Ten obrazek pozostanie mi w pamięci na długo: związkowy populista i szkodnik Piotr Duda uszczęśliwiony przegłosowaniem przez Sejm w pierwszym czytaniu prezydenckiego projektu powrotu do dawnego wieku emerytalnego – z korektą polegającą na wprowadzeniu dobrowolności.
Przegłosowany przez Sejm projekt będzie – trudno mieć co do tego wątpliwości – zabójczy dla budżetu już nawet nie w długiej, ale w średniej perspektywie. Polski system emerytalny zawaliłby się i tak, ale dzięki niemu zawali się szybciej. Tym większy sprzeciw budzi plan, aby w ramach jednolitej daniny zmusić wszystkich obywateli do całkowicie progresywnego opodatkowania się na utrzymanie kolosa na glinianych nogach. Z punktu widzenia tych, którzy będą musieli wrzucić do wora bez dna znacznie więcej swoich ciężko zarobionych pieniędzy niż dotąd, jest to rozwiązanie dramatyczne: stracą, doskonale wiedząc, że ratują coś, co jest nie uratowania, podczas gdy te pieniądze mogliby zaoszczędzić dla siebie, znacznie efektywniej zabezpieczając się na przyszłość indywidualnie.
Korzenie obecnej sytuacji leżą oczywiście w politycznej gangsterce, uprawianej przez Platformę. To rząd Tuska bez społecznej dyskusji, bez należytego wyjaśnienia i uzasadnienia swoich działań, ignorując sprzeciwy, podjął decyzję o podwyższeniu wieku emerytalnego. Tylko co z tego? Dziś rządzi PiS, nie PO, i to PiS ponosi odpowiedzialność za państwo i jego finanse. Niemal mechaniczne przywrócenie poprzedniego systemu emerytalnego to gwarancja krachu finansowego w całkiem przewidywalnej perspektywie. Nawet jeśli założyć, że z możliwości emerytury – która będzie przecież żenująco niska, jeśli w ogóle będzie – skorzystają jedynie niektórzy, to i tak koszt skasowania Tuskowej reformy trzeba szacować na minimum kilka miliardów złotych rocznie. Pod koniec kadencji PiS będzie to 15 miliardów, w kolejnej dekadzie już 20 miliardów. Skąd je wziąć – nie wiadomo.
Poraża przy tym beztroska prezydenta, proponującego rozwiązanie drastyczne dla budżetu, oraz partii rządzącej, radośnie i przy akompaniamencie oklasków to rozwiązanie przegłosowującej. Prezydent obiecał – owszem. Ale obiecał też coś innego: rozwiązanie problemów kredytobiorców frankowych. (Nie wchodzę tu w spór, czy pomoc dla nich jest zasadna czy nie – moje zdanie w tej sprawie łatwo znaleźć w innych moich tekstach.) Paradoks polega na tym, że Andrzej Duda nie zrobił kompletnie nic w tej drugiej sprawie, choć tu koszt poniosłyby wyłącznie banki, za to dotrzymał obietnicy, która będzie obciążeniem nie do udźwignięcia przez polskie finanse publiczne. Tego, muszę przyznać, nie pojmuję. I tym dziwaczniej brzmią słowa tych współpracowników prezydenta, którzy argumentowali, że problemu kredytów indeksowanych w CHF nie można rozwiązać radykalnie, ponieważ może to zdestabilizować system finansowy. Nie mieli takich wątpliwości w przypadku zmiany, uderzającej wprost w finanse państwa?!
W rządzie sceptykami wobec przywrócenia dawnego wieku emerytalnego byli wicepremier Jarosław Gowin, ale także sam Mateusz Morawiecki. Przegrali z populizmem. Bo populizmem jest pokrzykiwanie związkowców i zwolenników podjętej decyzji o „pracy do śmierci”. Praca do 67. roku życia to nie jest dziś „praca do śmierci”. Nie lubię argumentu „a gdzieś jest tak albo tak”, ale warto tylko dla porównania spojrzeć na Europę, na kraje znacznie bogatsze od Polski. W wielu z nich – mimo protestów – już dawno zrównano wiek emerytalny kobiet i mężczyzn i w wielu jest wyższy niż będzie teraz u nas. Bogate Niemcy są w trakcie podnoszenia granicy do 67. roku dla obojga płci. W kąpiącym się w pieniądzach Luksemburgu to 65 lat dla mężczyzn i kobiet. W Danii to 65 i 67 lat. W Hiszpanii i Portugalii kobiety i mężczyźni idą na emeryturę w 65. roku życia. Czemu Andrzej Duda nie zaproponował przynajmniej takiej zmiany, polegającej na zrównaniu obojga płci w uprawnieniach? Budżet zaoszczędziłby na tym choć kilka miliardów.
Najbardziej uderza jednak świadomość, że pierwszy rok rządów PiS to wielkie przedsięwzięcia socjalne plus prezentacja koncepcji Mateusza Morawieckiego, wciąż na etapie pomysłów. Gdyby rządzący mieli choć trochę odpowiedzialności, powinni działać odwrotnie: najpierw przekucie prezentacji w działający i przynoszący pieniądze mechanizm, a dopiero potem rozdawanie pieniędzy. I to bardzo ostrożne. Pozostaje nadzieja – bardzo nikła, ale jednak – że ktoś w partii rządzącej oprzytomnieje i w czasie prac w Senacie do ustawy zostaną wmontowane jakieś hamulce. Wiem, łudzę się.
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „wSieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce. Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315896-tryumf-populizmu-czyli-po-nas-chocby-potop-koszt-skasowania-tuskowej-reformy-trzeba-szacowac-na-minimum-kilka-miliardow-zlotych-rocznie?wersja=mobilna