Tomasz Arabski przerywa milczenie. "Moim obowiązkiem jest dobrze rozumiana służba"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

 

Tomasz Arabski jest jedną z osób, które o przygotowaniach do kwietniowych wizyt w Rosji w ub.r. wie najwięcej. Pojawiało się mnóstwo wątpliwości dotyczących jego osoby, m.in. jeśli chodzi o przygotowywanie wizyt, ich rozdzielenie, tajemnicze spotkania z ludźmi Władimira Putina w moskiewskich restauracjach, a także o zachowanie jego i szefa rządu na lotnisku w Smoleńsku po katastrofie. Dużo zarzutów wysuwają pod jego adresem rodziny ofiar katastrofy, którym towarzyszył w stolicy Rosji podczas identyfikacji zmarłych.

Po raz pierwszy od tragedii Arabski  zabrał publicznie głos. Rozmowę z nim publikuje dziennik "Polska".

Tomasz Arabski nie ma

- Obawia się Pan raportu Millera?

- Nie.

- A tego, że premier nie stanie po Pańskiej stronie?

- Premier jest szefem polskiego rządu, organem państwa, ma swoje obowiązki. Moim obowiązkiem jest dobrze rozumiana służba. Gdybym zrobił coś złego, to bez względu na ewentualne relacje osobiste byłoby czymś co najmniej nietaktownym, czymś zadziwiającym, abym miał tego oczekiwać od premiera.

Arabski opowiada też o podróży z Witebska do Smoleńska, kiedy ot pędząca na sygnale kolumna rządowa wyprzedziła celowo spowalniany autobus z Jarosławem Kaczyńskim.

- Ta droga do Smoleńska, co zarzuca opozycja, to, Pańskim zdaniem, był wyścig premiera z Jarosławem Kaczyńskim?

- To wydaje mi się tak małostkowe, że nie chcę brać w tym udziału. Byłoby lepiej, gdyby ci, którzy nas oskarżają, przyjęli, choćby teoretycznie, że jesteśmy ludźmi, a sytuacja była graniczna i niewyobrażalne jest myśleć w takich kategoriach. (...)

- Dlaczego więc Jarosław Kaczyński, który był w Witebsku przed wami, do Smoleńska dotarł później?

- Z mojej perspektywy nie wydarzyło się nic, co miałoby potwierdzić tezę o ściganiu się. Jechaliśmy nocą, bardzo szybko, był jakiś kłopot na granicy, nie zauważyłem nawet, kiedy minęliśmy autobus czy kolumnę z bratem zmarłego prezydenta i jego współpracownikami z PiS. Nie zauważyłem tego. Już po tym, jak ich minęliśmy, jeden z moich urzędników zadzwonił do mnie, mówiąc, że ma informację, że oni są wstrzymywani. Ale nie miałem żadnej możliwości ingerencji. Nie było wyścigu. To absurd. Nie ma sensu patrzeć na to w tych kategoriach. Myślę, że u wielu tych osób, które wówczas były z Jarosławem Kaczyńskim ujawniły się złe emocje: natychmiastowe postrzeganie polskiego rządu jako wroga, a co za tym idzie, przypisywanie nam za każdym razem najgorszych intencji. To wynika z ich postrzegania świata.

Według Arabskiego ze swoich obowiązków nie wywiązał się wiceszef kancelarii prezydenta Jacek Sasin.

(...) przypomnę, że my wszyscy - premier i ministrowie - przyjechaliśmy do Smoleńska wiele godzin po tragedii. Ale tam na miejscu byli wysocy urzędnicy państwowi z Kancelarii Prezydenta. Chyba nawet mam prawo przyjąć taką logikę myślenia: oczekiwałbym od zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta, który jest na miejscu katastrofy, który wie, co tam robił, ile godzin był, to oczekiwałbym, że kiedy przyjedzie tam premier polskiego rządu, to mu zamelduje o sytuacji, jaka jest, jakie kroki powziął. Nie zwalnia go to, że był na miejscu tragedii. Tak jak nie zwalnia nikogo z nas. Jestem zaszokowany opowieściami, brakiem refleksji nad swoim postępowaniem. Nie chcę jednak wchodzić w tę kłótnię, ona zresztą już wybrzmiała i to, co ludzie myślą na ten temat, się nie zmienia.

Tyle, że wiceszefa kancelarii prezydenta nie łączą z premierem żadne stosunki służbowe. Inaczej niż przedstawicieli polskiej ambasady, którzy byli na miejscu jako pierwsi, którzy mieli formalne kompetencje do kontaktowania się w takich przypadkach z Rosjanami i którzy powinni byli, jak ujął to Arabski, "meldować" szefowi rządowi.

Szef kancelarii premiera wykorzystuje okazję, by rozpływać się nad superlatywami minister zdrowia. Opowiada o jej zachowaniu w Moskwie w czasie identyfikacji ciał:

W toku dyskusji, kiedy została podjęta ta decyzja, minister Kopacz poprosiła premiera, aby pozwolił jej jechać. Mogła realnie pomóc ludziom. Pani wie, że była biegłym sądowym i pracowała w pogotowiu, ale ma też ten dar, bardzo rzadki, kiedy bez względu na to, jak trudna jest sytuacja, zachowuje siłę, hart ducha, a równocześnie jest bardzo empatyczna, potrafi współodczuwać z innymi. Gdy obserwowałem, jak pracowała, byłem pełen podziwu.

Tomasz Arabski mówi też o znaczeniu wizyty 7 kwietnia:

- Czy Pańskim zdaniem te dwie wizyty były konieczne?

- Wizyta premiera Tuska w Katyniu, wspólna obecność z premierem Rosji, oddanie hołdu ofiarom były jednym z fundamentalnych, symbolicznych wydarzeń, które, gdyby nie tragedia 10 kwietnia, byłyby jednym z kluczowych w najnowszej historii Polski elementów. 10 kwietnia jak gdyby wymazał to, co się wydarzyło 7 kwietnia. A był to przecież dzień, w którym premier Rosji uklęknął przed grobami oficerów zamordowanych w Katyniu, złożył wieniec, zapalił świece. Premier Tusk miał przemówienie. Głębokie, chwilami wstrząsające. Patrzyłem na ludzi, którzy go słuchali, i miałem poczucie, że przeżywają to tak jak ja. Że widzimy, jak zwycięża prawda. Ostatecznie. Tego dnia doszło do symbolicznego zamknięcia tej dyskusji o Katyniu i tego znaku zapytania, jaki pojawiał się w Rosji. Byłem szczęśliwy.

Szef kancelarii premiera najwyraźniej nie zauważył tych wszystkich afrontów, jakie w kwestii Katynia spotkały Polaków ze strony Rosjan po 10 kwietnia do dziś. Ale najważniejsze, że jest szczęśliwy.

znp

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych