Ustępująca premier Beata Szydło powiedziała w środę, że woli „kojarzyć się z polskim niedzielnym rosołem, niż z ośmiorniczkami z Sowy i Przyjaciół.” To można było odczytać jako formę pożegnania, ale także jako rodzaj prztyczka pod adresem następcy Mateusza Morawieckiego, który wprawdzie z ośmiorniczkami nic wspólnego nie miał, ale w rzeczonej restauracji bywał i jako dawny szef zagranicznego banku na pewno z niedzielnym rosołem też nikomu się nie skojarzy.
Tak czy owak ważne jest, że coraz bardziej niezrozumiała gra wokół rekonstrukcji rządu wreszcie się zakończyła. Bo, powiedzmy sobie otwarcie, to nie personalia są w tej chwili najważniejsze, ale pomysł na najbliższe dwa lata rządów PiS. A tu wyzwania są ogromne. Pisałem o tym w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”, zastanawiając się, co dalej po programie 500+. To, że potrzebne jest nowe otwarcie, nie ulega bowiem wątpliwości. Czy musiało się to wiązać z wymianą premiera? To jest do dyskusji. Beata Szydło miała swoje sukcesy i – jak można sądzić po reakcji sporej części wyborców PiS – rzeczywiste poparcie. Jednak – co też warto przypomnieć – o Mateuszu Morawieckim jako potencjalnym następcy pani premier, mówiono od bardzo dawna, tyle tylko, że – jak poprzednio spekulowano – do wymiany na stanowisku szefa rządu miało dojść dopiero w przyszłym roku. Doszło do tego wcześniej, co prawdopodobnie ma związek z ustaleniami, które Jarosław Kaczyński poczynił z prezydentem Dudą.
Nie jest tajemnicą, że Mateusz Morawiecki cieszy się sympatią prezesa PiS. Wśród dziennikarzy krążą opowieści o tym, jak to Morawiecki uwiódł Jarosława Kaczyńskiego swoją wszechstronną wiedzą. Bo rzeczywiście Morawiecki wyróżnia się na tle szarej i przeciętnej masy działaczy partyjnych. Pewnie dlatego, że przez większość swojego życia nigdy żadnym działaczem nie był, co zresztą wywołuje dziś u niektórych wyborców PiS nieufność.
Pytanie, czy brak partyjnego doświadczenia i zaplecza docelowo okaże się jego siłą, czy raczej słabością? Wszystko oczywiście zależeć będzie od dwóch rzeczy. Od lojalności wobec Jarosława Kaczyńskiego, a zatem od tego, czy nowemu premierowi nie uderzy do głowy woda sodowa, jak to onegdaj z innymi szefami rządu bywało (casus Marcinkiewicza wiele tu mówi) oraz od tego, czy będzie w stanie wykazać się realnymi sukcesami przekładającymi się, jeśli nie na wzrost, to przynajmniej na utrzymanie wysokich notowań prawicy.
O ile w pierwszym wypadku można mieć poważne podstawy, by sądzić, że Morawiecki – w odróżnieniu od wspomnianego Marcinkiewicza – ma wystarczające doświadczenie i nie musi odreagowywać żadnych kompleksów (tutaj jego przeszłość jako szefa banku jest atutem), o tyle, jeśli chodzi o sukcesy, wszystko pozostaje niewiadomą. Jak napisałem w tygodniku „Sieci” sformułowany przez wicepremiera Morawieckiego plan rozwoju Polski, innowacyjności, wspierania rodzimego przemysłu jest oczywiście działaniem we właściwym kierunku, ale ma jedną wadę. Nie da się go zrealizować w krótkim czasie. To plan – jak zresztą przyznawał sam Morawiecki – na kilka kadencji, i to nieprzerwanych.
Być może Morawiecki, stojąc na czele rządu, zdoła wiele spraw przyśpieszyć. Niewykluczone też, że z uwagi na zawodową przeszłość, łatwiej mu będzie działać w otoczeniu europejskich polityków, co w obliczu zwiększenia presji na Polskę ze strony Unii może mieć duże znaczenie. Pytanie tylko, jak szerokie pole manewru pozostawi mu prezes PiS, działacze partyjni i wyborcy. To może być zresztą największe wyzwanie, przed którym stanie premier Morawiecki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/370818-najwieksze-wyzwanie-premiera-morawieckiego-jak-przekonac-do-siebie-nieprzekonanych?wersja=mobilna