Franz Emanuel August Geibel, niemiecki liryk i tłumacz, autor licznych sztuk o Siegfriedzie i Nibelungach, ukuł w 1861 r. hasło „Am deutschen Wesen mag die Welt genesen” (Niemiecki charakter może uleczyć świat). Geibel, zwany „heroldem Rzeszy”, był gorącym zwolennikiem cesarza Wilhelma I, i uważał, że zjednoczenie Niemiec będzie miało stabilizujący wpływ na Europę.
Niemieckie ksiąstewka zjednoczyły się w 1871 roku, ale Geibel się mylił. Nowe, zjednoczone Niemcy nie były w stanie wpasować się w europejski ład, co ostatecznie doprowadziło do wybuchu I wojny światowej. Ukute przez Geibla hasło, z pozoru niewinne, zostało następnie wykorzystane przez różnej maści polityków, w tym cesarza Wilhelma II jako argument, że „świat powinien stać się bardziej niemiecki”. A wyrażona w nim postawa głęboko zakorzeniła się w niemieckiej mentalności.
Niemcy uważają się za wzór dla reszty Europy. Najpierw odgrywali rolę prymusa w Pikielhaubie, potem na tle swastyki, a teraz maszerują pod tęczowymi flagami w sandałach Birkenstock. Znów dążą do absolutnego spełnienia przybranej przez siebie roli. Niemcy uważają, że wyciągnęli właściwe wnioski z historii i dziś są uosobieniem tolerancji, otwartości i demokracji. Są więc narodem szczególnie predestynowanym do ustanawiania wspólnych norm dla reszty kontynentu. Ten imperializm normatywny – jak mówi prof. Marek Cichocki w wywiadzie z „Teologia Polityczną”– jest bardzo silnie obecny w niemieckim myśleniu o Niemcach w Europie. Niemcy mają kierować się zasadami humanitarnymi nowoczesnego świata, które są tak samo ważne dla wszystkich.
„Niemiecki charakter może uleczyć świat” – m.in. Greków, którzy według kanclerz Angeli Merkel powinni upodobnić się do „szwabskiej gospodyni”, a są leniwi i niegospodarni. No i Polaków, którzy wybrali „niewłaściwą partię” w wyborach w 2015 r.,, a teraz przebudowują swoje państwo, depcząc przy tym liberalna demokrację nogami. Ponieważ Niemcy uważają się za wzór wtrącanie się do wewnętrznych spraw innych państw przychodzi im całkiem naturalnie, i to bez względu na przynależność partyjną. Tak Socjaldemokrata Martin Schulz proponował objęcie Polski unijnym nadzorem, a minister obrony Ursula von der Leyen wzywała w telewizji ZDF do poparcia „zdrowego, demokratycznego oporu młodego pokolenia w Polsce”.
Oporu przeciwko demokratycznie wybranym władzom. Pani minister zapewne żałuje dziś swojej wypowiedzi, bo wywołała ona niemałe zamieszanie, ale tłumaczenia Berlina, że zostało one wyrwane z kontekstu, są idiotyczne. Kontekst jest jasny, a zdanie to nigdy nie powinno było paść. Zostało wypowiedziane bezmyślnie, tak jak niemieccy politycy bezmyślnie określali Greków jako leni. Gdy już się ktoś uważa za wzór do naśladowania, takie wypowiedzi przychodzą mu z łatwością. A w tle pobrzmiewa frustracja, że „my wiemy co jest dla nich dobre, a oni nie chcą nas słuchać”.
Rola „pana Europy”, którą Niemcy odgrywają, jest niesłychanie irytująca. Tym bardziej, że nie ma ona żadnego oparcia w rzeczywistości, tylko wynika wyłącznie z tego w jaki sposób Niemcy widzą samych siebie. Republika Federalna nie jest żadnym wzorem dla kontynentu, tylko jednym z państw należących do europejskiej wspólnoty. Niemcy są silne tylko dlatego, że inni – Francja, Włochy – są słabi, co ma zresztą destabilizujący efekt na całą Europę. Należy im o tym regularnie przypominać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/365693-niemiecki-charakter-moze-uleczy-swiat-czyli-ursula-von-der-leyen-i-sklonnosc-niemcow-do-pouczania-innych