Żebrowski: "Gdy w 1989 powstała osławiona gazeta, to miała określony skład redakcyjny: Michnik, Łuczywo, Krzemień. Wspólnym mianownikiem były KPP-owskie korzenie ich rodzin"

fot. Blogpress
fot. Blogpress

Ostatnio stałem się jak pisarz Kraszewski piszący jedną powieść w jedną noc. Aż tak nie jest, ale w ciągu roku wyszły cztery moje pozycje. To jest to, co najbardziej lubię czyli pisać i jeździć na spotkania. Cieszę się, że są ludzie, zwłaszcza młodzi, którzy chcą szukać własnej tożsamości. Przestaliśmy się bać, a brak strachu to jest początek wolności

– powiedział badacz dziejów najnowszych Polski Leszek Żebrowski w trakcie spotkania autorskiego w Klubie Ronina.

Dzisiejszy prelegent jest osobą wyjątkową, bez której nasza wiedza o najnowszej historii Polski byłaby o wiele uboższa

- mówił rozpoczynając spotkanie prowadzący je Piotr Mazurek. Sam Leszek Żebrowski swoją wypowiedź zaczął od podzielenia się z zebranymi opowieścią na temat tego, jak to się stało, że zajął się historią XX wieku.

Ja się kiedyś głęboko interesowałem historią starożytną. Te zainteresowania uświadomiły mi, że nawet z okruchów informacji np. kawałka tabliczki czy dzbanka można czerpać wiedzę. Gdy moje zainteresowania przeszły na historię współczesną, to bardzo mi pomogło. Tą najnowszą historię znałem, bo wokół niej działo się wiele w moim domu. Mój ojciec był więźniem politycznym. Przedtem wiele lat w podziemiu. Z racji jego znajomości więziennych i konspiracyjnych bywałem u wielu ludzi. Później dało mi to wiedzę o tym, kto z tych ludzi jest wiarygodny, a kto np. zbyt skromny. Ta wiedza bardzo się przydaje

- zaakcentował. Następnie odniósł się do tego, że nazywa się go historykiem. Przypomniał, że z powodów niezależnych od niego nie mógł w okresie PRL studiować historii. Wybrał więc studia ekonomiczne.

Gdy na czwartym roku ekonomii poszedłem do prorektora, który dziś uchodzi za liberalnego ekonomistę, a wtedy był sekretarzem partii, ten nie zgodził się na podjęcie przeze mnie drugiego kierunku. Dziś sądzę, że to nie było złe. Zdobyłbym tytuł, ale straciłbym kilka lat. Gdy chce się docierać do źródeł czy świadków, nie trzeba mieć skończonych studiów historycznych

- podkreślił.

IMG_9556m

Miałem w życiu dłuższy epizod naukowy pracując w instytucie o profilu ekonomicznym. Miałem robić doktorat. Ze swoim szefem doc. Wojciechem Olszewskim, który nie mógł zrobić kariery w PRL, bo był wychowankiem porządnej szkoły ekonomicznej Edwarda Taylora, ekonomisty liberalnego i narodowego demokraty, wymyśliliśmy, że warto zrobić coś, czego nikt nie robi czyli opisać kryzys gospodarczy w PRL. Zebrała się rada naukowa złożona z takich mułów komunistycznych, którzy uznali, że przecież Marks nie przewidział kryzysu, w związku z tym w gospodarce socjalistycznej go być nie może. To była połowa lat 80., kryzys szalał, a któryś z tych pacanów przyniósł doktorat Grzegorza Kołodki i powiedział: „Niech pan zobaczy. Kołodko pisze, że nie ma kryzysu, a jest tylko ujemny wzrost gospodarczy”. Ja połowę pracy miałem napisane, ale nie dało się z tym nic zrobić. Dopiero w 1990 roku rada naukowa napisała mi, że temat jest dobry i mogę pisać doktorat z ekonomii. Wtedy jednak zajmowałem się już czym innym

- wspominał dalej.

