„Kim są sędziowie, którzy bojkotują prace Trybunału Konstytucyjnego (…) Kto z nich ma szans zdobyć stanowisko kolejnego prezesa TK” - pyta tygodnik „Polityka”. Tyle że zamiast rzetelnej odpowiedzi na sygnalizowane kwestie (sygnalizowane zresztą nieuczciwie – bo czymże jest używanie tu terminu „bojkot”?), lewicowe pismo próbuje namieszać w ważnym momencie sporu o Trybunał.
Być może cały ten tekst jest formą prowokacji, o której wspominał niedawno prof. Kamil Zaradkiewicz.
Nasilają się ataki i prowokacje,w tym wobec sędziów TK odmawiających współudziału w łamaniu prawa. Brudna wojna przed nieuchronnym upadkiem
— napisał przed tygodniem na Twitterze b. dyrektor zespołu orzecznictwa i studiów TK.
Sylwetki trojga sędziów – Julii Przyłębskiej, Zbigniewa Jędrzejewskiego i Piotra Pszczółkowskiego – nakreślone są tak, by dostało się każdemu. Choć chyba nie każdemu po równo. Przy okazji gołym okiem widać, że autorka, Anna Dąbrowska, lubi oprzeć warsztat dziennikarski na plotkach, albo raczej na pomówieniach.
Jej tekst jest chwilami tak kuriozalny, że nie sposób się do niego nie odnieść. Tym bardziej, że mam przyjemność trochę znać sędziego Pszczółkowskiego i nie mogę się nadziwić bzdurom, jakie na jego temat wydrukował postpeerelowski tygodnik.
Abstrahuję od tego, czy sędzia ma ambicję kierowania pracami Trybunału. Z tego, co wiem, i na ile go znam, jest wręcz odwrotnie. Choć oczywiście takowe plany mu się przypisuje. Co – według red. Dąbrowskiej – miałoby stanąć Pszczółkowskiemu na drodze? Uwaga! Gniew Jarosława Kaczyńskiego, któremu sędzia miał „podpaść” poprzez – notabene słuszne – nazwanie wyroku z 14 czerwca… wyrokiem. Dodajmy, że został on zresztą opublikowany w Dzienniku Ustaw, a sędzia złożył do niego obszerne zdanie odrębne. Jeśli pani redaktor nie pamięta, niech zajrzy tutaj.
Idąc tropem logiki „Polityki”, należy zapytać, dlaczego zdaniem lewicowych redaktorów nie ma konfliktu Kaczyńskiego z sędzią Przyłębską, która przecież tydzień później, 21 czerwca, ogłosiła taki sam… „wyrok”.
Konflikt między obu panami to rzecz wyssana z palca, ale stare, dobre zasady propagandy i kłamstwa mające skłócać ludzi zawsze warto próbować stosować. Przy okazji dowodząc, jak to sędziowie prowadzeni są na pasku przez polityków, a zwłaszcza tego jednego, najbardziej demonicznego.
„Polityka” tytułuje Pszczółkowskiego „adwokatem prezesa”, bo łódzki prawnik od początku był pełnomocnikiem Jarosława Kaczyńskiego w śledztwie smoleńskim. Później reprezentował też wiele innych rodzin. I robił to znakomicie. W dużej mierze to jemu zawdzięczamy, iż wojskowym prokuratorom nie udało się ostatecznie ukręcić sprawie łba.
Dąbrowska pewnie to wie i ciężko jej się z tym faktem pogodzić. O aktywności Pszczółkowskiego jako pełnomocnika rodzin ofiar pisze więc w oskarżycielskim tonie, m.in. podając: „W prawicowej prasie już trzy lata temu mówił, że ekshumacje są w śledztwie najważniejsze”.
Nie przypominam sobie użycia przez ówczesnego mecenasa sformułowania „najważniejsze” i nie sądzę, by sobie na takowe pozwolił. Natomiast wagi tej czynności dowodowej bez wątpienia miał świadomość. I nie od trzech lat – znów trzeba „Politykę” sprostować – lecz od sześciu. Tutaj dowód.
Jest świetnym prawnikiem, więc nie dziwi, że brat śp. Lecha Kaczyńskiego sięgnął właśnie po jego pomoc. Nie dziwne też, że Sejm powołał go do Trybunału. Pszczółkowski bez wątpienia jest dziś jedną z największych wartości tej instytucji.
Co z tym zrobić? Można np. przypisać mu gębę człowieka, który „zdradził” i – jak pisze Dąbrowska - „bywa w gabinecie Rzeplińskiego”. Co więcej:
Ktoś doniósł, że „pija u niego herbatki”.
To wręcz zabawne, po jak mierne chwyty sięga „Polityka”. Trochę więc wyjaśnijmy.
Być może Piotr Pszczółkowski coś przed znajomymi ukrywa, ale herbaty to, zdaje się, w ogóle nie pija. Kawę – jak najbardziej. A jak naprawdę wyglądają jego relacje z Andrzejem Rzeplińskim? Wystarczy posłuchać publicznych wypowiedzi Pszczółkowskiego. Np. tej, gdy składał zdanie odrębne do jednego z wyroków:
Czy tej, którą zaczął od słów:
Obecność na sali i mój głos niczego nie legitymizuje. Przeciwnie – chcę, żeby sygnał o nieprzestrzeganiu powszechnie obowiązującego w Polsce prawa i naruszaniu Konstytucji przez Trybunał Konstytucyjny płynął stąd, z samego Trybunału, z ust sędziego Trybunału Konstytucyjnego, którego oczywiście można przegłosować, ale nie można przekonać do nieposzanowania obowiązującego prawa. (…)
Jak wynika z moich informacji, ale też jak można wnioskować nawet z wypowiedzi prezesa TK, podobnie wygląda atmosfera rozmów Pszczółkowskiego z Rzeplińskim toczonych podczas Zgromadzeń Ogólnych sędziów. Gdyby red. Dąbrowska porozmawiała z sędziami Trybunału, nawet z nią zaprzyjaźnionymi, usłyszałaby zapewne, że to Pszczółkowski najczęściej mówi w twarz prezesowi i jego akolitom, co sądzi o ich postawie. A mówi mniej więcej to, co odnotowaliśmy na wPolityce.pl w niniejszym tekście.
Dąbrowska niewiele wie o sprawach, o których pisze. Albo – i wtedy jest jeszcze gorzej – doskonale wie, jak wygląda prawda, lecz z premedytacją ją wykrzywia. Obie wersje nie kłócą się z podejrzeniem, że jej tekst („Trójka ze sternikiem”) został po prostu napisany na zamówienie. I być może powinien być podpisany: „Redaktorka ze sternikiem”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/316040-herbatka-u-rzeplinskiego-czyli-prowokacje-polityki-wymierzone-w-sedziow-tk?wersja=mobilna