Było to w 1992 roku. Szefowie regionalnych rozgłośni – byłem jednym z nich – zostali zaproszeni na audiencję u prezydenta Wałęsy. Wykorzystałem ten moment i publicznie, zupełnie nie a propos, zapytałem go czy poprze petycję domagającą się wznowienia śledztwa w sprawie zamordowania Stanisława Pyjasa. Wałęsa stwierdził, że rozumie uczucia jej autorów, ale… I tu zaczął się typowy dla niego słowotok, z którego trudno było cokolwiek zrozumieć poza tym, że sytuacja się zmieniła, a ludzie, którzy kiedyś robili zło służąc państwu, w nowych warunkach mogą robić dobro i nie powinniśmy z nich zrezygnować. Jako jedyny ze słuchaczy byłem wstrząśnięty. Innym nie chciało się wyciągać sensów ze strumienia świadomości (?) prezydenta. A w sumie zadeklarował on, że nie należy pociągać do odpowiedzialności funkcjonariuszy-morderców, gdyż mogą się jeszcze przydać.
Przypominam o tym nie po to, aby jeszcze jednym kamieniem rzucić w byłego idola. Jest on dla mnie i pozostanie postacią złożoną. Internowany w stanie wojennym nie zgadzając się na stworzenie wroniej wersji Solidarności uratował ten ruch a w pewnym sensie i Polskę. W pierwszych dniach strajku 1980 roku widziałem jego niezwykłą i – wtedy myślałem – wręcz błogosławioną rolę. Potem pojawiły się w tej kwestii rozmaite wątpliwości, ale w sumie nie sposób odmówić mu pozytywnego wpływu na podpisanie porozumień gdańskich, które otworzyły przed Polakami nową perspektywę.
Paradoksalnie najgorzej było po upadku komuny. A od jakiegoś czasu jest on tylko swoim ciemnym rewersem i oszalałym więźniem własnej przeszłości, którym grają rozmaici polityczni szubrawcy.
Ponury koniec.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/325595-o-walesie-nieco-osobiscie-bylo-to-w-1992-roku-zapytalem-go-czy-poprze-petycje-dot-sledztwa-ws-zamordowania-pyjasa