Od lat 1985-1986 zająłem się historią okresu wojny i lat powojennych. Wtedy przeczytałem olbrzymią część tego, co pisano w PRL o polskim podziemiu. Były to m.in. książki wydawane w PAX-ie. To było skażone cenzurą, ale pewne rzeczy tam były. Czytałem po 3-4 książki dziennie. Cały czas brakowało mi tego co najważniejsze czyli dostępu do archiwów. Archiwum było przy KC PZPR, ale dostępne tylko dla wybranych. Druga część, ta znacznie obszerniejsza, była w MSW. Do tego dostęp był jeszcze trudniejszy. W niektórych pracach ubeckich były jednak przypisy także do prac obronionych w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. W 1987 roku tam poszedłem, wypełniłem rewersy i byłem ciekaw, co będzie dalej. Żeby założyć kartę biblioteczną trzeba było mieć legitymację PZPR. Udało mi się wmówić bibliotekarce, że ją mam, ale nie wziąłem z domu. Dostałem dostęp do tych prac, a było ich ponad 1000. To były prace niepublikowane, pisane na danych operacyjnych. Ten proceder trwał prawie dwa lata. Po tym czasie pani z rejestracji kazała mi iść do rektora, który zainteresował się mną jako jedyną osobą czytającą prace, których nikt nie czyta. Powiedziałem, że przyjdę następnego dnia i więcej tam nie poszedłem, ale udało mi się wcześniej skorzystać z tego źródła. Tam były obfite cytaty z dokumentów organizacji podziemnych. Pamiętam taką pracę jakiegoś milicjanta z Rzeszowa. Napisał, że korzystał z resztek archiwów zalanych wodą. On jako ostatni z nich skorzystał, bo to potem zgniło, a ja przepisałem dane, które umieścił

- mówił, podkreślając, że gdy po 1989 roku otwarto archiwa, pojawiło się w nich wielu ludzi, którzy nie oddawali tego, co pożyczali i spora część źródeł dostępnych wcześniej zaginęła bezpowrotnie.

IMG_9609m

„Bazą były też spotkania z ludźmi z podziemia. W latach 70. jeździłem z ojcem do nich. Wtedy żyła jeszcze stara kadra AK-owska czyli żywa historia. Ich opowieści były niezwykłe. Dostępu nie było jednak do tej części podziemia, która była traktowana przez władzę ludową w sposób najbardziej podły czyli do podziemia narodowego: NOW, NSZ i partyzantów z okresu powojennego. Narodowe Zjednoczenie Wojskowe to był margines na marginesie. Po raz pierwszy o istnieniu tej formacji dowiedziałem się z książki Jerzego Janusza Tereja, historyka komunistycznego, który pisał prace zideologizowane, ale zawierające liczne fakty. Zacząłem wtedy pytać ojca, co to było to NZW. Okazało się, że moja najbliższa rodzina tam była i poginęła”

- kontynuował Żebrowski.

„Okazało się, że w Warszawie i okolicach żyje mnóstw ludzi z NSZ i NZW. Olbrzymia część z nich nie chciała jednak rozmawiać. Nie chcieli wracać do przeszłości. Cały czas żyli w atmosferze zagrożenia. Do wielu z nich jeździłem po kilka, a nawet kilkanaście razy. Przykładem takiej osoby był Henryk Sikorski ps. „Gryf” - dowódca oddziału NZW na Podlasiu. Wiedziałem, że coś ma, bo jego koledzy mi mówili, ale on zaprzeczał. Wreszcie za którymś razem przyniósł swoje zaświadczenie nominacyjne z 1948 roku i powiedział, że ma jeszcze trochę dokumentów. Nie pozwolił mi jednak ich kserować. Traktował je jak relikwię”

- podkreślił.

