JOW-y powinny być początkiem naprawy systemu. Polemika z Czabańskim

fot. facebook
fot. facebook

Paweł Kukiz walcząc o okręgi jednomandatowe ma przeciwko sobie nie tylko wszystkie główne partie polityczne, ale także spore grono publicystów prawicy. Na portalu wPolityce.pl zabrał na ten temat głos Krzysztof Czabański, opowiadając się oczywiście twardo przeciwko okręgom jednomandatowym. Czabański opiera swoją opinię m.in. na dziwnym i bezzasadnym zrównaniu wprowadzenia JOW-ów z upadkiem partii politycznych.

Oczywiście, partie polityczne mają wiele wad. Ale to one są solą demokracji, bez nich demokracja zamienia się w atrapę, a wszelkie ruchy masowe – w dyktaturę. Tak uczy nas doświadczenie.

W tym jednym akapicie jest kilka nieporozumień i zafałszowań.

Po pierwsze, nikt nie twierdzi, że wprowadzenie JOW-ów oznaczałoby upadek partii politycznych ani nawet jakieś ogromne przetasowanie na scenie politycznej. Akurat w dwóch najbardziej znanych jednomandatowych systemach politycznych – amerykańskim i brytyjskim – nie mamy do czynienia z partyjnym rozdrobnieniem, którego obawia się Czabański. Nadal główną rolę w życiu politycznym odgrywałyby partie. Być może nieco łatwiej byłoby dostać się do parlamentu kandydatom niezależnym, ale – co pokazuje przykład Senatu – nie byłoby ich zbyt wielu. Upada zatem pierwszy argument, jaki Czabański podaje przeciwko JOW-om.

Po drugie – nie sposób zgodzić się z apologią partii, jaką przedstawia publicysta. Dzisiaj partie polityczne w Polsce nie są solą demokracji ani jej esencją. Są zbiorowiskami armatniego mięsa – posłów bez własnego zdania, trzęsących się przed liderem w obawie o miejsca na listach przed kolejnymi wyborami. Polska demokracja jest w znacznej mierze atrapą właśnie dlatego, że partie spełniają taką, a nie inną rolę, a spełniają ją w znacznej mierze z powodu obowiązywania proporcjonalnego systemu wyborczego, który daje liderowi władzę niemal absolutną, zaś posłów ustawia w pozycji wiecznych petentów i automatów do wciskania guzików. Z esencją demokracji nie ma to zgoła nic wspólnego.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi – nie przypuszczam też, aby uważał tak Paweł Kukiz – żeby wprowadzenie JOW-ów było cudownym panaceum na wszystkie problemy kraju. Z całą pewnością jednak sprawiłoby, że posłowie staliby się bardziej podmiotowi. Lider partii nie mógłby decydować o wystawieniu osoby przysłanej w teczce z Warszawy, bo taki ktoś nie miałby szans w starciu z lokalnym kontrkandydatem. Z kolei poseł, który wypracowałby sobie dobrą lokalną pozycję, mógłby śmielej i bardziej samodzielnie zabierać w Sejmie głos. Dodatkowo oznaczałoby to koniec sytuacji, wypaczającej ideę wyborów, w której największym rywalem nie jest kandydat z innej partii, ale kolega z tej samej listy. Podczas każdych kolejnych wyborów parlamentarnych pełno jest historii kopania dołków pod konkurentami z tej samej partii.

Zmiana systemu nie jest oczywiście ani w interesie PO, ani PiS, ani żadnej innej partii, w której ostatnie słowo chce mieć przywódca. To wizja niemiła tak samo dla Tuska, jak dla Kaczyńskiego. I to jest główny powód oporu przeciwko takiemu rozwiązaniu.

Czabański argumentuje dalej, że owszem, może JOW-y można by rozważyć, ale dopiero po dokonaniu „naprawy państwa”. Czyli – może za 20, 50 albo 100 lat. Bo któż zdecyduje, czy państwo jest już wystarczająco „naprawione”, aby obdarzyć je JOW-ami? To pomieszanie kolejności. Dla Czabańskiego JOW-y są ekstra dodatkiem do dobrze funkcjonującego państwa. Dla mnie czy Kukiza – jednym ze sposobów na jego naprawę. Czabański prezentuje sposób myślenia, który w ogromnej mierze charakteryzował rządy PiS w latach 2005-2007 i który zresztą przyczynił się do ich porażki: najpierw obsadźmy urzędy cnotliwymi towarzyszami partyjnymi i naprawmy państwo, a potem pomyślimy o reformach systemowych. To budowanie domu od komina. To JOW-y wymuszą zmianę jakości parlamentu, a nie cudownie przemienieni posłowie po zmianie władzy chętnie wprowadzą JOW-y.

Czabański tworzy również scenariusz, z którego ma wynikać, że w jednomandatowych okręgach PiS mógłby łatwo przegrać, gdyby w pierwszej turze żaden kandydat nie uzyskał ponad 50 procent głosów. Nie bardzo jednak rozumiem, dlaczego publicysta przyjmuje wersję jednomandatowego systemu wyborczego, w której do zdobycia mandatu konieczne jest uzyskanie 50 procent głosów. Znaczeni lepszym, oczywistszym i postulowanym przez ruch na rzecz JOW wyjściem jest najprostszy system first by the post (działający w Wielkiej Brytanii), w którym żadna koalicja w drugiej turze nie jest możliwa po prostu dlatego, że mandat w okręgu zdobywa od razu kandydat z największą liczbą głosów. Koniec, kropka.

Pojawia się również absurdalny całkowicie argument o tym, że w systemie JOW będą wygrywały „wielkie pieniądze”. A dzisiaj partie wygrywają wybory czym – dobrym słowem? Na zgrany argument odpowiem równie zgranym kontrargumentem: gdyby w systemie jednomandatowym znaczenie miały wyłącznie lokalne pieniądze i wpływy, Senat składałby się z samych Stokłosów.

I jeszcze jedno. Jeżeli system JOW-ów jest tak niekorzystny dla PiS, a tak niezmiernie korzystny dla układów III RP, jak argumentuje Czabański, to należy zadać sobie proste pytanie: czemu te siły – reprezentowane obecnie przez prezydenta i większość partii w parlamencie – nie prą do wprowadzenia okręgów jednomandatowych? Przecież – zgodnie z logiką Czabańskiego – zagwarantowałoby im to lata niezakłóconych rządów.

Prawda jest taka, że JOW-y są niekorzystne przede wszystkim dla obecnego patologicznego systemu partyjniackiego, w którym posłowie nic nie znaczą, a partyjni liderzy trzęsą wszystkim.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.