Tekst ukazał się w serwisie sdp.pl.
Konflikt wokół obsady dyrektorskiej Teatru Starego w Krakowie można było, moim skromnym zdaniem nie-znawcy teatru, rozwiązać przez kompromis. Nasunęła mi się taka myśl dzięki zdjęciu z konferencji prasowej nowego kierownictwa sceny narodowej. W oko wpada Michał Gieleta wyglądający jak angielski dżentelmen: Garnitur w prążki, krawat i dobrze dobrana chusteczka w kieszonce marynarki, fryzura blond z grzecznym przedziałkiem mówią same za siebie. Przyjechał do nas z „misją białego człowieka”. Cóż to za kontrast wobec Jana Klaty w dredach, z częściowo gołą czaszką, czarnych glanach i błyskiem diabelskim w oku! Czyż nie byłaby z nich dobrana para, skoro przeciwieństwa przyciągają siebie?
Zamarzyło mi się, żeby obaj panowie spróbowali pracować razem. Klata jako dyrektor naczelny, Gieleta jako dyrektor artystyczny. Powiada ten drugi, że szanuje dorobek Klaty a to jest warunek twórczego dialogu. Ma opinię człowieka kulturalnego i opanowanego, więc z angielską flegmą znosiłby wyskoki naszego Mefista. Anglicy skolonizowali pół świata; zangliczały Mr. Gieleta wiedziałby, jak okiełznać człowieka z naszego interioru. Wniósłby szacunek dla tradycji i swój warsztat wypracowany w anglosaskiej kulturze. Klata też skorzystałby grając w tym duecie egzotycznym; musiałby dobrze przemyśleć swoje argumenty, żeby trafić do partnera w garniturze w prążki.
Szkoda, że ministerstwo nie zaproponowało takiego kompromisu, lecz może o czymś nie wiem. Gdyby obaj panowie zgodzili się popracować razem, minister kultury miałby olbrzymi plus, ponieważ kultura tworzy się w dialogu. Nie byłoby powodu protestów, bo Klata zostałby na miejscu, a Gieleta wzbogaciłby Teatr Stary. A gdyby odmówili, wtedy plus byłby mniejszy, jednak minister mógłby wykazać się dobrą wolą, po wysłuchaniu opinii zespołu teatru oraz komisji konkursowej. Byłby mniejszy powód do protestów w środowisku teatralnym, a może nawet wcale. Minister chciał dobrze dla wszystkich acz nie wszyscy chcieli.
Z artystami trzeba postępować jak z dużymi dziećmi. Mają swoje szaleństwa mają swe występki, lecz dzięki temu tworzą gdyż inaczej widzą świat niż zwykli ludzie. Taką myśl nasuwa również tragikomedia opolska. To konflikt nikomu niepotrzebny, jak się zdaje wybuchł przypadkiem a rozrasta się do kosmiczno-komicznych rozmiarów. I znowu – uszanujmy artystów! Chcą zrealizować talent, lecz byłoby to trudne na przekór swemu środowisku. Stąd ta lawina odmów udziału w festiwalu. Natomiast nie podobają mi się pewne reakcje na prawicy.
To nie jest dobry pomysł, żeby wyciągać stary wywiad prasowy Kayah, wypominać jej udział w festiwalu piosenki radzieckiej, czy chęć objazdu z koncertami po ZSRR. Wtedy takie były warunki dla występów. Można było się na nie godzić, albo grać po piwnicach ze stratą dla szerokiej publiczności. Od tego czasu przybrała pseudonim, zmieniła sobie osobowość, a że popiera opozycję, to przecież nie przestępstwo w liberalnej demokracji.
Nie podoba mi się również, kiedy Sławomir Cenckiewicz, którego szanuję i osobiście lubię zachęca, ażeby poszukać czegoś na Marylę Rodowicz w teczkach IPN, „czy w PRL była taka niezłomna”. Na tym ma polegać uczczenie 50-lecia jej twórczości? Dała nam wiele wzruszeń i zabawy, doceńmy to i bądźmy wdzięczni zamiast rujnować reputację. Prawie każdemu można wyciągnąć brzydkie rzeczy, choć niekoniecznie z IPN, lecz nie każdy zaśpiewa … i tu niech każdy wstawi ulubioną piosenkę pierwszej damy estrady.
Napoleon zawołał w Egipcie przed bitwą „osły i uczeni do środka”, bo warto chronić nie tylko mądrość lecz również głupstwo, jeśli jest pożyteczne. Zaś artystów kochajmy, minister jak wyrozumiały ojciec. Bez nich nasze życie byłoby nudne i płaskie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/341301-osly-i-artysci-do-srodka