„Podziemie narodowe to byli ludzie straszliwie połamani, prześladowani do końca PRL. Jak zacząłem ich poznawać, to naprawdę robiło wrażenie, w jakim są stanie fizycznym. Włodzimierz Kołaczkiewicz ps. „Zawisza” z NSZ chodził z głową przy ziemi, a był wyższy ode mnie. On był przywiązany łańcuchami do sufitu w więzieniu kieleckim. Bito go drągami metalowymi po ciele i połamano kręgosłup. I przypomina mi się niezwykłe świństwo, jakie temu człowiekowi zrobił niezwykle ohydny typ czyli Jerzy Urban. W 1990 roku był zjazd żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej i msza w katedrze kieleckiej. Urbanowcy zrobili zdjęcie pana Kołaczkiewicza i stojących obok kombatantów w podobnym stanie zdrowia, a potem zamieścili je w tygodniku „NIE” z ironicznym podpisem „czy oni mogli szkodzić Niemcom?!”

- mówił dalej.

„Inna postać: Franciszek Cieślak ps. „Wilczur”. Spędził w PRL 21 lat w więzieniach. Wyszedł dopiero w latach 70. Miał wyłamane wszystkie palce. Widziałem, jak koledzy kroili mu chleb, a on tymi kikutami usiłował go jeść. To był strzelec wyborowy przed wojną, żołnierz AK w Kedywie na północnym Mazowszu, po wojnie w Ruchu Oporu Armii Krajowej i NZW. Podczas jednej z walk został ciężko ranny w lesie pod Mławą. Ubecy go dostrzelili, bo nie chciało im się brać rannego, ale przeżył. Zawieźli go do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa. Dostał tam serię z karabinu, ale i to przeżył. Podreperowali go i postawili przed sądem. Dostał dożywocie. W 1956 wyszedł warunkowo, pojechał po okolicy, znalazł towarzyszy broni i zorganizował oddział. Niestety któryś z nich gdzieś komuś coś powiedział. Wpadli i znowu trafił do więzienia. I tak cztery razy. W jego obronie do Gomułki i Gierka występował kard. Wyszyński”

- przypominał prelegent przechodząc do kolejnego aspektu swojej pracy związanego z upamiętnieniem „drugiej konspiracji”.

IMG_9646m

„Pamiętam jak w grudniu 1993 roku w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego zorganizowaliśmy wystawę zatytułowaną „Żołnierze Wyklęci”. Oglądali ją m.in. prof. Tomasz Strzembosz i prof. Jadwiga Staniszkis. Nawet oni byli zaskoczeni wystawą. Wstrząsem było ukazanie tej ogromnej skali podziemia antykomunistycznego. Potem zaczęło się o tym więcej mówić. Apogeum to był rok 1999 i wystawa w Sejmie. Trzeba było wtedy roku starań, a przecież rządził AWS i wydawało się, że z nimi to się od ręki załatwi. To było wielkie wydarzenie. Do tego wyszedł album o „Wyklętych”. Do dziś nie mogę zapomnieć reakcji Stefana Niesiołowskiego, który biegał po tej sali z pretensją, że nie ma tam jego wujka Tadeusza Łabędzkiego. On był w konspiracji politycznej, a nie wojskowej. Był osobą zasłużoną, zamordowaną przez ekipę Humera i pewnie nie aprobowałby dzisiejszych wyskoków Niesiołowskiego. Ale my zajęliśmy się podziemiem wojskowym. Bardzo wielu ludzi od których zbieraliśmy materiały wiedziało, że ich bliscy działający w pionie politycznym podziemia w tym albumie się nie znajdą, ale on nie chciał tego przyjąć. On zresztą pisywał o NSZ w „Gazecie Wyborczej”. Wiedza jaką się popisywał była taka, że przywoływał ustalenia „wybitnego działacza narodowego o nazwisku Bębenek”. A Stanisław Bębenek był pracownikiem KC PZPR i napisał pracę o NSZ. Stąd Niesiołowski wiedział, że ktoś taki istniał w kontekście NSZ. Nie doczytał. Nie umiał chyba pracować głową na tyle, żeby to stwierdzić. Było nawet sprostowanie tego człowieka w „Wyborczej”, że to nieprawda, że był w NSZ. Rok później Niesiołowski znów w tekście o NSZ napisał, że Bębenek to „wybitny przywódca narodowy”

- mówił dalej Żebrowski.

