Widzieliśmy "10.04.10" Anity Gargas. "Dotykamy tej tragedii. Mamy wrażenie, że to stało się za płotem, a nie tysiące kilometrów stąd"

W poniedziałek o godz. 19 w warszawski klubie Palladium odbędzie się przedpremierowy pokaz filmu Anity Gargas pt. "10.04.10" (pokaz otwarty, wcześniejsza informacja o wstępie tylko za zaproszeniami była pomyłką). Później, w środę, zostanie on dołączony do wydania "Gazety Polskiej".

Miałem okazję zobaczyć "10.04.10" - dzięki uprzejmości "Gazety Polskiej" - na pokazie prywatnym. I mogę stwierdzić, że to film najwyższej próby, wart jak najszerszej prezentacji (na telewizje nie możemy raczej liczyć). Film, który powinien dostać niejedną znaczącą nagrodę. A do tego film, w którym dziennikarz zastępuje pracę instytucji państwa - czyli walczy o prawdę o tragedii, w której zginęła urzędująca głowa państwa.

Film jest tak dobry przede wszystkim dlatego, że widać ogrom pracy włożony w jego przygotowanie, nie ma w nim żadnych ścieżek na skróty, żadnego zasłaniania się zabiegami formalnymi. Gargas wraz z ekipą spędziła w Smoleńsku i okolicach kilka tygodni. Dotarła do każdego świadka, do którego dało się dotrzeć. Goniła w siarczystym mrozie (termometr w aucie ekipy pokazywał -17 stopni) za kontrolerami i synoptykami - goniła tak długo, że ja - przyznam - pewnie odpuściłbym w połowie drogi. Nie wahała się nagrywać ukrytą kamerą. Spędziła godziny na charakterystycznych klatkach schodowych post-sowieckich bloków, w których mieszkają ci, którzy wiedzą, jak było. Niemal przytrzymywała zamykane drzwi. Skutecznie wyciągała ze świadków relacje nawet wówczas, gdy mówili twarde NIET. A mogła ich pytać po rosyjsku (niedoskonale, ale jednak), bo przed wyjazdem zaliczyła intensywny kurs języka rosyjskiego. Właściwie zrobiła to, co zrobić powinno wielu innych polskich dziennikarzy - którzy jednak tego nie zrobili.

"10.04.10" opowiada bardzo szczegółowo o pierwszych godzinach katastrofy. Właściwie mówią świadkowie lub ich zeznania w prokuraturze. Mówią często o znanych faktach, ale ich pełne, nie zmanipulowane wypowiedzi pokazują, jaką plątaniną małych i większych kłamstw wciąż jest Smoleńsk, jak sprawy niby potwierdzone zyskują nagle znak zapytania. I wszędzie charakterystyczna dwuznaczność, ton niedopowiedzenia, brak kropki nad i:

"Piękna pogoda była, niebo niebieskie, po cichu zaczęła wypływać mgła. Tak bywa w naszym regionie. Mgła, taka straszna mgła" - mówi jeden z rosyjskich świadków.

I już wydaje się że wszystko jasne, gdy inny rzuca:

Skąd tutaj mgła o 10-ej godzinie?

Ale to nie jest film ideologiczny, czy choćby podszyty jednoznacznymi tezami. Gargas nie dopowiada, nie stawia grubych tez - ona pokazuje, że rozwikłanie Smoleńska wymaga dziś umiejętności archeologicznych - tyle w tym wszystkim mgły właśnie. I strachu. Rozmówcy Gargas dzwonią przy niej do jakiegoś "Saszy" i zapewniają, że nie powiedzieli nic nowego, tylko to, co w prokuraturze. Inni mówią tylko do ukrytej kamery. Czuć, że to Rosja, do tego prowincjonalna Rosja. "Zakazano mówić" - informuje jeden ze świadków. Inny, wręcz heroicznie deklarujący, że skoro zginęło  prawie 100 osób, to on nie może milczeć, dodaje: "Ja właściwie bać się nie powinienem", ale czujemy, że nie przekonał nawet siebie. Można mieć tylko nadzieję, że skoro wystąpił w polskim filmie, to ci, których obecność stale czujemy, choć ich nie widzimy, jednak się nie poważą.

Można patrzeć na ten strach z politowaniem (widzowie uśmiechają się z niekontrolowaną wyższością), ale chwilę potem polski kontroler lotów mówi... plecami do kamery. Wolny kraj, a ludzie wolą twarzy nie pokazywać.

Gargas sięga po pełne nagrania filmów z pierwszych minut po tragedii - robionych najczęściej komórkami. Te filmy - youtubowe w najczystszej postaci - pokazują chaos pierwszych godzin. Pokazują wrakowisko jeszcze dymiące, z pojedynczym wozem strażackim w tle. Ale pokazują także, że od pierwszych minut wiele spraw nie wyglądało tak, jak powinno było wyglądać. Na nagraniu pracownika TVP Sławomira Wiśniewskiego widzimy, jak FSB desperacko stara się zabrać mu nagranie. On sam twierdzi, że polecenie takie wydał "polski dyplomata", obecny na miejscu tuż po tragedii ("kazał zniszczyć sprzęt", do czego ostatecznie nie doszło). Czujemy zapowiedź tego, co widzimy dziś jasno: tu o prawdę będzie bardzo trudno.

