Jeszcze trzy lata temu ekspercki raport hiszpańskich znawców tematu przekonywał, że nie ma w Hiszpanii zagrożenia terrorystycznego, bo muzułmańscy radykałowie traktują ją jedynie jako swoje „zaplecze organizacyjne”.
Trudno napisać coś nowego po zamachach w Barcelonie i Cambrils. Stosy komunałów wypełniają twitterowe konta najwyższych władz Starego Kontynentu. Jeszcze więcej Europy w Europie, jeszcze więcej otwartości, jeszcze więcej kościołów zamienianych w meczety, jeszcze więcej samobójczych parad równości witających muzułmańskich przybyszów z otwartymi ramionami. I pustymi, w zasadzie na wpół już odciętymi głowami.
Szkoda słów, tacy ludzie nie tylko nie pomogą nam rozwiązać problemu terroryzmu, ale i sami go do Polski ściągają. Kilka rzeczy wydaje mi się istotniejszych. Po pierwsze – terroryści z ISIS po raz kolejny „znaczą” teren – dokładnie tak samo, jak czynią to psy czy szczury. Zamachy z użyciem samochodu miały miejsce zawsze tam, gdzie muzułmańscy radykałowie czują się mocni. Zdobywają kolejne przyczółki naszego bezpieczeństwa i wzniecają strach. Zawsze tam, gdzie czują się już u siebie, i gdzie są na tyle liczni, by się obronić przed ewentualnymi konsekwencjami dla całej zbiorowości. Zawsze tam, gdzie w tysiącach liczy się już radykałów „obserwowanych”, „monitorowanych”, „z kartoteką”. Dopóki nie zmieni się to w natychmiastowe wydalenie z Europy, także ludzi z europejskimi paszportami, o ile mieli zamiar lub choćby pochwalali akty terroru, dopóty będziemy płynąć na skały.
Niestety, nie widać choćby jednego znaczącego polityka na europejskich salonach, który miałby odwagę przejąć stery i odpowiedzieć islamskim radykałom w sposób adekwatny do zgrozy, jaką zalali europejskie ulice. Kaczyński czy Orban, jak wiadomo, do salonów nie należą. W Barcelonie uderzono w samo serce miasta, a mordercy udało się jechać i zabijać na odcinku 600 metrów - mimo wprowadzenia w Hiszpanii czwartego (na pięć możliwych) stopnia zagrożenia terrorystycznego. Pytałem o to w trakcie wczorajszego „W tyle wizji”, pyta dzisiejsze włoskie „Corriere della Sera”. To pytanie paraliżujące.
Cóż zatem dalej? Nie chcę mieć racji, ale sądzę – że właśnie Włochy. Skoro ostatnie bestialstwa ISIS zawsze miały miejsce tam, gdzie wspólnota muzułmańska szybko rośnie w siłę, gdzie można się ukryć i gdzie pod przykrywką aktów religijnych można organizować się w komórki terrorystyczne, to Italia nie może spać bezpiecznie. Liczba muzułmanów we Włoszech rośnie szybko, miało to zresztą miejsce już przed imigranckim „boomem”. Największe skupiska to Lombardia i Wenecja Euganejska, i – jak to zwykle we Włoszech – są tam miasta oblężone przez turystów, choćby Mediolan czy Wenecja. Powtórzę – nie bawię się w proroka, ale to byłoby, niestety, boleśnie logiczne.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeszcze trzy lata temu ekspercki raport hiszpańskich znawców tematu przekonywał, że nie ma w Hiszpanii zagrożenia terrorystycznego, bo muzułmańscy radykałowie traktują ją jedynie jako swoje „zaplecze organizacyjne”.
Trudno napisać coś nowego po zamachach w Barcelonie i Cambrils. Stosy komunałów wypełniają twitterowe konta najwyższych władz Starego Kontynentu. Jeszcze więcej Europy w Europie, jeszcze więcej otwartości, jeszcze więcej kościołów zamienianych w meczety, jeszcze więcej samobójczych parad równości witających muzułmańskich przybyszów z otwartymi ramionami. I pustymi, w zasadzie na wpół już odciętymi głowami.
Szkoda słów, tacy ludzie nie tylko nie pomogą nam rozwiązać problemu terroryzmu, ale i sami go do Polski ściągają. Kilka rzeczy wydaje mi się istotniejszych. Po pierwsze – terroryści z ISIS po raz kolejny „znaczą” teren – dokładnie tak samo, jak czynią to psy czy szczury. Zamachy z użyciem samochodu miały miejsce zawsze tam, gdzie muzułmańscy radykałowie czują się mocni. Zdobywają kolejne przyczółki naszego bezpieczeństwa i wzniecają strach. Zawsze tam, gdzie czują się już u siebie, i gdzie są na tyle liczni, by się obronić przed ewentualnymi konsekwencjami dla całej zbiorowości. Zawsze tam, gdzie w tysiącach liczy się już radykałów „obserwowanych”, „monitorowanych”, „z kartoteką”. Dopóki nie zmieni się to w natychmiastowe wydalenie z Europy, także ludzi z europejskimi paszportami, o ile mieli zamiar lub choćby pochwalali akty terroru, dopóty będziemy płynąć na skały.
Niestety, nie widać choćby jednego znaczącego polityka na europejskich salonach, który miałby odwagę przejąć stery i odpowiedzieć islamskim radykałom w sposób adekwatny do zgrozy, jaką zalali europejskie ulice. Kaczyński czy Orban, jak wiadomo, do salonów nie należą. W Barcelonie uderzono w samo serce miasta, a mordercy udało się jechać i zabijać na odcinku 600 metrów - mimo wprowadzenia w Hiszpanii czwartego (na pięć możliwych) stopnia zagrożenia terrorystycznego. Pytałem o to w trakcie wczorajszego „W tyle wizji”, pyta dzisiejsze włoskie „Corriere della Sera”. To pytanie paraliżujące.
Cóż zatem dalej? Nie chcę mieć racji, ale sądzę – że właśnie Włochy. Skoro ostatnie bestialstwa ISIS zawsze miały miejsce tam, gdzie wspólnota muzułmańska szybko rośnie w siłę, gdzie można się ukryć i gdzie pod przykrywką aktów religijnych można organizować się w komórki terrorystyczne, to Italia nie może spać bezpiecznie. Liczba muzułmanów we Włoszech rośnie szybko, miało to zresztą miejsce już przed imigranckim „boomem”. Największe skupiska to Lombardia i Wenecja Euganejska, i – jak to zwykle we Włoszech – są tam miasta oblężone przez turystów, choćby Mediolan czy Wenecja. Powtórzę – nie bawię się w proroka, ale to byłoby, niestety, boleśnie logiczne.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/353760-wszyscy-pytaja-co-dalej-wiele-wskazuje-na-to-ze-atak-w-polnocnych-wloszech?wersja=mobilna