W kolejnej części swojego wystąpienia przypominał swoje pierwsze publiczne spotkanie na temat NSZ, które odbyło się w kościele na Placu Grzybowskim oraz występy w telewizji dotyczące tych kwestii. W tym kontekście przywołał nazwisko Cezarego Chlebowskiego, autora licznych książek o AK, który, jak wspomina Żebrowski, w jednym z programów poświęconych Brygadzie Świętokrzyskiej oskarżał jej żołnierzy o zabijanie cywili posiłkując się wycinkiem z „Trybuny Ludu”. Mówił także o byłym oficerze UB, a potem historyku Ryszardzie Nazarewiczu, który po kilku starciach z Żebrowskim zaczął odmawiać debat z nim, a z czasem w ogóle występów w mediach, jak również o prowokacji, którą skutecznie zastosował wobec „kombatantów” podziemia komunistycznego.

IMG_9598m

„W 1993 roku wysłałem młodszych kolegów do ZBoWiD-u, żeby oswoili ludzi z AL i zaprosili ich na uniwersytet. Założenie było takie: niech oni przyjdą, gadają co chcą, a potem w dyskusji będziemy ich nawalać. Po początkowych trudnościach udało się ich namówić. Przyszli: były komendant okręgu janowskiego AL Tadeusz Szymański ps. „Lis”, który w 1947 roku był dowódcą ludzi odpowiadających za śmierć „Ognia”, historyk komunistyczny tow. Ważniewski i jakiś trzeci. Oni opowiadali o tym, jak to „walczyli o Polskę”. Gdy skończyli, ja wstałem i mówię, że w 1943 roku w Puziowych Dołach podwładni Szymańskiego wymordowali tyle, a tyle osób. A tam były kobiety i dzieci. On słysząc to zaczął pokrętnie się tłumaczyć, ale tylko się kompromitował. Chodziło o to, żeby ludzie zobaczyli poziom środowiska AL. I to się udało”

- opowiadał następnie prelegent.

„W 1994 roku zacząłem wydawać tomy dokumentów NSZ. Od tamtej pory nic nowego się nie ukazało. Pierwszy tom dotyczył NSZ przed scaleniem z AK, drugi NSZ scalonego z AK, a trzeci był o NSZ-ZJ (NSZ-ONR) czyli części niescalonej z AK  - małej, ale też prężnie działającej. Obóz narodowy okresu wojennego i powojennego jest dla mnie fascynujący. Ich dorobek piśmienniczy bije na głowę wszystkie inne obozy razem wzięte. Nędza intelektualna ludowców, socjalistów czy różnych pseudodemokratów była przy tym niesamowita”

- powiedział dalej, wracając do tematu swoich badań nad dziejami podziemia narodowego.

„Zaczęło jednak brakować mocno pełnej wizji drugiej strony czyli komunistów. Oni pisali, że było ich 100 tysięcy, a w samym Powstaniu Warszawskim - 5 tysięcy, że największe bitwy stoczyli oni, że wysadzali trzy pociągi w tym samym miejscu jednego dnia. Trzeba więc było ich też opisać. To był pomysł Marka Chodakiewicza. Wzięliśmy się wtedy to ciężkiej pracy z Markiem i Piotrem Gontarczykiem. Zrobiliśmy trzy tomy dokumentów wydanych pod tytułem „Tajne oblicze GL-AL i PPR”

- przypominał. Zaznaczył, że jedną ze spraw, którą ta publikacja wyjaśniła była akcja NSZ pod Borowem, o której przez lata propagandyści pisali jako o akcie wywołania przez narodowców „wojny domowej w podziemiu”.

