komentatorzy. No, to przeanalizujmy:
Po pierwsze, pierwsze wizyty nowych szefów rządów w zaprzyjaźnionym kraju są normalną praktyką. Kolejni kanclerze Niemiec i prezydenci Francji odwiedzają Paryż i Berlin nawet przed i kilka godzin po zaprzysiężeniach. Choć, po prawdzie, przyjaźń niemiecko-francuska to raczej związek interesów niż ich wzajemna, szczera sympatia. Nie będę wspominał powiedzenia francuskich polityków z czasu jednoczenia się Niemiec, że z miłości do tychże woleliby dwa państwa niemieckie, czy zrywania zaplanowanych, międzyrządowych konsultacji przez prezydentów Jacquesa Chiraka, Nicolasa Sarkozy’ego, ani antypatii między Françoisem Hollandem i kanclerz Angelą Merkel…
Po drugie, w przeciwieństwie do przez wieki skonfliktowanych Francuzów i Niemców, którzy pojednali się dopiero za prezydenta Françoisa Mitterranda i kanclerza Helmuta Kohla, Polacy i Węgrzy to od wieków „dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki (Lengyel, magyar két jó barát, együtt harcol, s issza borát). A i dzisiaj łączą nas, prócz szczerej i wielokrotnie dowiedzionej sympatii, interesy polityczne.
Po trzecie, zarzut, że Budapeszt prowadzi politykę korzystną dla Węgier, bo np. premier Viktor Orbán spotyka się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem i robi z Rosją interesy, jak np. w dziedzinie energetyki, jest absurdalny. Każdy kraj dba o własne interesy, nie zawsze muszą być one zbieżne także między przyjaciółmi. Stawianie Węgrom ultimatum: albo poprzecie naszą politykę energetyczną, albo zapomnijcie o naszej przyjaźni, byłoby jedynie dowodem niedojrzałości do uprawiania polityki międzynarodowej. Poza tym, jeśli nasze stosunki z Rosją są obecnie lodowate, to Węgry mające również tragiczne doświadczenia z historii, mogą nawet okazać się przydatne w dialogu polsko-rosyjskim.
Po czwarte, nie ma żadnego powodu, żeby nowy premier Mateusz Morawiecki składał pierwszą wizytę w Berlinie, w Paryżu czy w Brukseli, choćby z uwagi na to, że nikt inny jak właśnie Niemcy i Francuzi użyli i używają wszelkich wpływów w Unii Europejskiej dla poskromienia ambicji demokratycznie wybranego rządu Prawa i Sprawiedliwości w naszym kraju, który naruszył ich interesy, z bezpardonowym mieszaniem się w nasze wewnętrzne sprawy i jawnym wspieraniem dążącej do przewrotu tzw. „totalnej opozycji”. Najbardziej wymownymi symbolami rzekomo dobrych relacji Polski z Niemcami i Francuzami była milcząca zgoda gabinetu PO-PSL premiera Donalda Tuska na budowę niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream (który de facto zablokował dostęp statków o większej wyporności do świnoujskiego portu), czy wielomiliardowy kontrakt na dostarczenie przez Francuzów latającego złomu - przestarzałych helikopterów caracal, których nie chciała nawet ich armia.
Po piąte, niektóre kraje w Europie muszą pojąć, że czasy zadowalania się protekcjonalnym poklepywaniem po ramionach kolejnych rządów 40.mln. kraju w centrum Europy przez niemiecko-francuski, „unijny dyrektoriat” się skończyły. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, także w Grupie Wyszehradzkiej czy w gronie dwunastu państw Trójmorza, polskiej inicjatywy politycznej i gospodarczej, co nie znaczy, że te sojusze i partnerstwa są warte funta kłaków. Przeciwnie, to właśnie Paryż i Berlin, w zależności od własnych potrzeb, klecił różne grupy współpracy i nacisków, np. z Włochami, z Hiszpanią, a nawet z Wielką Brytanią, która notabene zdecydowała się na opuszczenie UE właśnie w obronie niezależności i swoich interesów.
Po szóste, nasze bliskie stosunki z Węgrami, ani współpraca w ramach Grupy V4 nie oznaczają dążenia do „wyprowadzenia Polski z unii” - kto tak twierdzi jest ignorantem lub cierpi na chroniczną, antypisowską fobię.
Po siódme, groźby unijnych sankcji wobec Polski wynikają z aktualnej polityki Brukseli, mówiąc wprost - próby poskromienia i ubezwłasnowolnienia państw narodowych na rzecz budowy wyimaginowanych „Stanów Zjednoczonych Europy”. Argumenty o czekających nas karach finansowych za niepodporządkowanie się unijnym dyrektywom to oczywiste strachy na Lachy. Niepochodzący z wyborów i bez znaczenia we własnych krajach, a uzurpujący sobie prawo pełnienia funkcji „nadrządu” w Europie, szef KE Jean-Claude Juncker, jego zastępca Frans Timmermans, szef RE Donald Tusk, czy polscy europosłowie, domagający się i zabiegający w Brukseli o restrykcje wobec Polski, nie są wieczni. Przy ustalaniu unijnego budżetu i podziału pieniędzy tych postaci – miejmy nadzieję – już nie będzie. Poza tym, podział funduszy jest uzależniony od wielu czynników, dla przykładu, Francja, która jest największym biorcą dopłat dla rolników nigdy nie zgodzi się na ich okrajanie. Także przydzielanie dotacji dla najsłabiej rozwiniętych regionów w UE nie zależy od czyjegoś widzimisię, a wynika ze ściśle określonych kryteriów.
Podsumowując, polityka to sztuka dyplomacji, dziedzina, w której w minionych latach wyróżnialiśmy się tym, że nasi szefowie dyplomacji traktowali własny kraj jak „brzydką i ubogą pannę na wydaniu”, bądź składali hołdy w Berlinie, z prośbą o objęcie przez Niemcy „przywództwa w Europie”.
A więc: dlaczego akurat Węgry…? Właśnie dlatego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/374671-7-punktow-dla-ignorantow-krytykujacych-pierwsza-wizyte-zagraniczna-premiera-rp-na-wegrzech