Z całym szacunkiem dla części artystów, którzy podpisali niedawno manifest „Kultury Niepodległej” – nadal nie potrafię odkryć sensownych powodów powstania tego gniota. Ba, nie ma on nawet adresata. Prawdopodobnie podpisującym zabrakło odwagi, by wysłać go od razu do Donalda Tuska, który kilka lat temu przerobił ich na kampanijną kiełbasę i obiecał wielki „Pakt dla Kultury”. Napisać, czy dotrzymał obietnicy, to obrażać Państwa inteligencję. A potem przyszedł cios kolejny w postaci obcięcia artystom dochodów po zabraniu im 50-procentowej kwoty wolnej od podatku.
Dlaczego zatem tak długo zwlekali ze swoim listem i czemu nie wysłali go do Brukseli? Kontekst ich manifestu w obronie „kultury niepodległej” jest jasny. Szkoda czasu, by przytaczać większość, ale kilka zdań zasługuje na to, by wybrzmiały.
Zdanie pierwsze: „Nie reprezentujemy żadnej partii ani ideologii. Różnią nas poglądy polityczne, estetyczne i filozoficzne”.
Zdanie drugie: „Kultura – tak jak demokracja – jest przestrzenią dialogu w duchu poszanowania wolności i różnorodności”.
Zdanie trzecie: „Jesteśmy odpowiedzialni za dziedzictwo, które zostawimy przyszłym pokoleniom”.
Zdanie czwarte: „Nie jesteśmy i nie chcemy być związani z żadną partią polityczną”.
Tyle frazesy na potrzeby bieżącej polityki. A realia? Konkrety? Konkrety są takie, że poza krytycznymi komentarzami dotyczącymi żenady pt. „Klątwa” w Teatrze Powszechnym, którego twórcy, a raczej tfu-rcy wrzucają do szamba polską wrażliwość, Jana Pawła II i własne twarze, nie było żadnych pisowskich „ingerencji” w sferę kultury. Awantura o Teatr Polski we Wrocławiu została rozpętana przez posła Nowoczesnej, Krzysztofa Mieszkowskiego, który ubzdurał sobie, że po tym, jak platformerscy urzędnicy nie chcieli go już na fotelu dyrektora Polskiego, będzie teraz kimś na kształt dożywotniego prezesa honorowego i wybierze swojego następcę. No, ale od polityki autorzy listu wyraźnie się odcinają, więc o Teatr Polski chodzić nie może.
No, dobra, koniec żartów, czas na cytaty. Pochodzą z ust tych, którzy podpisali manifest i którzy - przypomnijmy: „nie reprezentują żadnej partii ani ideologii”, uznają kulturę za „przestrzeń dialogu w duchu poszanowania wolności i różnorodności”, a ponadto „są odpowiedzialni za dziedzictwo, które zostawią przyszłym pokoleniom”, wreszcie - „nie są i nie chcą być związani z żadną partią polityczną”.
„Odpowiedzialność za dziedzictwo”, czyli Olga Tokarczuk:
„Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników, czy mordercy Żydów. Myślę, że trzeba będzie stanąć z własną historią twarzą w twarz i spróbować napisać ją trochę od nowa, nie ukrywając tych wszystkich strasznych rzeczy”.
Odpowiedzialność za dziedzictwo 2, czyli Magdalena Cielecka:
„Wracałam wieczorem tramwajem po manifestacji z przypiętym znaczkiem KOD. I siedział tam facet, czułam, że mnie rozpoznał. I on jakimiś dźwiękami, onomatopejami zwierzęcymi, próbował dać mi do zrozumienia, że mu śmierdzę. Poczułam się, jak - przepraszam za porównanie - żydowskie dziecko w tramwaju w czasie okupacji, które jest wystraszone i wie, że nie powinno w tym tramwaju być”.
