Wiele razy pisałem już, że podziały polityczne w Polsce poszły zbyt głęboko. Teraz nieprzyjemny ferment sięgnął środowiska artystów. Czy są jeszcze sfery w których nie musimy opowiadać się po żadnej ze stron?
Cyprian Kamil Norwid: „Bo piękno na to jest by zachwycało do pracy. Praca, by się zmartwychwstało”. Słowa naszego wieszcza dzwonią mi w uszach, odkąd zaczęły dochodzić do mnie smutne wiadomości na temat bojkotu tegorocznego festiwalu w Opolu przez część artystów.
Jak większość z nas obserwuję stopniowe zaostrzanie się walki politycznej w Polsce. Samo w sobie nie jest to zjawisko groźne, wręcz przeciwnie: im uważniej politycy patrzą sobie na ręce, im dokładniej rozliczają wzajemnie błędy i niegodziwości, tym dla wyborców lepiej. Problem zaczyna się wtedy gdy walka toczy się w złym stylu a promieniowanie gniewu i goryczy rozprzestrzenia się szeroko na różne dziedziny życia społecznego. W efekcie spory dzielą nasze rodziny, relacje przyjacielskie i korytarze szkolne. Teraz kolej przyszła na sztukę.
W moim pokoleniu żywe było powiedzenie: „muzyka łagodzi obyczaje”. Dziś okazuje się, że wręcz przeciwnie: słuchając danego artysty wkrótce meloman będzie się zastanawiać jaką tenże opcję polityczną preferuje i być może według tego ustawi swoje doznania estetyczne (wrogość lub zachwyt). A przecież byłoby to dla odbiorców sztuki okrutne ograniczanie własnej indywidualności. Człowiek jest kimś więcej niż tylko numerem na koszulce danej „reprezentacji politycznej”. Nie powinien sobie pozwolić, by odbierano mu indywidualną przestrzeń estetyczną. Nie ma sztuki „PiS-owskiej” czy „platformerskiej”. Dana produkcja artystyczna jest wysokich lub niskich lotów, zgodna z moim gustem lub nie, zbliża do piękna albo oddala… Czy zaangażowanie polityczne artystów wychodzi im na dobre? Cóż bywają przypadki, gdy stanowisko zająć trzeba. Tak było choćby w stanie wojennym, kiedy artyści nieschlebiający władzy szukali azylu występując w kościołach. Jednak choćby historia muzyki rozrywkowej w Stanach Zjednoczonych uzmysławia, że pokazywanie się na scenie w kampanii wyborczej jakiegoś kandydata raczej nie przysparza fanów a wręcz przeciwnie – zniechęca tych, którzy o poglądach danego muzyka nic nie wiedzieli. Jednocześnie trzeba pamiętać, że każdy, również artysta, żyjąc w wolnym kraju ma prawo do swobodnego manifestowania własnych przekonań politycznych. Jako człowiek pewnego środowiska zawodowego ma również prawo do uczestnictwa w bojkocie czy swego rodzaju „strajku”.
Nie wypowiadam swojego głosu przeciw konkretnym wykonawcom ani organizatorom. Stało się natomiast bez wątpienia coś niezręcznego i niedobrego. Szkoda, że impreza, która mimo zróżnicowanego poziomu artystycznego, przez lata była symbolem polskiej kultury rozrywkowej, stała się dziś terytorium rozgrywek i waśni. Po uchwale radnych Opola wzywającej do rozmów na temat organizacji Festiwalu otwiera się możliwość, by wszystkie strony ochłonęły i zaczęły po ludzku rozmawiać. Bo jak inaczej uczynić zadość zacytowanym na początku słowom poety? Jak służyć pięknu, które zamiast „zachwycać do pracy” przyczynia się do rozdrapywania ran i pogłębiania podziałów?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/342823-muzyka-i-polityka-podzialy-polityczne-w-polsce-poszly-zbyt-gleboko?wersja=mobilna