Bankowy skok na kasę polskiej klasy średniej – chodzi o duże pieniądze

fot.sxc.hu
fot.sxc.hu

W latach 2004-2010 mieliśmy na polskim rynku usług bankowych do czynienia z dość niezwykłą, z punktu widzenia klienta sytuacją: banki stworzyły kartel, który spowodował, że klient chcący zaciągnąć kredyt hipoteczny miał do wyboru: albo drogi kredyt w złotówkach, albo „tani” denominowany we frankach szwajcarskich. Taka gra w monetę z dwiema reszkami. Z opcją rosyjskiej ruletki.

Przygotowanie operacji.

Jak wiadomo na koszt kredytu we frankach szwajcarskich składa się:

- dla banku – wkład własny – około 10% wartości w danej walucie plus reszta z depozytów własnych – oddziałów banków w Polsce lub z banków-matek za granicą. Dla klienta kosztem jest przede wszystkim oprocentowanie, ale także wskaźniki: WIBOR dla kredytów w złotówkach i LIBOR, dla kredytów we frankach szwajcarskich plus oczywiście „oficjalna” marża banku i, w przypadku kredytu we frankach: zysk na różnicy zakupu franka pod spłatę, czyli tak zwany spread.

Oprocentowanie na rynku bankowym ustala Rada Polityki Pieniężnej biorąc pod uwagę wskaźniki makroekonomiczne, to znaczy stan i perspektywy polskiej gospodarki, oraz kondycję polskiego sektora bankowego, w tym między innymi wypłacalność oraz ogólną dostępność pieniądza na rynku. W przypadku kredytów w walutach obcych dostępność pieniądza gwarantowały z jednej strony spółki-matki banków w Polsce, a z drugiej strony Narodowy Bank Polski w oparciu o rezerwy własne i środki z zagranicznych linii kredytowych.

Kolejnym elementem ceny, ustalanym wyłącznie przez banki był i jest kontrowersyjny (bo fikcyjny) wskaźnik WIBOR.

I ostatnim elementem jest marża banku.

Wszystkie te elementy w omawianym okresie były de facto w rękach banków w Polsce lub ich spółek-matek za granicą.

Skąd wziąć zabezpieczenie szerokiej akcji kredytowej? Oto było pytanie. W 2010 roku miała w Polsce wygasnąć droga, bo kosztująca nas, podatników, 187 milionów dolarów rocznie linia kredytowa MFW, dzięki której działające w Polsce banki mogły swobodnie oferować dużą pulę kredytów, nie obawiając się ryzyka braku dostępności gotówki zabezpieczającej. Przeciwny przedłużeniu niepotrzebnej, z punktu widzenia polskiej gospodarki, linii był ówczesny prezes LPP, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Jego następca, namaszczony przez premiera Tuska, nie miał już oporów i rząd podpisał umowę na kolejne dwa lata za jedyne 107 milionów dolarów. Wszystko to w kontekście rozpędzającej się gospodarki i strumienia finansowania z funduszy UE, zmniejszającej się inflacji i zwiększającego optymizmu na młodym, polskim rynku. W tle trwał bezprecedensowy boom budowlany – idealny produkt, pożądany przez setki tysięcy pozbawionych tego dobra rodzin. A banki? Skoro są pieniądze, Polacy są pełni optymizmu, a w dodatku finansowo niedoświadczeni i skłonni do wyrzeczeń przy spłatach, kiedy już jakieś zobowiązanie kredytowe zaciągną – hulaj dusza, piekła nie ma!

Kowalski idzie po kredyt.

