W nocy, w stolicy Polski demonstranci zablokowali parlament! Protestują przeciw ograniczaniu wolności prasy. Najpierw setki, potem tysiące uczestników uniemożliwiło premier Beacie Szydło i prezesowi PiS opuszczenie budynku. Wewnątrz zostało też ponad 200 członków tej narodowo-konserwatywnej partii. Według jednego z opozycjonistów, policja użyła gazu łzawiącego… Jednym zdaniem, horror w Warszawie - rozeszło się medialne echo po świecie…
Nie będę cytował dramatycznych relacji portali np. lewicowej gazety „Die Zeit”, czy tygodnika „Der Spiegel”, ani francuskiej agencji AFP, ani brytyjskiego Reutersa. Ażeby było bardziej miarodajnie, jedni powołują się na drugich, co ma sprowadzać się do jednego wniosku: oto lud ruszył, lud ma dość, lud sobie nie pozwoli! Dziennikarze też sobie nie pozwolą, aby im ci katonarodowcy zatykali usta- ponad dwadzieścia różnych redakcji też protestuje i bojkotuje, donoszą różnojęzyczne media…
Najgłośniej biją na alarm te po sąsiedzku, bo blisko, znaczy, dobrze wiedzą, co się u nas dzieje. A dzieje się bardzo źle, o czym „informują” już od chwili porażki wyborczej PO. No, a teraz nadeszła godzina prawdy: „Politycy w Warszawie utknęli, Policja przerywa blokadę parlamentu”, relacjonuje w tytule niemiecki kanał informacyjny n-tv, „Policja odblokowuje wyjścia z polskiego parlamentu” - to znów rozgłośnia Deutschlandfunk, „Tumult w Sejmie z powodu wykluczenia reporterów”, dorzuca Deutsche Welle, itd., itp.
Bardzo to osobliwe „zrozumienie” zwłaszcza w wydaniu niemieckich dziennikarzy. W tym kontekście, jako wieloletni komentator parlamentarny w Niemczech muszę wyjaśnić kilka kwestii. A jest co wyjaśniać. Może innym razem zajmę się przybliżeniem polskim czytelnikom, jak zaprowadzano Ordnung w Bundestagu: zakazy i nakazy dotyczące ubioru (z butami włącznie), wywieszania transparentów, zachowania trzeźwości (w rezultacie poselskich ekscesów alkoholowych), dyscyplinowania i wprowadzania kar za obelgi, za inwektywy, i oczywiście ograniczania dostępu dziennikarzy do polityków przyłapanych w różnych, kompromitujących sytuacjach. Jedną z nie tak dawnych, która spowodowała rozszerzenie zakazu poruszania się przedstawicieli redakcji po większej części Bundestagu w Reichstagu (tak brzmi oficjalna nazwa parlamentu w Berlinie), było zbadanie porozsypywanego, „białego proszku”, zebranego przez reporterów w toaletach. Okazało się, że to kokaina. Wyszło na to, że niemieccy posłowie pracują na narkodopingu, ci jednak zaprotestowali, bo przecież nikt ich na zażywaniu prochów nie złapał i w efekcie dziennikarzom odcięto dostęp do kolejnych korytarzy, a nawet wspólnych ubikacji…
Na marginesie dodam, że niemieckie redakcje - co ważne, nie wszystkie i nie każda - mogą akredytować po jednym swym przedstawicielu przy rządzie i parlamencie, przy czym akredytacja dla konkretnych osób wydawana jest na rok. Poza tym, wybudowano nad Szprewą odrębny obiekt, gdzie dziennikarze mają kilka sal do pracy i swoje boksy na różnorakie komunikaty parlamentarzystów. Dostęp do polityków jest bardzo ograniczony, a wynika ze znaczenia poszczególnych mediów i imiennie autorytetów komentatorów politycznych, którym odmawiać wywiadów nie wypada… Fakt, że przeprowadziłem liczne rozmowy z kanclerzami, prezydentami i ministrami kolejnych rządów RFN nie wynika z tego, że zdybałem ich na korytarzach.
