„To jest nasz sąd” - wyświetlili manifestanci na budynku sądu i prawdę powiedzieli. Część protestujących mogła mieć poczucie, że to przenośnia. Ale dla wielu znaczenie tego jest jak najbardziej dosłowne.
Dla ludzi, którzy z pomocą sądów skręcali sobie z zasobów publicznych „reprywatyzowane” kamienice i miliony w gotówce, to jak najbardziej był „ich” sąd. Ile można rzucić na stół, na protesty i prowokacje, by nadal był „ich”? Dużo. Bardzo dużo.
Dla aferzystów, tych naprawdę dużych, i tych mniejszych, ale symbolicznych, jak pani posłanka Sawicka, to był „ich” sąd. Można było wpaść w kłopoty, można było zostać złapanym na gorącym uczynku, mogła nawet prokuratura przygotować mocny akt oskarżenia. Ale zawsze na końcu była jeszcze nadzieja: „ich” sąd.
Dla wielkich kancelarii prawnych, pracujących dla jeszcze większego biznesu, zwykle zagranicznego, to też najczęściej bywał „ich” sąd. Tak się składało, że w wyrokach to ten duży zwykle miał rację.
Dla mniejszych kancelarii, ale dobrze umiejscowionych w miastach powiatowych, to też był „ich” sąd. Nieraz mi ludzie opowiadali, że u nich to jest wszystko jasne: jak pójdziesz do mecenasa X, znajomego prezesa sądu miejscowego, to raczej na pewno wygrasz. Jak pójdziesz gdzie indziej - to szanse maleją.
Media liberalno-lewicowe przez dekady mogły kłamać na lewo i prawo - i sąd tę wolność słowa majestatem swoim potwierdzały. I dobrze. Ale wystarczyło by o tych mediach napisał ktoś cokolwiek krytycznego, to w te pędy pędzili by bronić swojej godności, i należnego szacunku „koniecznego do pełnienia funkcji w mediach”. I sądy mówiły zwykle „stop”. Nie wolno krytykować celebrytów medialnych III RP, to już jest poza wolnością słowa. Trudno więc się dziwić, że dla nich to jest „ich” sąd.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE:
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„To jest nasz sąd” - wyświetlili manifestanci na budynku sądu i prawdę powiedzieli. Część protestujących mogła mieć poczucie, że to przenośnia. Ale dla wielu znaczenie tego jest jak najbardziej dosłowne.
Dla ludzi, którzy z pomocą sądów skręcali sobie z zasobów publicznych „reprywatyzowane” kamienice i miliony w gotówce, to jak najbardziej był „ich” sąd. Ile można rzucić na stół, na protesty i prowokacje, by nadal był „ich”? Dużo. Bardzo dużo.
Dla aferzystów, tych naprawdę dużych, i tych mniejszych, ale symbolicznych, jak pani posłanka Sawicka, to był „ich” sąd. Można było wpaść w kłopoty, można było zostać złapanym na gorącym uczynku, mogła nawet prokuratura przygotować mocny akt oskarżenia. Ale zawsze na końcu była jeszcze nadzieja: „ich” sąd.
Dla wielkich kancelarii prawnych, pracujących dla jeszcze większego biznesu, zwykle zagranicznego, to też najczęściej bywał „ich” sąd. Tak się składało, że w wyrokach to ten duży zwykle miał rację.
Dla mniejszych kancelarii, ale dobrze umiejscowionych w miastach powiatowych, to też był „ich” sąd. Nieraz mi ludzie opowiadali, że u nich to jest wszystko jasne: jak pójdziesz do mecenasa X, znajomego prezesa sądu miejscowego, to raczej na pewno wygrasz. Jak pójdziesz gdzie indziej - to szanse maleją.
Media liberalno-lewicowe przez dekady mogły kłamać na lewo i prawo - i sąd tę wolność słowa majestatem swoim potwierdzały. I dobrze. Ale wystarczyło by o tych mediach napisał ktoś cokolwiek krytycznego, to w te pędy pędzili by bronić swojej godności, i należnego szacunku „koniecznego do pełnienia funkcji w mediach”. I sądy mówiły zwykle „stop”. Nie wolno krytykować celebrytów medialnych III RP, to już jest poza wolnością słowa. Trudno więc się dziwić, że dla nich to jest „ich” sąd.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE:
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349814-jesli-ktokolwiek-w-sprawie-reformy-sadownictwa-ugnie-sie-pod-szantazem-i-przemoca-przyszle-pokolenia-mu-nie-wybacza?wersja=mobilna