Zagraniczne banki-matki, dysponujące depozytami swoich klientów za granicą, które nie były zbyt intensywnie wykorzystywane do akcji kredytowej na ustabilizowanych i zabezpieczonych rynkach Europy Zachodniej i USA podjęły decyzję o udostępnieniu części tych depozytów jako zabezpieczenia akcji kredytowej w krajach Europy Środkowej, w tym w Polsce. Trzeba było jednak przekonać Polaków do zaciągania kredytów i to takich, które z jednej strony nie przyniosłyby tym bankom strat, z drugiej natomiast – dałyby szanse lepszego zarobku. Idealnym, wypróbowanym wcześniej produktem były kredyty denominowane we franku szwajcarskim. Z jednej strony zabezpieczały one przed ryzykiem strat z tytułu różnic kursowych przy zwrocie kapitału założonego (owych 10% rzeczywistych wkładów walutowych), z drugiej natomiast zabezpieczały wartość zysków, w większości transferowanych potem i rozliczanych w centralach tych banków. Był jednak problem z ofertą konkurencyjną, w „lokalnej” walucie. Ale i ten problem udało się rozwiązać. Wystarczyło odpowiednio zmodyfikować sytuację podaży, czyli to, co klient usłyszy i dostanie, kiedy przekroczy magiczny próg szacownego (wówczas) świata finansów.

 

Banki-córki w Polsce zmanipulowały więc ustalany przez nie same WIBOR (podwyższał się systematycznie). Z drugiej strony ich centrale przygotowały wcześniej teren - lobbując w MFW o elastyczną linie kredytową dla Polski zabezpieczyły się, przez i kosztem NBP i Skarbu Państwa, na wypadek pogorszenia stanu płynności na skutek swoich akcji kredytowych w walutach obcych. Co podniosło stopy procentowe i podrożyło ten „konkurencyjny” produkt, generując przy tym dodatkowe zyski z wyższych marży przy udzielaniu tych kredytów. W ten sposób banki w Polsce wypracowały sytuację, w której na tak płytkim rynku, klient miał do wyboru: albo wziąć rzeczywiście drogi (WIBOR plus wysokie stopy procentowe RPP, wymuszone wieloma czynnikami płynącymi z zagranicznych rynków i instytucji finansowych) kredyt w złotówkach, albo pozornie tani tzw. kredyt we frankach szwajcarskich (w rzeczywistości oparty jedynie w 10% na faktycznym udostępnieniu danej sumy w tej walucie).
Potwierdza to, oprócz niezależnych ekonomistów, sam doradca Prezesa Zarządu PKO Banku Polskiego S.A., odpowiedzialny za inwestycje kapitałowe w artykule dla portalu centralbanking.com :


Dominacja zagranicznych banków jest problemem dla polskiego sektora bankowego. Międzynarodowe grupy bankowe często używają modelu, w którym ich polskie spółki uzyskują tani pieniądz z kapitału grupy, który jest transferowany do Polski. Kiedy na poziomie europejskim pojawia się problem z dostępnością pieniądza (w danej walucie lub w ogóle), wówczas pojawiają się zakusy banków nadrzędnych do wycofania linii finansowych z Polski. To powoduje napięcia na lokalnym rynku bankowym.

Napięcia jednak nie było, dzięki... decyzji rządu Rzeczpospolite Polskiej, który nie tylko przełknął linię kredytową z MFW, ale też przymknął oko na praktyki swoich pupili, które jedną ręką pożyczały rządowi pieniądze, drugą zgarniały gigantyczne zyski ze swojej działalności w Polsce). Zamiast napięcia i problemów (dla banków) pojawiły się zyski.

