Warzecha: Nasze, słuszne chamstwo. Polemika z Rafałem Ziemkiewiczem

fot. PAP/ Tomasz Gzell
fot. PAP/ Tomasz Gzell

Rzadko kiedy zdarza mi się nie zgodzić z Rafałem Ziemkiewiczem. Tym razem nie zgadzam się poważnie, a że poczułem się wywołany do odpowiedzi, czuję się w obowiązku kolejny (mam nadzieję, że ostatni) raz wyjaśnić moje stanowisko (choć powinienem się oddawać wakacyjnemu relaksowi).

Rafał napisał w „Gazecie Polskiej” felieton pod tytułem „Walcie się”. Zajął się w nim sprawą buczenia i gwizdania na Cmentarzu Powązkowskim i Kopcu Powstania na przedstawicieli władz podczas uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego. W zasadzie nie sposób polemizować z większością tekstu Rafała. Zwłaszcza tam, gdzie pisze o hipokrytach, którzy chętnie usprawiedliwiali wybryki dziczy spod znaku Palikota pod Pałacem Prezydenckim, ale są święcie oburzeni reakcją niektórych na obecność na cmentarzu czy kopcu przedstawicieli władzy. Ale ostatni akapit tekstu RAZ-a budzi mój mocny sprzeciw. Rafał pisze:


Mam też wiele politowania dla tych prawicowców, którzy się tej bandzie żałosnych hipokrytów i pseudomoralistów dają terroryzować i uznają za wskazane odcinać się publicznie od „skrajności”, podkreślać, że jednak „na cmentarzu nie wypada”… Stuknijcie się, drodzy, w czoło. Niech najpierw potępione zostanie choć kilka z niezliczonej liczby przejawów zbydlęcenia tzw. Elit, a potem przyjdzie uczyć zdesperowanych, bezsilnych ludzi, jak „kulturalnie” przypominać rządzącym mętom, że są mętami.


Nie wiem, czy Rafał miał na myśli także mnie, ale owszem, dałem publicznie wyraz swojemu zniesmaczeniu reakcją owych rzekomo „bezsilnych” ludzi. Tyle że nie dlatego, że dałem się komuś sterroryzować, ale po prostu dlatego, że taka była moja opinia, całkowicie niezależna od opinii koncesjonowanych pseudoelit. Z czego ta opinia wynika – o tym dalej.

(Efekt był zresztą całkiem zabawny. Rano Paweł Smoleński umieścił na stronach „GW” felieton, w którym pisał, że chętnie wspieram gwiżdżących na cmentarzu. Po południu tekst musiał zostać usunięty, bo rzeczywistość nijak nie chciała się zgodzić ze stanowiskiem Smoleńskiego.)

Rafał – podobnie jak wielu innych usprawiedliwiających cmentarne gwizdy i buczenia – zdaje się wychodzić z założenia, które w pewnym przerysowaniu można by ująć tak: skoro przeciwnik gwałci, rabuje i pali, to my też będziemy gwałcić, rabować i palić. Inaczej mówiąc, normy, które wyznajemy, powinny być dostosowane do sytuacji. Nie będzie żadnych bezwzględnych ograniczeń. Możemy potępić gwizdanie na cmentarzu, ale dopiero, kiedy oponent potępi krzyż z puszek po piwie „Lech”. Ewentualnie powinniśmy wyrażenie naszego sprzeciwu wobec niektórych zachowań od tego, czy nie stajemy w ten sposób mimowolnie w jednym szeregu z tymi czy tamtymi.

Widocznie Rafał inaczej niż ja rozumie konserwatyzm. A może nawet nie konserwatyzm, ale po prostu trzymanie się zasad, co na prawicy uważam za bardzo ważne. Moim zdaniem pewne podstawowe reguły są całkowicie niezależne od okoliczności. Wielkość niektórych grup ludzi czy narodów ujawnia się właśnie w tym, że potrafią rudymentarnych norm przestrzegać nawet wówczas, gdy przeciwnik je brutalnie pogwałca. Dlatego walczący z rewolucyjnymi kolumnami piekielnymi Wandejczycy nie mordowali pojmanych rannych i jeńców, ale puszczali ich na słowo honoru. Może i z czysto pragmatycznego punktu widzenia było to niemądre, ale dzięki temu widzimy dziś wielkość Wandei. Dlatego w 1920 r. Polacy nie traktowali sowieckich jeńców identycznie jak Sowieci jeńców polskich, a powstańcy warszawscy nie masakrowali pochwyconych niemieckich żołnierzy w lazaretach.

Z faktu, że ktoś zachowuje się jak cham nie wynika, że i ja mam się wobec niego zachowywać jak cham. Z faktu, że rządzą nami żałosne kreatury bez zasad, kręgosłupa i ambicji nie wynika, że wolno nam wszystko. Zwłaszcza że nie jesteśmy w stanie wojny domowej.

Konserwatyzm, jak ja go rozumiem, polega właśnie między innymi na tym: są reguły bezwzględne, które nie podlegają mądrości etapu, a ich złamanie powinno budzić sprzeciw każdego przyzwoitego człowieka (autentycznie przyzwoitego, a nie tego, kto ma salonową koncesję na bycie „przyzwoitym”). Jedną z tych reguł jest wyłączenie niektórych okazji i miejsc z ostentacyjnego wyrażania swoich politycznych emocji. Owi rzekomo „zdesperowani” i „bezsilni” ludzie mają mnóstwo sposobności, aby to niezadowolenie wyrazić – i wyrażali je w ostatnich miesiącach wielokrotnie. Mogli je zresztą wyrazić także we wspomnianych miejscach i momentach w sposób, by tak rzec, mniej agresywny, choćby poprzez odwrócenie się od przedstawicieli władz, gdy ci składali w tych miejscach kwiaty lub przemawiali.

Pomijam tutaj argument całkiem pragmatyczny – iż grupa gwiżdżących kolejny raz dała zwolennikom obecnej władzy do ręki kolejny świetny argument. Zysk, poza rozładowaniem emocji – żaden.

Nie będę zatem stukał się w czoło. Tego, co napisałem w „Rzeczpospolitej” lub tutaj, nie inspirował żaden terror salonu, dla którego zresztą i tak jestem pisowską kreaturą, niezależnie od tego, co piszę i mówię. Politowanie czuję raczej wobec tych, którzy w imię politycznego konfliktu są w stanie usprawiedliwiać zwyczajne chamstwo, pod warunkiem wszakże, iż jest to nasze, słuszne chamstwo.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.