Guzy: Sprawa TK jest tylko pretekstem do ingerowania KE w sprawy, które są wyłączną domeną suwerennych polskich organów państwa. NASZ WYWIAD

Fot. Fratria
Fot. Fratria

Pozycja Polski w Unii była za poprzednich rządów żałośnie słaba i to właśnie zadeklarowana próba poprawienia tej pozycji zaowocowała konfliktem – nie z UE, której jesteśmy częścią, lecz z niektórymi ważnymi instytucjami unijnymi

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Jarosław Guzy, ekspert i komentator w sprawach międzynarodowych, były lider Niezależnego Zrzeszenia Studentów, internowany w stanie wojennym, szef Klubu Atlantyckiego w latach 90.

wPolityce.pl: Jak Pan ocenia półrocze polityki zagranicznej realizowanej przez nową władze?

Jarosław Guzy: Trudne początki zasadniczej „korekty”, którą zapowiedział prezydent Duda w swoim expose. O ile sam prezydent próbuje ją realizować, zwłaszcza w dziedzinie bezpieczeństwa i współpracy regionalnej, to rząd i Ministerstwo Spraw Zagranicznych skutecznie uwikłane zostały przez opozycję w wykreowany konflikt z instytucjami europejskimi. Daleko tu więc do spodziewanej ofensywy i aktywności. Z drugiej strony, w ofensywie czy defensywie, rząd walczy o jasno postawiony cel: potwierdzenie suwerenności i odzyskanie podmiotowości na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w Unii Europejskiej. Po poziomie agresji, z jaką nowy polski rząd się spotkał widać, jak bardzo wygodnym partnerem – a raczej klientem – Brukseli i Berlina był rząd poprzedni. Skuteczne wyjście z tej pułapki klientyzmu i członkostwa drugiej kategorii jest warunkiem poszanowania naszych interesów i uwzględnienia polskiego głosu w przebudowie modelu integracji europejskiej, który zaprowadził UE w ślepą uliczkę nierozwiązywalnych problemów. Niestety, aby to osiągnąć, trzeba najpierw przekonać i opozycję i europejski establishment, że to polscy obywatele – nie Komisja Europejska, czy inne międzynarodowe gremia, w demokratyczny sposób rozstrzygają o wyborze swojego rządu i jego polityce.

Równolegle, sporo udało się osiągnąć, gdy chodzi o ożywienie kontaktów i współpracy w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, w tym w ramach czworokąta wyszehradzkiego. Pojawił się wspólny front w dziedzinie polityki imigracyjnej UE i wspólne stanowisko w dziedzinie bezpieczeństwa regionu w ramach NATO. Po raz pierwszy od czasów akcesji byłych krajów komunistycznych do tych zachodnich struktur, kraje regionu przemówiły samodzielnie i jednym głosem w kluczowych dla siebie i Europy kwestiach. Mini szczyt NATO w Bukareszcie, organizowany pod patronatem Polski i Rumunii był doskonałym przykładem dobrej inicjatywy regionalnej.

Skąd się wziął ten zwrot ku Grupie Wyszehradzkiej? Połączyły nas wspólne interesy, a może brak sojuszników na Zachodzie?

Po pierwsze Zachód, a właściwie zachodnia Europa nas połączyły, stawiając pod pręgierzem w sprawie polityki imigracyjnej. Najpierw kozłem ofiarnym zostały Węgry, pozostawione same sobie wobec masowego i niekontrolowanego napływu imigrantów, a potem cała Europa Środkowo-Wschodnia, przedstawiana jako prymitywna i ksenofobiczna, niezdolna do zrozumienia i zastosowania poprawnej politycznie polityki „willkommen” właściwej dla wyżej cywilizowanego „Zachodu”. Pojawiły się głosy o przedwczesnym przyjęciu do UE krajów „niedojrzałych do członkostwa”, o niezasługiwaniu na hojność funduszy europejskich, etc. Kryzys migracyjny, ale i traktowanie rządów węgierskiego i polskiego przez Brukselę, jaskrawo pokazały, że kraje wyszehradzkie mają jeden wspólny problem o fundamentalnym znaczeniu – podrzędnego statusu w UE, który pozbawia je szans na respektowanie ich narodowych interesów.

