Wielokrotnie na łamach naszego portalu ostrzegaliśmy, że tęczowa rewolucja obyczajowa zakończy się uniemożliwieniem wyrażania najmniejszych nawet wątpliwości wobec „wartości” i świata, który próbuje nam się na siłę wcisnąć.
Przerabialiśmy to ostatnio przy okazji sprawy Michała Sz., gdy próbowano na opinii publicznej wymóc, aby zwracać się do niego jak do kobiety, choć oprócz jego woli w tej kwestii, nie było ku temu żadnych racjonalnych podstaw. Dziś to samo przerabiamy przy okazji sporu o tekst publicysty „Gazety Wyborczej” Piotra Głuchowskiego, który skrytykował aktywistę LGBT Bartosza Staszewskiego.
Przypomnę, że dziennikarz „GW” napisał krytyczny wobec Staszewskiego tekst, w którym zakwestionował obecność w Polsce „stref wolnych od LGBT”, do których istnienia przekonuje aktywista. Staszewski nastraszył „Wyborczą” pozwem i tekst zniknął. Nawet jeżeli powód był inny, to trudno nie odnieść wrażenia, że stało się tak z powodu krytyki Staszewskiego i środowiska, które reprezentuje. Co ciekawe, prawa Głuchowskiego do posiadania innego zdania, nie bronili jego redakcyjni koledzy, nawet jeżeli się akurat z nim nie zgadzali.
CZYTAJ WIĘCEJ:
O cenzurze jaka nam grozi ze strony ruchu LGBT pisałem więcej pod koniec sierpnia. W swoim tekście przytoczyłem wtedy wypowiedz socjologa Michała Łuczewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który w rozmowie z Robertem Mazurkiem w „Dzienniku Gazeta Prawna”, ostrzegał:
Ponieważ LGBT staje się religią, pojawią się pewne tabu – np. nie będzie można robić niektórych badań naukowych, bo będzie się narażonym na oskarżenia, że nie stoimy po stronie ofiar. I myślę, że liberalne elity dobrze czują, w którą to zmierza stronę.
CZYTAJ WIĘCEJ: Czy odbiorą nam nawet prawo do posiadania wątpliwości? „Liberalne elity dobrze czują, w którą to zmierza stronę”
W redakcji na te słowa mogliśmy odpowiedzieć tylko w jeden sposób: A nie mówiliśmy? I nie chodzi wcale o to, aby teraz udawać mędrców, bo wszyscy jesteśmy bogatsi o doświadczenia Zachodu, gdzie wolność słowa jest już naprawdę skrępowana. W Polsce na szczęście wciąż mamy wolność w wyrażaniu swoich poglądów. Skoro Staszewski może oceniać, że opisanie całej sprawy przez niektóre media, to „prawicowy rzyg”, to również musi zaakceptować, że i Głuchowski ma prawo do swojego zdania.
To, co zadziwia, to ślepota dużej części środowiska dziennikarskiego, które nie widzi zagrożenia dla wolności słowa w poprawności politycznej, którą dostaniemy w pakiecie z całą tęczową agendą. Skąd to patrzenie przez palce na to zagrożenie? Bo w Polsce jeszcze można z grubsza pisać, co się chce? Okazuje się, że niekoniecznie. To powinien być sygnał ostrzegawczy. W tym, aby w Polsce panowała wolność słowa, wolność wyrażania poglądów, niezależnie od redakcji czy sympatii politycznych, jest interes całego środowiska dziennikarskiego.
Czy dyskusja publiczna w Polsce ma wyglądać docelowo tak, że na każdy felieton, z którym się nie zgadzamy, będziemy reagować pozwem lub jego groźbą?
Podsumujmy. Najpierw Bart z GW ogłosili światu, że Polska ma ”strefy wolne od LGBT”. Potem GW zdemaskowała teksty GW i Barta. Czytelnicy GW nie chcieli takiej prawdy, więc GW oddemaskowała tekst GW i został usunięty. Tekst jednak wrócił, bo Staszewski zdemaskował cenzurę GW
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/519283-czy-nie-mielismy-racji-piszac-o-teczowej-cenzurze