Kpiny? Szef PKBWL: nie badaliśmy tezy o brzozie, bo uznaliśmy, że nie ma na to czasu. „Nie wspominam już o kosztach”

Fot. wPolityce.pl / "Nasz Dziennik"
Fot. wPolityce.pl / "Nasz Dziennik"

Dobry humor najwyraźniej nie opuszcza fachowców z komisji Jerzego Millera. Jeden z jej członków, a dziś następca Edmunda Klicha na stanowisku szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Maciej Lasek w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” powtarza wersję o brzozie jako bezpośredniej przyczynie katastrofy smoleńskiej:

Doszło do tak dużego niezrównoważenia momentów z obu skrzydeł, że nie było możliwe wyrównanie tego przy pomocy pozostałych sterów.

I zdecydowanie konstatuje:

Gdyby nie było tej brzozy, to może by się uratowali.

Skąd Lasek ma taką pewność o tragicznym wpływie drzewa na lot TU-154M? Z badań, obserwacji? A może przeprowadzonych eksperymentów? Oczywiście nie, bo przyznaje komisja Jerzego Millera nie wykonała komputerowej symulacji zderzenia samolotu z brzozą ani lotu maszyny bez fragmentu skrzydła.

Na pewnym etapie było to rozważane. Doszliśmy jednak wspólnie do wniosku, że po pierwsze, nie ma na to czasu. Nie wspominam już o kosztach.

To ewenement na skalę światową. Mówi to człowiek, który jest dziś głównym badaczem katastrof lotniczych w Polsce!

Przyjęta jako główna i ostateczna hipoteza dotycząca bezpośredniej przyczyny największej tragedii w ostatnich dziesięcioleciach nie została zweryfikowana bo… NIE BYŁO NA TO CZASU I PIENIĘDZY!

Skąd więc ta pewność, że brzoza spowodowała oderwanie się fragmentu skrzydła? Lasek, Miller et consortes uwierzyli Rosjanom na słowo czy może przekonały ich zdjęcia zagadkowego i nikomu bliżej nieznanego Siergieja Amielina, który po trzech dniach od katastrofy pojawił się na miejscu tragedii i wykonał sto zdjęć, na podstawie których polska komisja narysowała sobie ostatnią fazę lotu rządowego samolotu? To fotki Amielina były źródłem kariery brzozy. Wcześniej nikt o niej nie mówił (pierwszego dnia obowiązywała nawet wersja, że samolot zahaczył o maszt radiolatarni).

Zagadek wokół brzozy jest więcej. W grudniu 2010 roku „Rzeczpospolita” zauważyła, że w brzozie znajdują się wbite kawałki samolotu, których nie widać na zdjęciach z końca kwietnia…

Teraz „Nasz Dziennik” opisuje dziwne ślady nacięć na drzewie:

Biegli prokuratury wojskowej wykonywali w grudniu 2011 r. dokładne pomiary drzewa i okolic. Kiedy im wówczas towarzyszyliśmy, powstały też szczegółowe zdjęcia. Porównaliśmy je z fotografiami wykonanymi 10 kwietnia tego roku. Okazuje się, że kilka centymetrów poniżej miejsca ścięcia drzewa (jak domniemają komisje oficjalne, przez samolot) są ślady prób cięcia czy też może rąbania. Jest ich około dziesięciu. Ale chyba sprawca nie zrealizował do końca swoich zamierzeń. Nic z drzewa nie zostało odcięte. A może chodziło tylko o zaznaczenie czegoś. Albo o pobranie próbek? Ślady wyglądają na bardzo świeże. Czy to efekt prac rosyjskich śledczych czy akt chuligaństwa? Jeśli tak, to podlega on karze. Rosyjski kodeks karny za fałszowanie dowodów przewiduje nawet siedem lat pozbawienia wolności. Organa śledcze zobowiązane są prawem do chronienia dowodów.

Ale może tylko dla zbyt dociekliwych dziennikarzy brzoza jest dowodem? Oficjalne komisje nie będą już nią sobie zawracać głowy. Zapewne ze względu na czas i koszty.

znp, „Nasz Dziennik”

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.