IMG_9622m

„Dowódca zlikwidowanego przez NSZ oddziału GL mjr Lisek był przedwojennym bandytą, który w 1939 roku wydostał się z więzienia. Jak wynika m.in. ze wspomnień Szymańskiego, który był przysłany do tego oddziału z góry, przez 1,5 roku nie przeprowadził on żadnych akcji antyniemieckich. Występował zaś przeciw okolicznej ludności. Tam były gwałty, rabunki, morderstwa na ludności cywilnej. Im zrobiono sąd polowy. Tamtejsi mieszkańcy byli świadkami oskarżenia. Czterech gwardzistów nie rozpoznano jako sprawców przestępstw i ich wypuszczono. 26 oskarżonych rozpoznano, skazano i rozstrzelano. W świat poszedł zaś komunikat sowiecki, że polscy „faszyści” zamordowali partyzantów. W tym oddziale był NKWD-zista. Nawet dowódca pisał o gwałtach i napadach. I pisał, że w każdej chwili spodziewali się najgorszego, bo wiedzieli co może ich spotkać za to, co robili. Dziś jako argument przeciw NSZ podaje się, że wymordowali pod Borowem komunistów, którzy walczyli o Polskę, tylko inną. Jaką? Polskę dla gwałcicieli, morderców, bandytów”

- kontynuował.

„Komuniści to byli też mordercy Żydów na masową skalę. Zginęło ich setki, głównie kobiety i dzieci. Ci, którzy za to odpowiadali, po wojnie robili kariery. Płk Władysław Spychaj, który po wojnie nazywał się Sobczyński został szefem WUBP w Rzeszowie, gdzie próbował zorganizować pogrom antyżydowski, ale mu się nie udało. Potem został przeniesiony do Kielc, gdzie był już skuteczny. W 1944 roku zrzucono go na Kielecczyznę jako cichociemnego sowieckiego do zorganizowania sowieckiej partyzantki. On uznał, że skoro są nieszczęśnicy w lesie, którzy coś mają, to można to na nich zdobyć. On kazał kobietom i dzieciom żydowskim zdejmować ubrania przed egzekucją, bo nawet to im zabierano. W takiej jednej egzekucji ginęło kilkadziesiąt osób. A w publikacjach PRL-owskich te wydarzenia były opisywane jako popełnione przez AK, NSZ, polskich chłopów. To wszystko można dziś weryfikować. Marek Chodakiewicz robiąc doktorat zajrzał do takich działów, do których nigdy się nie zaglądało. Znalazł rzeczy potworne. Rok 1945 - amnestia i pisze sołtys do komitetu PPR, czy w związku z amnestią można dokonać ekshumacji zakopanych w lesie ofiar obławy NKWD popełnionej rok wcześniej. Są też dokumenty komitetów PPR, gdzie latem 1944 roku towarzysze ustanawiają wymiary kontyngentów. I piszą, że „mleka brać ze wsi cztery razy więcej, niż za Niemca”, „mięsa brać dwa razy więcej, jak za Niemca”, „zboża brać trzy razy więcej, niż za Niemca”. „A tam, gdzie tereny są reakcyjne, nam niesprzyjające wziąć wszystko co się da”. I to jest to wyzwolenie?”

- mówił dalej Żebrowski.

„Dlaczego dziś się nie pisze o zbrodniach na Żydach popełnionych przez komunę? Dlaczego się nie pisze o Korczyńskim, Moczarze, mjr Becku pod Warszawą, o wielu tych, którzy mieli instynkty ludobójcze? Korczyński jako szef WUBP w Gdańsku na tajnym plenum KC PPR w maju 1945 roku zaproponował, żeby w Polsce odbudować krematoria. Gomułka go skrzyczał, że „metody gestapowskie źle by się kojarzyły”. Więc gdyby nie Niemcy, komuna mogłaby palić ludźmi w piecach?! I po takiej propozycji Korczyński został generałem brygady i wiceministrem. To jest geneza Polski Ludowej. Ludobójcy, zbrodniarze, gwałciciele”

- podkreślał.

IMG_9547m

Odnosząc się natomiast do często stawianej tezy, że do GL-AL trafiali także przypadkowi ludzie, których nie można obciążać winą za zbrodnie tej formacji powiedział:

W „Tajnym obliczu” jest list rodzica chłopaka ze wsi, który wstąpił do GL. Jak zobaczył, co się tam dzieje, chciał uciec. Dopadli. Zamordowali. Ojciec napisał list do komitetu PPR w 1945 roku i opisał tą gehennę. Po wojnie komuna pisała, że on zginął bo był szpiegiem przysłanym przez reakcję. Gdybyśmy tego nie opisali, to by tak zostało”

- dodał. Na zakończenie swojej wypowiedzi Żebrowski mówił o swoich odkryciach dotyczących genezy elit III Rzeczypospolitej.