Kowalski, wpatrzony w jasno świecącą gwiazdę najbardziej stabilnej waluty świata i fantastyczny, uspokajający wręcz image solidnych instytucji, intensywnie namawiany na fantastyczny interes, postawiony przed alternatywą wybierał coraz częściej kredyt we frankach. Kilku jego kolegów wzięło kredyt w złotówkach, ale i oni nie byli pewni swoich racji. Kowalski i koledzy długo i intensywnie o tym rozmawiali. Po kilku latach spłacania, „wygrali” koledzy. Co prawda i tak przepłacali, bo ich koledzy w Hiszpanii, czy Francji płacili za te same pieniądze dwa razy mniej, ale co tam! Lobby bankowe umiejętnie szczuło na siebie kredytobiorców we frankach i w złotówkach skutecznie odwracając uwagę kolegów i Kowalskiego, że zostali oszukani. Banki, liczące mimo kryzysu krociowe zyski (doświadczenie z Peru, Turcji, czy Australii, gdzie takie operacje przeprowadzano już w latach 90 XX wieku, okazały się wielce przydatne), przyglądały się temu boksowaniu ze stoickim spokojem. One są przecież niewinne i mogły spokojnie sprawdzać swoje kalkulacje, a prezesi – liczyć swoje milionowe premie. A kalkulacja była prosta: opłaty za drogie kredyty w złotówkach pokrywały ich koszty z depozytów lokalnych, a zyski z kredytów denominowanych we frankach zwiększyły się o kilkadziesiąt procent. Jedyny, drobny „problem” tkwił w skali zwyżek kursu franka do złotego (i innych środkowo-europejskich walut w innych krajach). Ściskający do bólu zęby Polacy zaczęli dostrzegać, że zostali oszukani - wpuszczeni niczym stado baranów do zagrody bez wyjścia, z dwoma przedziałami z napisem: „frank” i „złotówka”. Kiedy „barany” z zagrody złotówka zaczęły zbyt głośno beczeć, odezwał się chór z zagrody „złotówka”, mówiący, że przecież oni mieli gorzej. W ten sposób, przy chichocie prezesów banków, stado baranów szło dotąd potulnie na bankową rzeź. Dla tych, którzy nie chcieli długo cierpieć, rząd, za podszeptem nowego ministra finansów, świeżo wytransferowanego z banku ING przygotował „szybką ścieżkę” – starą „nową” ustawę o upadłości konsumenckiej. I już wydawało się, że problem został definitywnie załatwiony. Bo przecież „wiedziały gały, co brały”... .

Bunt Kowalskiego.

Tymczasem na początku 2013 roku Kowalski o nazwisku Sadlik, któremu bank chce zabrać cały dorobek życia i jeszcze więcej, zaczął czytać. Wyczytał, że w innych krajach kredyty we frankach są zabronione od 1999 roku (Francja). Że istnieje coś takiego jak złe doradztwo (orzeczenia z Belgii, Wielkiej Brytanii, Niemiec - 2002-2011) Że bank i doradca owszem JEST współodpowiedzialny za udzielenie ryzykownego kredytu w walucie obcej (Austria, 2013). Że organy nadzoru bankowego kraju pochodzenia „jego” banku (Raiffeisen, Austria) już w 2008 roku zakazały udzielania takich kredytów, a w Polsce – hulaj dusza piekła nie ma! Wreszcie, że Komisja Europejska nałożyła na duże banki europejskie olbrzymie kary za manipulowania wskaźnikiem LIBOR (jeden ze składników kosztów kredytu we frankach) i prowadzi dochodzenie w sprawie WIBORu i innych oraz w kierunku legalności kredytów we frankach dla obywateli poza Szwajcarią i Watykanem - w ogóle. Że rządy niektórych krajów (Węgry, Islandia) pomagają poszkodowanym, nie zostawiając ich na łaskę bynajmniej nie rytualnego uboju. Że sądy najwyższe wielu krajów w Europie, w tym w Polsce (dwa orzeczenia, jedno w stosunku do przedsiębiorcy, jedno – osób prywatnych) przyznały rację klientom. A rekomendacje polskiego nadzoru bankowego służyły bankom za listek figowy – wystarczyło do umowy wpisać odpowiednią formułkę – i już, mydląc oczy klienta stabilnością franka i kusząc nierealnymi zyskami. Kowalski – Sadlik nauczył się w tym roku bardzo wielu ciekawych rzeczy. Rozmawiał z finansistami, prawnikami, rzecznikami praw konsumentów w Barcelonie, Brukseli, Londynie, Wiedniu, Warszawie i Krakowie. Założył Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Banki (Pro Futuris), które już teraz zrzesza ponad półtora tysiąca sympatyków – kredytobiorców we frankach i w złotówkach a w styczniu, zaraz po rejestracji, wzorem organizacji w innych krajach w Europie, ruszy do działania z donośnym rykiem nadziei tych, którzy na rzeź się nie godzą: „beeeeee”!!!!

 

Wesołych Świąt Wszystkim Kowalskim, Tomasz Sadlik

 

 

-----------------------------------------------------------------

-----------------------------------------------------------------

Koniecznie zajrzyj do wSklepiku.pl!

Znajdziesz tam książki o różnorodnej tematyce oraz bardzo atrakcyjne gadżety z logotypem wPolityce.pl!

Zapraszamy!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.