Tomasz Lis przyznał, że niewiele rozumie z demokracji i guzik go obchodzi polskie społeczeństwo. Po co więc pisze?

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Wczoraj z "Newsweeka" dowiedziałam się, że Tomasz Lis martwi się o polskie maluchy, które Elbanowscy chcą zamknąć w konserwie, cokolwiek to znaczy - pisze na wSumie.pl Katarzyna Kawlewska.

Mało, że nie chcą dzieci posyłać do szkół, to zrobili sobie jeszcze niezły biznes z akcji obywatelskiej. To nie pierwszy artykuł Lisa na temat sześciolatków i pewnie nie ostatni. Narodził się nam kolejny ekspert od oświaty. Szkoda tylko, że zamiast skupić się na dzieciach skupia się wyłącznie na inicjatorach akcji. Zarzuca im, że grają na troskach i emocjach rodziców zaś sami rodzice dali się wciągnąć w machinę Elbanowskich. Czyżby Tomasz Lis uważał rodziców za bezwolnych idiotów? Zatroskanego dziennikarza nie przekonuje „Szkolna rzeczywistość. Raport 2013/2014”, mimo, że zauważył iż z biuletynu wyłania się szkolny armagedon. Szybko znalazł na niego sposób.

Ale po co na zimno analizować, co i jak zmienić, żeby było lepiej, skoro można stękać i lamentować.

Zatem, według redaktora, wystarczy wspólnym rodzicielskim sumptem wyremontować stare szkoły albo zbudować nowe, kupić dywany, ławki, kredę i reformę czas zacząć.

Lis pisze, że w większości szkół europejskich obowiązek szkolny zaczyna się w szóstym roku życia. Taki wszechstronny dziennikarz powinien sprawdzić wcześniej informację zanim się publicznie wypowie, tudzież napisze. Tylko w 13 z 27 krajów Unii jest to powszechny obowiązek dla wszystkich sześciolatków, w innych państwach zostawia się wybór rodzicom. Mało tego, we wszystkich krajach, poza Słowenią obecność sześciolatków w szkołach to nie skok cywilizacyjny a raczej wynik historycznej zaszłości. Do tego, niektóre z krajów europejskich planują się z tego wieku szkolnego wycofać.

Sam Lis pewnie rzadko bywa w publicznej, niedofinansowanej szkole bo swoje córki prowadza do elitarnej placówki American School w Warszawie. Tam na pewno nikt nie martwi się tak przyziemnymi sprawami, jak brak papieru toaletowego czy szafki na mokre buty. Jak podaje Gazeta.pl czesne w takiej szkole rośnie razem z dzieckiem. Przedszkole to koszt 34 tysięcy rocznie, klasa pierwsza kosztuje 55 tysięcy, gimnazjum to 60 tysięcy, a liceum 65 tysięcy. Podejrzewam, że człowiek, którego stać na taką szkołę żyje w innych realiach niż przeciętny zjadacz chleba. Na pewno nie potrafi zrozumieć rodziców walczących o referendum i prawo do decydowania o własnym dziecku. Jest nieobiektywny więc nie powinien zabierać głosu na temat publicznej edukacji i próbować zdyskredytować inicjatorów akcji. Pan redaktor w innym artykule chwali się, że sam poszedł do szkoły jako sześciolatek, szkoda, że zapomniał dodać, iż jego rodzice mieli wybór. Mało tego, argumentem na rzecz obniżenia wieku szkolnego jest jego osobista trauma z przedszkola, związana z jedzeniem owsianki:

Wygrałem tamten rok. Nie marnowałem go na przedszkolne dyrdymały. Zakończyłem szczęśliwie ową przedszkolną edukację, w której najcenniejsza była umiejętność mieszczenia w ustach jak największej porcji wmuszanej w nas co ranek owsianki, którą potem mogłem wypluć do przedszkolnej toalety. Poszedłem do świetnej szkoły.

Słaby argument, jak dla mnie, bo menu w przedszkolu od tamtego czas się nieco zmieniło. A poza tym nie wszystkie dzieci czują do owsianki, to co Tomasz Lis. Redaktor naczelny Newsweeka zarzuca Elbanowskim, że nie chodzi im o maluchy, a o powrót do szkoły z PRL-u. Z pytań referendalnych dziennikarz wyczytał, że chcą wprowadzenia do szkół wychowania kościelno-religijnego. Coś się panu pomieszało najwyraźniej, bo o ile wiem, to za czasów PRL-u religii w szkole nie było, a dziś i owszem. Lis zapomniał również, że przed reformą z 2009 roku były obowiązkowe zerówki i wyśmiewa konserwatywne polskie społeczeństwo za zbytnie niańczenie swoich sześcioletnich dzieci:

Po co dziecko ma się uczyć w szkole, jak może w domu kreskówkę obejrzeć. Po co ma się tłoczyć w stołówce, jak babunia albo mamunia może pieluszkę zmienić i obiadek ugotować.

Ironia nie przykryje niewiedzy. Ponad wszystko dziwi mnie postawa dziennikarza, który żyje za pieniądze obywateli, że odmawia im prawa do referendum:

Z tym referendum będzie jednak tak jak z warszawskim. Nawet jak się odbędzie, frekwencja będzie za niska. Trochę za to zapłacimy.

Referendum to nasze prawo, bo jesteśmy państwem demokratycznym. W Konstytucji zapisano, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. To my jesteśmy tym narodem. A pan redaktor dla zreperowania nadwyrężonego budżetu zawsze może zareklamować jakiś izotonik.

Tomasz Lis pisząc tendencyjny artykuł do Newsweeka „Ratujmy staruchy” przyznaje się, że niewiele rozumie z demokracji, zupełnie obojętne mu są argumenty rodziców i guzik go obchodzi polskie społeczeństwo.

 

Cały tekst Katarzyny Kawlewskiej na portalu wSumie.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.