Za parę godzin będziemy mieli nowy rząd. Już po wszystkich procedurach desygnowania, powołania, przegłosowania przez Sejm. Przez ostatnią dobę padło dużo zdań komentujących… brak zmian. Nie zauważyłem w nich jednego argumentu, dość oczywistego. Im dalej od uroczystości w Pałacu Prezydenckim, tym bardziej widocznego.
Popatrzmy: już nawet Jarosław Kaczyński zapowiedział, że w styczniu Radę Ministrów czekają „głębokie” zmiany. Chwilę wcześniej powiedział to jeden z najbliższych współpracowników prezesa PiS Ryszard Terlecki.
Prezydent Andrzej Duda mówił wczoraj po powołaniu rządu, że to piękny koleżeński gest ze strony Mateusza Morawieckiego, iż zdecydował się dać szansę wszystkim ministrom, popracować z nimi bliżej i dopiero po tym okresie – nazwijmy go „próbnym” - podjąć decyzje o zmianach. Faktycznie można by to było rozpatrywać w tych kategoriach, gdyby było to adekwatne. A nie jest.
Straty spowodowane przedłużającą się rekonstrukcją są większe niż zyski wewnątrz obozu władzy czy rządu, niż jakakolwiek koleżeńskość. Serial się przeciąga, wyborcy są zmęczeni władzą zajmującą się samą sobą, nie rozumieją wymiany samego premiera, a resorty nie pracują, jak powinny. To kosztuje.
Pamiętajmy też, że każdy poważny kandydat na premiera – a za takiego uważam Morawieckiego – podejmuje się pełnienia tej funkcji stawiając przed sobą sprecyzowane cele i doskonale wiedząc, z jaką drużyną chciałby przystąpić do ich realizacji.
Stawiam tezę, że Morawiecki nie będzie się nad niczym zastanawiał, a kilkuosobowe decyzyjne grono w obozie już dobrze wie, kto rząd opuści. Dlaczego zatem nie przeprowadzono wszystkich zmian od razu?
Moim zdaniem chodziło o bezpieczeństwo głosowania nad wotum zaufania dla rządu Mateusza Morawieckiego. Czy możemy sobie wyobrazić, że z rządu odchodzi kilku ministrów i w konsekwencji w kluczowym momencie wyłamują się z obozowej jedności na sali plenarnej Sejmu, albo w ogóle się na niej nie pojawiają? Może nie w przypadku osób z partyjnego trzeciego szeregu (a za takich możemy uznać niektórych ministrów „zagrożonych”), ale jeśli chodzi o postacie w PiS pierwszoplanowe – już tak. Co następuje dalej? Sytuacja kompletnie wymyka się spod kontroli i po ewentualnych paru kolejnych krokach na horyzoncie pojawia się art. 155 ust. 2 Konstytucji.
To zupełnie nieprawdopodobny scenariusz? Nie. A zatem trzeba go wyeliminować.
Krótko mówiąc: łatwiej wymienić ministra niż powołać rząd nie mając większości. Ot, i cała filozofia etapowej rekonstrukcji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/371569-latwiej-wymienic-ministra-niz-powolac-rzad-nie-majac-wiekszosci-czy-w-tym-tkwi-tajemnica-etapowej-rekonstrukcji