CEJROWSKI na prerii. Arizona dream RECENZJA

Najnowsza książka Wojciecha Cejrowskiego różni się od innych książek podróżniczych odmienną perspektywą. Nie chodzi w niej o kolejną podróż do egzotycznego lądu, a o osiedlenie się, zdobycie statusu „tubylca” i zakorzenienie. Historia domu na prerii sięga roku 1989, a w jego posiadanie autor wchodził aż trzykrotnie, czego okoliczności są szczegółowo wyjaśnione. Po dwudziestu paru latach wraca na arizońską prerię i tworzy tu swoje własne miejsce na ziemi. Zakorzenienie się udaje, społeczność traktuje go w końcu jak swego, a pokłosiem pobytu jest między innymi książka „Wyspa na prerii”.

Nie powinno dziwić, że w prowincjonalnej Ameryce, wśród prostolinijnych „rednecków”, podobnie demonizowanych i jednocześnie ośmieszanych jak nasze „mohery”, Cejrowski czuje się jak u siebie w domu. Jednak, by ci uznali za swojego „człowieka z niewymawialnym imieniem”, musi przejść swego rodzaju „próby inicjacyjne”, czyli między innymi stać się obiektem dość wrednych kawałów (sam też próbuje je robić, choć nieskutecznie – społeczność przewiduje jego zamiary niemal telepatycznie). Kolejne etapy coraz głębszego zespajania się z otoczeniem to między innymi postawienie skrzynki na listy, wejście w posiadanie krów, samochodu czy zupełnie oczywistej broni. Pojawia się także absolutnie tam niezbędny trawnik i… szambo. Więcej, efektem jego pobytu będzie wybudowanie… dwóch szybów naftowych. Jakimś tajemniczym sposobem perypetie związane z zagospodarowywaniem terenu i powiększaniem własności prywatnej opisane są równie pasjonująco jak wyprawa egzotyczna – prawdopodobnie z powodu olbrzymiej różnicy kulturowej. **Zdumiewa łatwość i brak przeszkód urzędowo-biurokratycznych przy załatwianiu kolejnych spraw – tak jest, gdy prawo nie przeszkadza, a inni pomagają, bynajmniej nie z przymusu. Wolni ludzie w normalnym kraju inaczej do tego podchodzą, może i bywają złośliwi i gruboskórni, ale nie zazdroszczą sąsiadowi sukcesu. Czy jesteśmy sto lat za kowbojami?((

Słowem, opowieści z kraju kojarzonego z dużą „przestrzenią wolności” i teoretycznie Polakom znanego brzmią naprawdę zaskakująco i mają posmak egzotyki. Dowiemy się, jak w praktyce może wyglądać zasada „klient nasz pan”, zrozumiemy naturalność posiadania broni (jako potencjalna ofiara muszę mieć co najmniej taką samą broń jak napastnik – trudno odmówić tu logiki). Książka może wręcz zachęcić do przeprowadzki się do Ameryki (i to tej prowincjonalnej) albo przynajmniej do bardziej „wolnościowych” poglądów. Zdaje się, że jej czytelnicy mogą zasilić szeregi wyborców będącego na fali polityka z muszką niż Marka Jurka.

Może i Cejrowski wydaje się być trochę niekonsekwentny, bo tak przez niego zachwalane latynoskie „nicnierobienie”, niechęć do globalizacji, ujednolicania wszystkiego, cywilizowania Indian i kowbojów wydaje się nie iść w parze z libertarianizmem, pochwałą amerykańskich marek i wynalazków, które zawojowały świat (dowiemy się, czemu Walmart i banalna wydawałoby się srebrna taśma – Silver Tape – zasługują na peany pochwalne). Przeczytamy o Kanadzie, której kowboje nie lubią, bo… nie wymyśliła internetu, plastiku i zmywarki do naczyń i generalnie niczym nie zawojowała świata. Czasem nie wiedziałem też, czy owe nicnierobienie, czyli siedzenie na porczu (taka otwarta weranda znana z westernów) i popijanie yerba mate jest sielanką godną pozazdroszczenia, czy raczej dokuczliwą mordęgą – piekielne gorąco, wichury, wszechobecny piasek i kurz, termity, że o grzechotnikach nie wspominając. U Cejrowskiego jedno nie wyklucza drugiego, a takie dolegliwości są wręcz esencją życia…

Nie powinna za to dziwić dziwić pochwała ludzi niepospolitych, przeróżnych „dziwaków”, którym poświęcone jest dużo miejsca. Wygląda to wręcz czasem jak manifest – nie daj się zaszufladkować, nie bądź na jedno kopyto. „Kowboje”, których posądzałoby się o jakieś zuniformizowanie, okazują się być zbiorowiskiem rozmaitych oryginałów, którzy jakoś znajdują miejsce w społeczności (bynajmniej nie chodzi tu o przereklamowanych odmieńców z „Tajemnicy Brokeback Mountain”). Znalazł się tam nawet jakiś Zielony – motywacje jego decyzji są mimo wszystko zrozumiałe, ale Zieloni generalnie są szkodliwi – to oni, wymuszając zakaz DDT, spowodowali nawrót epidemii malarii.

Zatem „Wyspa na prerii” to coś więcej niż reportaż, to opowieść o zakorzenieniu się i poszukiwaniu tożsamości w „stadzie”. Mnóstwo tu dobrych dialogów (lepszych niż w wielu powieściach), smakowitych anegdot, opisów obyczajowości, wzruszeń (wątek ojca), wreszcie humoru – słowem, lekkiego i głębokiego pióra tylko pozazdrościć autorowi. Między wierszami mamy nienachalnie – i co najważniejsze, bez teoretyzowania – przemyconą filozofię wolnościową,… Oto społeczność, pogardzana za zacofanie i trochę przerażająca (chodzą ze strzelbą!), której spory ideologiczno-polityczne są całkowicie obce, gdyż są oni ludźmi z gruntu praktycznymi – oto takie „prymitywy” libertarianizm realizują w praktyce. Słuchają country (z kaset), gdzie nie dziwią poważne piosenki o pewnym kultowym traktorze („John Deere”) i nie obchodzi ich, że to „wiocha”. Wolą strzelać do napastnika niż dzwonić na policję, pozwalają dzieciom być milionerami, jedzą w sklepach kupioną żywność przed dojściem do kasy, robią głupie kawały i dyskretnie inwigilują się wzajemnie – ale też na każdym kroku przejawiają zdrowy rozsądek, niewymuszoną inicjatywę i idą bliźniemu na rękę, co czasem dziwi nawet kowboja Cejrowskiego.

Wojciech Cejrowski, Wyspa na prerii. Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Sławomir Grabowski

tytuł
tytuł

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.