Do czasu obejrzenia filmowych adaptacji nie znałem twórczości Johna Ronalda Tolkiena. Choć wiedziałem, że inspiruje innych, na przykład harcerzy z czasów mojej młodości, dzielnych ludzi. Kiedy adaptacje obejrzałem, doceniłem jego umiejętność budowania oddzielnego świata.
Śródziemie zaludnione przez przedziwne ludy, istoty i stwory działa trochę jak narkotyk. Chce się tam wracać. Pamiętam jak zaproszony do Anglii w roku 2004, zwiedzałem zabytkowe miasteczko. Pojąłem, że jestem gościem Hobbitów, z ich małymi domkami. Właśnie przy okazji filmowego „Hobbita”, gdy niewielką książeczkę rozdęto do rozmiarów trzech potężnych opowieści, zerknąłem, co Tolkien pisał i jak pisał. Z sympatią, choć są elementy jego wizji, które mnie odrzucają.
A teraz kupiłem opowieść o samym Tolkienie, bardziej nawet niż długaśne adaptacje jego bajania. On już zawsze będzie dla mnie miał twarz Nicholasa Houlta. Cypryjski reżyser Dome Karukoski nakręcił o nim piękny brytyjski film, a ja go obejrzałem na Canal +.
To zawsze jest wybór. Pokazano nam głównie dzieciństwo i młodość pisarza. Mamy opowieść o przyjaźni z trzema kolegami ze szkoły, z którymi połączyły go aspiracje artystyczne ponad różnicami majątkowymi. To prawdziwe postaci, prawdziwy jest też tragiczny koniec tej przyjaźni – w czasie pierwszej wojny.
Te sceny mają mimowolnie antywojenną naturę. Trauma hekatomby, jaką przeszła brytyjska (podobnie jak francuska czy niemiecka) młodzież, musiała wisieć latami nad całym pokoleniem. Ale może ponad wymową historyczną, zresztą delikatną, bo z samego Tolkiena nie robi się pacyfisty, ja byłem zafascynowany prostotą, z jaką można sportretować ludzkie braterstwo – jakby wbrew stereotypowi oschłej angielskiej szkoły. To nadaje filmowi staroświecką szlachetność. W Internecie napotkałem narzekania: że nudny, o niczym. Więcej mówią one o narzekających i o naszych czasach, niż o filmie.
To zarazem przypowiastka o ludzkiej wyobraźni. Oglądamy sceny z życia Tolkiena, które zmienią się potem w literackie pomysły. Na froncie w roku 1916 podczas eskapady po okopach w poszukiwaniu przyjaciela zobaczy ziejące ogniem bestie. Ale i dozna opieki żołnierza Sama, który stanie się pierwowzorem Sama z „Władcy pierścieni”, tego co był cały czas przy Panu Frodo. Zaczynamy też rozumieć fascynacje człowieka, który wymyślał sztuczne języki, bo tak dobrze rozumiał te prawdziwe. To ten film powinien się nazywać „Piękny umysł”.
Last but not least – jest jeszcze miłość. Edith, grana przez Lily Collins, która towarzyszyła potem Tolkienowi całe życie, jest prawdziwa, tak jak koledzy. Narzekano, że film niedostatecznie oddaje rolę wiary w życiu katolickiego autora w protestanckiej Anglii. Z tym się akurat zgodzę, choć mamy wątek jego związku z Kościołem, który się nim i jego bratem, sierotami, opiekował, co jest przyczynkiem do roli tej instytucji w tamtym kraju. Umiał się troszczyć o swoich wyznawców, był w stanie wysłać te dzieci do dobrej szkoły.
Nieco oschły opiekun, ksiądz Francis dozna na koniec filmu rehabilitacji, ale scenarzyście brakło odwagi aby drążyć duchowość Tolkiena. Z powodu areligijnej poprawności? A mogłoby wyniknąć z tego coś ciekawego, bo przecież jego wizja świata zdominowanego przez magię jest pozornie mało chrześcijańska – poza jednym: wiarą w dobro, co zwycięża zło.
Na koniec Hoult. Dziecięcy aktor m.in. z „Był sobie chłopiec”, potem czarujący młodzieńczą naturalnością w „Samotnym mężczyźnie”, potem przewrotny w całej feerii ról „pokręconych”: łajdak z „Wykończyć przyjaciół”, „Zombie z „Wiecznie żywy”, nawet lider torysów Pan Harley z „Faworyty”. Ale też ujmujący, choć zdeformowany Nux z „Mad Max. Na drodze Gniewu”. Tu ma się wrażenie, że aktor opowiada o sobie, o swojej dobroci. Może to iluzja, ale przemożna.
Ale warto też pochwalić dziecięcych aktorów grających Tolkiena (Harry Gilby) i jego kolegów w pierwszych, szkolnych wcieleniach. I Dereka Jacoby’ego, Klaudiusza z dawnego serialu, jako ekscentrycznego profesora od języków. Mam odrobinę żalu, że za mało tu było o religii. I jednak bezmiar wdzięczności za film o dobrych wyborach. O dobru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/481795-piekny-umysl-tolkiena?wersja=mobilna