W sumie te filmy - wyemitowane w całości - sprawiają, że dotykamy tej tragedii jak nigdy dotąd. Mamy wrażenie, że to stało się za płotem, a nie tysiące kilometrów stąd. To wrażenie wzmacniają świeże zdjęcia. Bo Gargas zagląda za każdy płot, do każdego starego baraku. Nie odpuszcza do końca. Z kilku punktów widzenia sprawdza, czy kamera na warsztacie samochodowym rzeczywiście nic by nie zobaczyła, nawet gdyby działała. I wychodzi jej, że jednak by zobaczyła. Zbiera każdy okruch tragedii, który może znaleźć. Tych niepodjętych przez nikogo okruchów pozostało niepokojąco wiele. Nasze wielkie koncerny medialne mogłyby rzucić więcej sił i środków niż Niezależne Wydawnictwo Polskie, producent filmu, by te okruchy pozbierać. Ale zapału wielkiego nie widać.

Gargas wyraźnie ciągnie do samego momentu zdarzenia, do punktu zero. Nagrania nie ma żadnego, jak wiemy. Szansę miał wspomniany Wiśniewski - ustawił kamerę na balkonie z widokiem na lotnisko, i filmował, bo ma takie hobby. Ale wyłączył tuż przed, bo pojawiła się mgła, no i bał się o sprzęt z powodu prac remontowych na balkonie. Są tylko zeznania świadków, którzy mówią, że to było coś "jak kometa", "jak żółtko jajka". Miejscowy lekarz, który w prokuraturze zeznał (Gargas cytuje), że "po zderzeniu z brzozą nie odpadły żadne części", rozmawiać nie chce. Brzozę Gargas też pokazuje - jest naprawdę gruba, to solidne drzewo, złamane na pół.

Pytań jest więcej. Np. skąd pochodziła załoga wieży kontroli lotów, "dziwnej wieży", jak ją  nazywa jeden z rozmówców? Mówimy: "kontrolerzy z Siewiernego", a przecież oni stale tam nie pracują. Przyjechali na kilka dni, na obchody rocznicy Katynia, by przyjąć polskie delegacje. Skąd? Nie wiemy.

Niejednoznaczność Smoleńska najlepiej widać na przykładzie majora, pracownika lotniska, który pojawia się nagle przy ekipie w mundurze galowym, wyciąga kwiaty i świeczki, i składa przed głazem-pomnikiem hołd ofiarom. Myślimy: tania ustawka, Rosjanie pokazują, jak dbają o naszych. Ale chwilę później ten sam major mówi jasno: Anodina reprezentuje interesy państwa rosyjskiego, nie możecie liczyć na prawdę. Kim jest ten człowiek? Skąd wiedział, kiedy przyjść? Podpuszcza czy tak myśli jak mówi? Jeśli tak, to po co? Same pytania.

I wiele kłamstw wykazanych czarno na białym. Choćby to o rzekomym nieudanym lądowaniu Tu-154. A przecież - wykazuje Gargas - padła komenda "odchodzimy", której zresztą Rosjanie nie umieścili w pierwszej wersji stenogramów, i którą przemilczała Anodina. Załoga chciała odejść. Pytanie dlaczego samolot nie posłuchał. Po "10.04.10" sądzę, że to najważniejsze pytanie.

Najmocniejszym kadrem tego filmu pozostanie widok pokrytego grubym śniegiem wraku tupolewa. Brezent tylko udaje, że chroni metalowe części, śnieg jest wszędzie. Do tego zdjęcia z porządkowania maszyny tuż po tragedii - przy użyciu ciężkiego sprzętu, bez żadnego pardonu.

Ciężki sprzęt powraca zreszą często. Piotr Głod, były pracownik Kancelarii Prezydenta obecny w Katyniu, opowiada jak trumnę z ciałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego wywożono z miejsca tragedii "na ciężarówce, która powinna służyć do wywozu ziemi". Wcześniej - relacjonuje Głod - pracownicy kancelarii pomagali oficerom BOR chronić śp. prezydenta przed Rosjanami, którzy chcieli zabrać ciało do Moskwy. Oficerowie stali, zapewne z bronią w pogotowiu, a wokół FSB i dopalające się zgliszcza. Głod dodaje, że liczyli iż wizyta premiera Tuska na miejscu tragedii wszystko zmieni. Nie zmieniła.

"Nikt się nie interesował, nikt nie pytał o sytuację. Przyjechali, zrobili konferencję i odjechali" - opowiada.

W końcowej części filmu Gargas daje głos polskim ekspertom. Zwiększa to wymowę publicystyczną "10.04.10", ale moim zdaniem niepotrzebnie przykrywa, nieco zagaduje  niezwykle mocną, bardzo autentyczną część pierwszą.

Gargas uzyskała do swojego filmu wypowiedź Jadwigi Kaczyńskiej, emituje cztery albo pięć fragmentów. Matka śp. prezydenta mówi, że nie wie, czy to był zamach, ale dodaje:

"Gdyby to była zwykła katastrofa, reakcja byłaby inna".

Widza "10.04.10" Gargas pozostawia jednak z innymi słowami Jadwigi Kaczyńskiej, ciężko chorej począwszy od początku marca:

Gdybym była zdrowa, zrobiłabym wszystko, by żaden z nich nie pojechał.

I ja Państwa pozostawiam z tymi słowami. 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.