Prezydent Francji Emmanuel Macron starał się wczoraj, podczas wspólnej konferencji prasowej z premier Beatą Szydło podkreślać to co łączy Polskę i Francję: handel,oraz wymiana kulturowa i naukowa. Starał się także akcentować obszary, gdzie oba kraje mogłyby dojść w przyszłości do porozumienia: w polityce energetycznej, obronnej i klimatycznej. Dziękował Beacie Szydło m.in. za przystąpienie do współpracy wojskowej w Unii (PESC) i przejęcie w przyszłym roku przewodnictwa negocjacji nad ograniczeniem zmian klimatycznych (COP21).
Widać było wyraźnie, że Macron chce zatrzeć wrażenie wrogości między oboma krajami, powstałe wskutek sporu o Caracale i aroganckich uwag, które kierował w ostatnich miesiącach pod adresem rządu w Warszawie. Prawda jest jednak taka, że relacje między Francją a Polska od lat układają się trudno. Wszyscy pamiętamy słynną uwagę Jacques’a Chiraca z 2003 roku, że Polska „straciła dobra okazję, by milczeć”. Chodziło o poparcie Polski dla interwencji zbrojnej USA w Iraku. Francuska minister straszyła nas wówczas groźbą wstrzymania akcesji do UE. Lata minęły. Polska jest w Unii, kontekst zupełnie inny, a z Francji płynie wciąż ten sam przekaz. Tyle, że tym razem gospodarz Pałacu Elizejskiego straszy nas brakiem wpływu na przyszły kształt Europy, i izolacją w UE. „Polska nie definiuje europejskiej przyszłości dzisiaj i nie będzie jej definiowała w przyszłości”- mówił Macron jeszcze w sierpniu.
Podczas konferencji prasowej z Szydło w Pałacu Elizejskim francuski prezydent obiecał, że nie będzie się więcej wtrącał do wewnętrznych spraw Polski. Nie ma jednak powodów, by popadać w nadmierny entuzjazm. Macron wprawdzie nie zamierza już być „sędzią w sprawie praworządności w Polsce”. Nie oznacza to jednak, że zmienił zdanie w tej sprawie. Wyraźnie zaznaczył, że reforma systemu sądownictwa w Polsce „niepokoi Francję”. Ponadto zadeklarował, że Paryż czeka na opinię Komisji Europejskiej i jeśli okaże się, że reforma jest niezgodna z tekstami europejskimi, to „wszyscy wyciągną konsekwencje”. On również.
Na pytanie jednego z dziennikarzy czy kwestia praworządności może być wiązana z wypłatą unijnych funduszy, Macron nie odpowiedział. A nie jest przecież tajemnicą, że Francja jest jednym z tych krajów, które naciskają na to, by uzależnić przyznanie funduszy unijnych po 2020 r. od przestrzegania przez dany kraj nie tylko zasad państwa prawa ale także „socjalnej konwergencji”. Chodzi o harmonizację zasad płacy minimalnej (np. zrównanie jej siły nabywczej) oraz niektórych podatków. Zmniejszyłoby to konkurencyjność państw Europy Środkowej i Wschodniej. Macron zadeklarował swoja gotowość do walki z „dumpingiem socjalnym” nie tylko podczas swojego przemówienia z końca września na Sorbonie, ale także na niedawnym szczycie UE w Goeteborgu, co oznacza, że jest to dla niego kwestia kluczowa.
Prezydent Francji chce także reformy Wspólnej Polityki Rolnej. Już teraz wiadomo, że w następstwie Brexitu zabraknie nawet do 10 mld euro rocznie w unijnym budżecie. Dotychczas system dopłat rolnych był dla Paryża świętością i punktem solidarnej współpracy z Polską. To może się jednak zmienić. Macron zapowiedział, że będzie walczył o każdy grosz dla francuskich rolników. Trudno nam będzie uniknąć sporów z Francja, jeśli Macron będzie dalej prowadził politykę tak otwarcie protekcjonistyczną.
To, że francuski prezydent jest gotów do kompromisów ws. „pakietu mobilności”, w ramach którego podjęte zostaną decyzje dotyczące reguł delegowania do transportu drogowego, wynika wyłącznie z tego, że nie ma innego wyboru. Najbardziej sprzeciwiają się rewizji unijnej dyrektywy w tym zakresie Hiszpania, Portugalia i Grecja. Ryzyko utworzenia się mniejszości blokującej w Radzie UE jest więc ogromne. Dlaczego Macron wyciągnął więc rękę do Polski? Po pierwsze: bo go to nic nie kosztuje. W końcu dostał wcześniej to co chciał: rewizję dyrektywy UE o pracownikach delegowanych. Udało mu się skutecznie podzielić Grupę Wyszehradzką i przeciągnąć na swoja stronę Bułgarię oraz Rumunię. Nie można mieć pretensji do francuskiego prezydenta, że broni interesów swojego kraju. Można mieć natomiast pretensje do niego o to, że usiłuje uzasadnić to „europejskimi wartościami”. Strategia „dziel i rządź” okazała się w każdym razie skuteczna. Czy na długo? Czas pokaże.
Drugi powód to chęć wysondowania w jakich obszarach Francja może liczyć na poparcie Polski, a w jakich będzie musiała przełamywać opór Warszawy. Gdy było jasne, że porozumienie jest niemożliwe, Macron ominął Polskę szerokim łukiem. Wobec osłabienia Niemiec, pogrążonych w politycznym kryzysie, doszedł najwyraźniej do wniosku, że Polska może mu być jeszcze potrzebna. Ponadto jest szansa na sprzedanie Polsce okrętów podwodnych Scorpene. Wyrównałoby to straty, które Francja poniosła wskutek niedoszłego kontraktu na śmigłowce typu Caracal.
Spotkanie Szydło-Macron ukazało gotowość Paryża do większego pragmatyzmu w relacjach z Polską, ale nie zmieniło niczego jeśli chodzi o meritum. Wizje przyszłości Europy nie mogłyby być bardziej różne. W przypadku Macrona jest to wizja Europy mocarstwowej na zewnątrz i do wewnątrz, gdzie takie kraje jak Polska są klientami takich krajów jak Francja. Protekcjonizm i populizm Macrona nieuchronnie będą prowadziły do konfliktów między oboma państwami. Nie ma też żadnej gwarancji, że jeśli będzie to dla Francji korzystne, Macron nie wróci do retorycznego łączenia własnego interesu z obroną europejskich wartości, jak było w przypadku dyrektywy o pracownikach delegowanych.
Prezydent Francji zmienił ton wobec Polski, ale za wcześnie by mówić o nowym otwarciu w obustronnych relacjach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368638-prezydent-francji-zmienil-ton-wobec-polski-ale-za-wczesnie-by-mowic-o-nowym-otwarciu-w-obustronnych-relacjach-analiza?wersja=mobilna