Choć moja opinia zapewne nie spodoba się niektórym koleżankom i kolegom po piórze, jestem akurat za „niemieckim” rozwiązaniem i to z kilku powodów. Po pierwsze, mamy przesyt obecności polityków w mediach, powtarzających z reguły te same dyrdymały, „a co wyście zrobiliście”, atakujących, napastliwych, skorych do insynuacji, inwektyw, niezdolnych do merytorycznej konwersacji. Po drugie, do rangi komentatorów parlamentarnych urastają początkujący, nieporadni dziennikarze z warsztatowymi niedostatkami i nikłym rozeznaniem, że o ich odwracającym uwagę, niestosownym wyglądzie zewnętrznym nie wspomnę, którzy raczej powinni komentować stan wody na Wiśle. Co gorsza, owi „sprawozdawcy parlamentarni” są nierzadko, powiedzmy, dyspozycyjni pod względem politycznym, a przy tym niestabilmi emocjonalnie, jak - co przejdzie do historii polskiego dziennikarstwa - Tomasz Lis, który na marginesie nocnego zamachu stanu na rząd premiera Jana Olszewskiego zwrócił się do Lecha Wałęsy, cytuję z pamięci:
Panie prezydencie! Niech pan nas ratuje!.
Także na marginesie burdy rozpętanej w Sejmie przez „totalną opozycję”, ten sam rozemocjonowany bezprzytomnie Lis huknął na Twitterze:
Polacy! Trwa zamach stanu! Teraz!
Wcześniej dawał podobne popisy w rozmowach z niemieckimi mediami właśnie. Niech świat wie! Marzy pewnie o tym, aby ktoś go aresztował, a tu, niech to szlag trafi!, może mówić co chce…, co de facto zadaje kłam o rzekomym ograniczaniu wolności słowa przez PiS w Polsce. Biorąc pod uwagę niemiecki porządek, wielu z zaangażowanych w i po stronie „totalnej opozycji” byłoby w Niemczech już dawno pociągniętych do odpowiedzialności za nawoływanie do popełnienia przestępstwa i podburzanie tłumów. Sam byłem świadkiem niezliczonych akcji niemieckiej policji, która „chroniła obiekty użyteczności publicznej” i bezpardonowo rozprawiała się z demonstracjami przed zabudowaniami parlamentarno-rządowymi w Bonn czy w Berlinie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W nocy, w stolicy Polski demonstranci zablokowali parlament! Protestują przeciw ograniczaniu wolności prasy. Najpierw setki, potem tysiące uczestników uniemożliwiło premier Beacie Szydło i prezesowi PiS opuszczenie budynku. Wewnątrz zostało też ponad 200 członków tej narodowo-konserwatywnej partii. Według jednego z opozycjonistów, policja użyła gazu łzawiącego… Jednym zdaniem, horror w Warszawie - rozeszło się medialne echo po świecie…
Nie będę cytował dramatycznych relacji portali np. lewicowej gazety „Die Zeit”, czy tygodnika „Der Spiegel”, ani francuskiej agencji AFP, ani brytyjskiego Reutersa. Ażeby było bardziej miarodajnie, jedni powołują się na drugich, co ma sprowadzać się do jednego wniosku: oto lud ruszył, lud ma dość, lud sobie nie pozwoli! Dziennikarze też sobie nie pozwolą, aby im ci katonarodowcy zatykali usta- ponad dwadzieścia różnych redakcji też protestuje i bojkotuje, donoszą różnojęzyczne media…
Najgłośniej biją na alarm te po sąsiedzku, bo blisko, znaczy, dobrze wiedzą, co się u nas dzieje. A dzieje się bardzo źle, o czym „informują” już od chwili porażki wyborczej PO. No, a teraz nadeszła godzina prawdy: „Politycy w Warszawie utknęli, Policja przerywa blokadę parlamentu”, relacjonuje w tytule niemiecki kanał informacyjny n-tv, „Policja odblokowuje wyjścia z polskiego parlamentu” - to znów rozgłośnia Deutschlandfunk, „Tumult w Sejmie z powodu wykluczenia reporterów”, dorzuca Deutsche Welle, itd., itp.
