To kuriozalne, że od niedzieli w kontekście pogrzebu „Inki” i „Zagończyka” rozmawiamy głównie o tym, czy (i jak głośno) działacze KOD zostali wygwizdani, czy może jednak lekko skaleczeni. Prowokowali czy padli ofiarą prowokacji. Abstrahując od absurdu całego sporu, obraża to pamięć o Żołnierzach Niezłomnych. Nie po to przez kilkadziesiąt lat byli zapomniani, nie po to - z mozołem, przy wysiłku wielu autorów, historyków, działaczy i polityków - udało się odbudować pamięć o nich, by dziś nad ich grobem uprawiać partyjno-środowiskowe przepychanki.
Nie mam złudzeń, że przedstawiciele KOD przyszli tam, by poszukać okazji do demonstracji, wywołania jakiegoś tam skandalu. Nie mam też złudzeń, że nie musieli długo tego robić, bo kilku dziarskich chłopców odnajduje się w takich sytuacjach nad wyraz szybko. Dobrze opisał to jeden z naszych Czytelników, który był świadkiem zajścia. Odsyłam do jego krótkiej, ale wyczerpującej relacji.
Wszystko to jest wtórne, bo mające miejsce gdzieś na marginesie całego wydarzenia, bez żadnych konsekwencji. Ale takich „incydentów” i emocjonalnych wrzutek jest więcej, a wszyscy łykamy je jak młode pelikany. A to ktoś krzyknie podczas koncertu w filharmonii, a to na jakimś marszu wybuczany zostanie transparent, a to paru aktorów postanowi dać upust swoim emocjom, bo nowy dyrektor teatru nie nosi nazwiska posła Nowoczesnej. Przykłady można mnożyć.
Wszystko to jest absolutnym marginesem - każdy, kto bierze udział w demonstracjach, wie, że czasem dojdzie do jakiejś słownej przepychanki, a podział w społeczeństwie jest taki, że nieprzychylnych słów i gestów w jedną i drugą stronę nie brakuje. Tylko czy to wystarczający powód do takiej ekscytacji? Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej, o wywołanie przekonania, że rządy dzisiejszej ekipy to stan permanentnego, wybuchającego w różnych miejscach chaosu.
Niestety, ale wyhodowanie takich postaw to w dużej mierze zasługa mediów - nagłaśniany do granic możliwości jest niemal każdy incydent, zwrócony medal, okrzyk, gest. Dobrym przykładem jest kwestia działalności środowisk narodowych - wcale nie jest ich więcej niż rok czy dwa lata temu. Wcale nie mają większego poparcia, wcale nie są głośniejsi. Ale to dziś trafiają na okładki pism, do serwisów informacyjnych, wypowiedzi najważniejszych osób: kreowany jest obraz niemalże wojny domowej. Komu służy taka kampania (poza samymi zainteresowanymi, którzy zyskują darmowy rozgłos)?
Jedni zapewne robią ją świadomie i cynicznie, inni dają się ponieść, bo przecież opisanie niedzielnego pogrzebu „Inki” jako patriotycznego, podniosłego wydarzenia nie sprzeda się tak dobrze jak rzekoma awantura gdzieś na marginesie całego zgromadzenia. To także w tym celu wykorzystywany jest Lech Wałęsa i ułomności jego charakteru, słabości, przerost ambicji. Nikt nie bierze odpowiedzialności za jego medialne wezwania do wojny domowej, rozlewu krwi, potrzeby organizowania oporu. Nie pierwszy to zresztą raz.
Lech Wałęsa wiesza transparent na Żylecie. Utopicie się kiedyś w tym morzu hipokryzji
To jednak (szeroko rozumiana) prawica sprawuje dzisiaj rządy i to po stronie obozu konserwatywnego jest dziś, chcąc nie chcąc, większa odpowiedzialność za słowo, stan napięcia i emocji. Wiele z wcześniej wspomnianych akcji nie byłoby możliwe, gdyby nie przesadna, nadwrażliwa reakcja środowisk prawicowych. Czasem z środowisk rządowych, czasem z szeroko rozumianego obozu prawicy (także medialnej), czasem z środowisk narodowych.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To kuriozalne, że od niedzieli w kontekście pogrzebu „Inki” i „Zagończyka” rozmawiamy głównie o tym, czy (i jak głośno) działacze KOD zostali wygwizdani, czy może jednak lekko skaleczeni. Prowokowali czy padli ofiarą prowokacji. Abstrahując od absurdu całego sporu, obraża to pamięć o Żołnierzach Niezłomnych. Nie po to przez kilkadziesiąt lat byli zapomniani, nie po to - z mozołem, przy wysiłku wielu autorów, historyków, działaczy i polityków - udało się odbudować pamięć o nich, by dziś nad ich grobem uprawiać partyjno-środowiskowe przepychanki.