Kultura jako przestrzeń dialogu, czyli Agnieszka Holland:
„Są takie organizmy żywe, które żywią się tym, co martwe. Partia rządząca żywi się trupami. Nie tylko tymi, którzy leżą w ziemi, na cmentarzach, ale przerabia żywych na martwych. (…) Miesiączka to comiesięczne krwawienie płodnej kobiety. A mnie się wydaje, że te obchody urodziły groźne jajo węża. Powstało coś, co zatruwa nasz organizm społeczny i narodowy jakimś głębokim niezrozumieniem i nienawiścią (…). Boję się, że będzie eskalacja. Że niedługo zamkną Krakowskie Przedmieście na tydzień, a potem na cały czas, że w ogóle nie będzie przejścia. A potem wysiedlą ludzi, którzy mieszkają na piętrach”.
Kultura jako przestrzeń dialogu 2, czyli Andrzej Saramonowicz:
„Podczas wczorajszych badań lekarskich wykryto u Jarosława Kaczyńskiego trotyl na siedzeniu”. „Gdybym był rzecznikiem rządu, to samymi żartami zbiłbym PiS do 7-10 procent poparcia (na tyle obliczam w Polsce niepiśmiennych)”. „A może to brat zabił brata? Biblia zna takie przypadki. To, co, badamy to jakoś, panie Jarku?”. „Myślę, że ten ch…j nawet nie chce władzy. On chce rekompensaty za to, że jej nie zdobył. Niestety, przymus kompensacji kompleksów, które go rozsadzają od środka, robią w mózgu nieustanny zamęt i nie pozwalają odpuścić, przemyśleć ani zrobić pół kroku w tył, popycha go do czegoś zaiste niewybaczalnego: nadania rynsztokowym bandytom (którym do tej pory wystarczały kibolskie ustawki) wyższego wymiaru – Obrońców Wartości. Z tym gównem będziemy się musieli teraz użerać przez lata”.
Niereprezentowanie żadnej partii czy ideologii, czyli Paweł Pawlikowski:
„No ale jeżeli Polska stanie się całkowicie PiS-owska i zabraknie tu tlenu, to co innego… Co gorsza, wtedy nie będzie jak za komuny, że warto trwać, być kamyczkiem w bucie władzy. Wtedy istniało poczucie, że artyści i naród są razem, bo mają wspólnego wroga. Teraz może się okazać, że naród już nie jest z nami, w końcu spora część społeczeństwa chce tej PiS-owskiej demokratury”.
Niereprezentowanie żadnej partii czy ideologii 2, czyli Grzegorz Turnau:
„Czuję jednak potrzebę powiedzenia wprost: jestem przeciw temu, co dzieje się w polskim państwie (…). Dzięki ojcu poznałem książki Orwella, Koestlera, Weissberga-Cybulskiego już jako dziecko i potrafię sobie wyobrazić, czym był stalinizm. Żyjemy tylko w takich czasach, jakie sami sobie urządzamy. Ale urządzamy je też naszym dzieciom. Wnukom. Kotom i psom. Nie udawajmy, że pada deszcz”.
Hm, to chyba jednak nie deszcz, panie Turnau. To potop hipokryzji, cynizmu, narcyzmu i pogardy dla społeczeństwa, któremu chcecie wcisnąć ciemnotę, że ktoś szykanuje dziś artystów. Szykany były, owszem, ale np. wtedy, gdy Jerzy Stuhr jako ekspert PISF z wdziękiem nosorożca pastwił się publicznie nad scenariuszem „Smoleńska”. Albo wtedy, gdy jego zdolny do każdego obciachu syn wymuszał rechot środowiska filmowego z żartów o tupolewie. Aż dziw bierze, że Juliusz Machulski nie nakręcił jeszcze zapowiadanej przez siebie komedii o tragedii 10 kwietnia.
Wygląda zatem na to, że jedynym, od czego większość autorów „manifestu” chce być dziś naprawdę niepodległa, pozostaje elementarna, ludzka wrażliwość. Być może po prostu niektórzy z nich za długo robią już za małpę. Tyle że do tej pory małpa ta bywała zabawna, a dziś jest wypchana. Konkretnie - „Gazetą Wyborczą”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/357587-manifest-kultury-niepodleglej-to-dzielo-ludzi-dla-ktorych-polska-zaczyna-sie-w-gw-a-konczy-w-tvn24?wersja=mobilna