Bardzo to osobliwe „zrozumienie” zwłaszcza w wydaniu niemieckich dziennikarzy. W tym kontekście, jako wieloletni komentator parlamentarny w Niemczech muszę wyjaśnić kilka kwestii. A jest co wyjaśniać. Może innym razem zajmę się przybliżeniem polskim czytelnikom, jak zaprowadzano Ordnung w Bundestagu: zakazy i nakazy dotyczące ubioru (z butami włącznie), wywieszania transparentów, zachowania trzeźwości (w rezultacie poselskich ekscesów alkoholowych), dyscyplinowania i wprowadzania kar za obelgi, za inwektywy, i oczywiście ograniczania dostępu dziennikarzy do polityków przyłapanych w różnych, kompromitujących sytuacjach. Jedną z nie tak dawnych, która spowodowała rozszerzenie zakazu poruszania się przedstawicieli redakcji po większej części Bundestagu w Reichstagu (tak brzmi oficjalna nazwa parlamentu w Berlinie), było zbadanie porozsypywanego, „białego proszku”, zebranego przez reporterów w toaletach. Okazało się, że to kokaina. Wyszło na to, że niemieccy posłowie pracują na narkodopingu, ci jednak zaprotestowali, bo przecież nikt ich na zażywaniu prochów nie złapał i w efekcie dziennikarzom odcięto dostęp do kolejnych korytarzy, a nawet wspólnych ubikacji…
Na marginesie dodam, że niemieckie redakcje - co ważne, nie wszystkie i nie każda - mogą akredytować po jednym swym przedstawicielu przy rządzie i parlamencie, przy czym akredytacja dla konkretnych osób wydawana jest na rok. Poza tym, wybudowano nad Szprewą odrębny obiekt, gdzie dziennikarze mają kilka sal do pracy i swoje boksy na różnorakie komunikaty parlamentarzystów. Dostęp do polityków jest bardzo ograniczony, a wynika ze znaczenia poszczególnych mediów i imiennie autorytetów komentatorów politycznych, którym odmawiać wywiadów nie wypada… Fakt, że przeprowadziłem liczne rozmowy z kanclerzami, prezydentami i ministrami kolejnych rządów RFN nie wynika z tego, że zdybałem ich na korytarzach.
Choć moja opinia zapewne nie spodoba się niektórym koleżankom i kolegom po piórze, jestem akurat za „niemieckim” rozwiązaniem i to z kilku powodów. Po pierwsze, mamy przesyt obecności polityków w mediach, powtarzających z reguły te same dyrdymały, „a co wyście zrobiliście”, atakujących, napastliwych, skorych do insynuacji, inwektyw, niezdolnych do merytorycznej konwersacji. Po drugie, do rangi komentatorów parlamentarnych urastają początkujący, nieporadni dziennikarze z warsztatowymi niedostatkami i nikłym rozeznaniem, że o ich odwracającym uwagę, niestosownym wyglądzie zewnętrznym nie wspomnę, którzy raczej powinni komentować stan wody na Wiśle. Co gorsza, owi „sprawozdawcy parlamentarni” są nierzadko, powiedzmy, dyspozycyjni pod względem politycznym, a przy tym niestabilmi emocjonalnie, jak - co przejdzie do historii polskiego dziennikarstwa - Tomasz Lis, który na marginesie nocnego zamachu stanu na rząd premiera Jana Olszewskiego zwrócił się do Lecha Wałęsy, cytuję z pamięci:
Panie prezydencie! Niech pan nas ratuje!.
Także na marginesie burdy rozpętanej w Sejmie przez „totalną opozycję”, ten sam rozemocjonowany bezprzytomnie Lis huknął na Twitterze:
Polacy! Trwa zamach stanu! Teraz!
Wcześniej dawał podobne popisy w rozmowach z niemieckimi mediami właśnie. Niech świat wie! Marzy pewnie o tym, aby ktoś go aresztował, a tu, niech to szlag trafi!, może mówić co chce…, co de facto zadaje kłam o rzekomym ograniczaniu wolności słowa przez PiS w Polsce. Biorąc pod uwagę niemiecki porządek, wielu z zaangażowanych w i po stronie „totalnej opozycji” byłoby w Niemczech już dawno pociągniętych do odpowiedzialności za nawoływanie do popełnienia przestępstwa i podburzanie tłumów. Sam byłem świadkiem niezliczonych akcji niemieckiej policji, która „chroniła obiekty użyteczności publicznej” i bezpardonowo rozprawiała się z demonstracjami przed zabudowaniami parlamentarno-rządowymi w Bonn czy w Berlinie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319795-wstyd-mi-za-hanbe-skretynialych-sejmitow-ktorzy-dla-zaspokojenia-zadzy-wladzy-i-swych-interesow-gotowi-sa-podpalic-wlasny-kraj?wersja=mobilna