Nie mam złudzeń, że przedstawiciele KOD przyszli tam, by poszukać okazji do demonstracji, wywołania jakiegoś tam skandalu. Nie mam też złudzeń, że nie musieli długo tego robić, bo kilku dziarskich chłopców odnajduje się w takich sytuacjach nad wyraz szybko. Dobrze opisał to jeden z naszych Czytelników, który był świadkiem zajścia. Odsyłam do jego krótkiej, ale wyczerpującej relacji.
Wszystko to jest wtórne, bo mające miejsce gdzieś na marginesie całego wydarzenia, bez żadnych konsekwencji. Ale takich „incydentów” i emocjonalnych wrzutek jest więcej, a wszyscy łykamy je jak młode pelikany. A to ktoś krzyknie podczas koncertu w filharmonii, a to na jakimś marszu wybuczany zostanie transparent, a to paru aktorów postanowi dać upust swoim emocjom, bo nowy dyrektor teatru nie nosi nazwiska posła Nowoczesnej. Przykłady można mnożyć.
Wszystko to jest absolutnym marginesem - każdy, kto bierze udział w demonstracjach, wie, że czasem dojdzie do jakiejś słownej przepychanki, a podział w społeczeństwie jest taki, że nieprzychylnych słów i gestów w jedną i drugą stronę nie brakuje. Tylko czy to wystarczający powód do takiej ekscytacji? Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej, o wywołanie przekonania, że rządy dzisiejszej ekipy to stan permanentnego, wybuchającego w różnych miejscach chaosu.
Niestety, ale wyhodowanie takich postaw to w dużej mierze zasługa mediów - nagłaśniany do granic możliwości jest niemal każdy incydent, zwrócony medal, okrzyk, gest. Dobrym przykładem jest kwestia działalności środowisk narodowych - wcale nie jest ich więcej niż rok czy dwa lata temu. Wcale nie mają większego poparcia, wcale nie są głośniejsi. Ale to dziś trafiają na okładki pism, do serwisów informacyjnych, wypowiedzi najważniejszych osób: kreowany jest obraz niemalże wojny domowej. Komu służy taka kampania (poza samymi zainteresowanymi, którzy zyskują darmowy rozgłos)?
Jedni zapewne robią ją świadomie i cynicznie, inni dają się ponieść, bo przecież opisanie niedzielnego pogrzebu „Inki” jako patriotycznego, podniosłego wydarzenia nie sprzeda się tak dobrze jak rzekoma awantura gdzieś na marginesie całego zgromadzenia. To także w tym celu wykorzystywany jest Lech Wałęsa i ułomności jego charakteru, słabości, przerost ambicji. Nikt nie bierze odpowiedzialności za jego medialne wezwania do wojny domowej, rozlewu krwi, potrzeby organizowania oporu. Nie pierwszy to zresztą raz.
Lech Wałęsa wiesza transparent na Żylecie. Utopicie się kiedyś w tym morzu hipokryzji
To jednak (szeroko rozumiana) prawica sprawuje dzisiaj rządy i to po stronie obozu konserwatywnego jest dziś, chcąc nie chcąc, większa odpowiedzialność za słowo, stan napięcia i emocji. Wiele z wcześniej wspomnianych akcji nie byłoby możliwe, gdyby nie przesadna, nadwrażliwa reakcja środowisk prawicowych. Czasem z środowisk rządowych, czasem z szeroko rozumianego obozu prawicy (także medialnej), czasem z środowisk narodowych.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/306675-to-scenariusz-obliczony-na-rozhustanie-emocji-prawica-nie-powinna-wchodzic-w-te-buty-i-wyjsc-z-szersza-oferta-wszystkim-wyjdzie-to-na-dobre?strona=1