„Gdy w 1989 roku powstała osławiona gazeta, to miała określony skład redakcyjny. W jej kierownictwie znaleźli się m.in. Michnik, Łuczywo, Krzemień. Skąd ci ludzie się wzięli? Co ich łączyło? Wspólnym mianownikiem były KPP-owskie korzenie ich rodzin. W kwietniu 1993 roku na sesji w Sejmie zorganizowanej przez Antoniego Macierewicza, która była poświęcona transformacjom w państwach byłego Bloku Wschodniego miałem referat na ten temat pod tytułem „Trzy pokolenia ludzi UB”. Pierwsze pokolenie działania przeciw Polsce rozpoczęło przed wojną. To byli NKWD-ziści, funkowie KPP, potem wojenni komuniści, a następnie funkcjonariusze bezpieki czy Informacji Wojskowej. Drugie pokolenie było wówczas w centrum uwagi. Wchodziło w skład redakcji „Gazety Wyborczej”. To stwierdzenie było wówczas dla wielu szokiem. Wcześniej mało kto wiedział np., że matka Michnika uczyła historii w szkole ubeckiej. A trzecie pokolenie stanowiła grupa najmłodszych, którzy już wtedy rozpoczynali kariery. Sesja była zamknięta. Potem na konferencji prasowej podsumowującej konferencję Piotr Naimski kolejno streszczał referaty. Gdy doszedł do mojego referatu i powiedział, że porównanie zostało zrobione na przykładzie „Gazety Wyborczej”, obecni na sali dziennikarze tego pisma zażądali przykładów. Kiedy zacząłem je wymieniać, wstali i wyszli. Naimski powiedział mi wówczas, że teraz nic nie będzie tak, jak do tej pory, że zaczną się ataki na mnie. Po miesiącu prof. Andrzej Paczkowski z PAN, człowiek który nigdy nie był w partii, opisał w „Rzeczpospolitej” mój referat przywołując fragmenty, których w nim nie było. Napisał też, że korzystałem z archiwum po gen. Walichnowskim z MSW, a ja nigdy z niego nie korzystałem. Potem spotkałem prof. Paczkowskiego na schodach w Żydowskim Instytucie Historycznym. On się odwrócił. Ja mu powiedziałem, że nic do niego nie mam, bo wiem, że musiał tak napisać

- podsumował prelegent.

W czasie dyskusji z udziałem publiczności zgromadzonej w Klubie Ronina głos zabrał m.in. autor przedmowy do najnowszej książki Leszka Żebrowskiego „Walka o prawdę. Historia i polityka” Mariusz Marasek, który przypomniał o roli historyka w doprowadzeniu do ustanowienia Krzyża Narodowego Czynu Zbrojnego. W pytaniach pojawiały się też wątki dotyczące dekomunizacji, filmów Kazimierza Kutza i współpracy komunistów z Gestapo. Leszek Żebrowski w trakcie odpowiadania na nie przypominał pomysł premiera Jana Olszewskiego, który postulował, aby finansowo obciążyć funkcjonariuszy reżimu PRL, co uniemożliwiłoby ich uwłaszczenie. Jak dodał, uważa, że niedopuszczenie do tego mogło być jedną z przyczyn obalenia jego gabinetu.

 

 

Relacja: Piotr Mazurek, Bernard i Margotte

IMG_9637m

IMG_9654m

IMG_9574m

IMG_9680m

IMG_9634m

IMG_9660m

IMG_9627m

IMG_9731m

Więcej zdjęć:
http://www.flickr.com/photos/55306383@N03/sets/72157639922118503/

http://www.blogpress.pl/node/18360

 

 

 

-------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------

Książki autorstwa Leszka Żebrowskiego, można kupić w naszym sklepie wSklepiku.pl. POLECAMY!


Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.