Oczywiście nie zawsze poszczególne interesy czwórki wyszehradzkiej, i szerzej – krajów regionu, będą tak zgodne jak w sprawie prób narzucenia polityki imigracyjnej przez Brukselę, nieraz będą rozbieżne, a nigdy tożsame. Nie powinno to jednak przeszkadzać solidarnemu działaniu, które co do zasady przynosi korzyść. „Pragmatyczna” polityka Węgier wobec Rosji nie wyklucza wsparcia lub życzliwej neutralności wobec idei wzmacniania bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO i wsparcia Ukrainy w konflikcie z Rosją, czym zainteresowane są żywotnie Polska, Rumunia i kraje bałtyckie. Podobnie brak bezpośredniego zainteresowania Czech problemem Nord Stream 2, nie przeczy poparciu w tej sprawie na forum UE Polski i Słowacji, krajów tranzytowych dla rosyjskiego gazu. Potencjał współpracy w regionie istnieje, w rozmaitych konfiguracjach. Wykorzystanie go daje szansę na podniesienie statusu regionu jako całości, inaczej niż dotychczasowe strategie, zwłaszcza krajów wyszehradzkich, rywalizacji z sąsiadami o łaski Zachodu.

Polska polityka, oparta na trzeźwej analizie mapy interesów nie tylko w regionie, ale i w całej Europie jeszcze się nie wykluła. Intencja jest słuszna: szukanie koalicji tam gdzie są możliwe, nie licząc, poza wyjątkami, na trwałe sojusze z europejskimi potęgami. Interesująca zbieżność poglądów na kształt i mechanizm funkcjonowania Unii Europejskiej pojawiła się w relacjach z Wielką Brytanią. Jednak ta opcja współpracy zawisła do czasu czerwcowego referendum rozstrzygającego o przyszłości tego kraju w UE. Opuszczenie Unii przez Wielką Brytanię byłoby dla Polski dużą stratą. To kraj ważący na decyzjach UE, wiążący ją przez własne silne relacje z USA, zachowujący zdrowy dystans do idei coraz głębszej integracji i, co znamienne, kraj, który nie dołączył się do „europejskiego” chóru potępiającego polityczny wybór Polaków, dokonany w 2015 roku.

Prawdziwym wyzwaniem będzie ułożenie sobie przez Polskę na nowo stosunków z Niemcami. W interesie obu, bardzo związanych ze sobą krajów jest zharmonizowanie wspólnych interesów i osiągnięcie kompromisów tam, gdzie te interesy są rozbieżne. Warunkiem jest jednak uznanie przez Berlin, że relacje pomiędzy oboma krajami muszą mieć charakter partnerski, oczywiście uwzględniając asymetrię potencjałów obu krajów i różnicę ich pozycji w UE i świecie. Niestety, nie zanosi się na to w najbliższym czasie. Niemcy mają wyjątkowo fałszywy – jak na bliskie sąsiedztwo – obraz sytuacji w Polsce, bazujący na uprzedzeniach i stereotypach. Dopóki nie zrozumieją, że to histeria opozycji w Polsce, a nie działania obecnego rządu są irracjonalne, trudno będzie im zaakceptować nawet wymuszone status quo we wzajemnych stosunkach. Polskim władzom trzeba tutaj cierpliwości i konsekwencji, a Niemcom, być może, wstrząsu polegającego na uświadomieniu sobie, że ich kiepskie przywództwo w UE – które pomylili z dominacją, rozregulowało mechanizm Unii zamiast go wzmocnić. Także w podejściu do spraw polskich.

123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.