Są filmy, o których człowiek chce napisać, a nie ma sposobności. O „Autsajderze”, świetnego operatora Adama Sikory (ostatnio zdjęcia do Teatru Telewizji „Inny świat”), wspominałem w superlatywach przy okazji podsumowań poprzedniego festiwalu w Gdyni, tego z roku 2018. Teraz zaczął go pokazywać Canal Plus.
Film zebrał trochę pochwał, ale zdawkowych i chyba nie zaistniał w kinach. Sikora postanowił opowiedzieć historię z lat 1982–1983. Twierdził, że to opowieść po części osobista, on sam urodził się w roku 1960 i tak jak główny bohater zaczął od studiów malarskich. Ten bohater mieszka w Katowicach, uważa się za studenta artystę i odżegnuje od polityki. A na ulicach szaleje konflikt Solidarności z komunistyczną władzą.
Przypadek sprawia, że chłopaka oskarżają o rozpowszechnianie ulotek. Ulotki nie są jego, jednak nie obciąża kolegi. Pada ofiarą brutalnego śledztwa katowickiej SB. Skazują go na cztery lata. I tu paradoks. Owszem, nie ciągnęło go do opowiadania się, próbował być poza, ale jako człowiek przyzwoity w kolejnych celach umiał się zachować właściwie. Ten uniwersytet z codziennego człowieczeństwa uważam za wielką wartość w czasach, kiedy kino zachłystuje się cynizmem.
Film nie udziela odpowiedzi, kim będzie Franek po wypuszczeniu. Nadal nie krzyczy z innymi „Solidarność!”. Ale z innymi głoduje. Zaczyna rozumieć zbiorowe emocje, czuć cenę oporu. Styka się też na początku z więźniami kryminalnymi, zaskakująco życzliwymi. Może najbardziej gorzkie są sekwencje po wyjściu na wolność. Opuszcza go dziewczyna, bo „chce normalnie żyć”. Doznaje osamotnienia.
No właśnie, film był chwalony za to, że nie wybiera „perspektywy ideologicznej”, choć walka Solidarności miała naturę obywatelską. Ideologii było tam niewiele. Istotnie Sikorę najbardziej interesuje wewnętrzna wolność jednostki. A jednak tło jest ważne. To kawałek historii tamtej Polski. Na jego podstawie można udzielić lekcji młodym krytykom niedowierzającym, że wstanie wojennym bito i straszono więźniów torturami. Tak, nie znanych opozycjonistów. Ale robotników, studentów czy uczniów – i owszem. Mamy wątek zwątpienia, alienacji. Dopada ona kolegów z celi głównego bohatera. I paradoksalnie jego samego. Doświadcza porażki Solidarności, którą opuściły miliony, choć nie jest solidarnościowcem.
To mądry delikatny film, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Chcemy wiedzieć, co będzie dalej. I doznajemy oczyszczenia. To symboliczne, że Sikora, który napisał też scenariusz, w tej osobistej historii obsadził swojego syna Łukasza Sikorę. A ten prowadzi trudną rolę dojrzewającego chłopca właśnie z podziwu godną dojrzałością.
W tle Dorota Pomykała, matka, niezawodna w roli kobiet skrywających ciepło za szorstkością zwyczajnych gestów. Mamy i galerię esbeków: Mariusza Bonaszewskiego, Marka Kalitę, Arkadiusza Janiczka, oberklawisza – Mariusza Jakusa. Może najbardziej ujmujący jest Tomasz Sapryk jako stary kryminalista. Warto kręcić takie kameralne filmy, pokazujące, jak było, ale i jak powinno być – wżyciu.
Temat powinien stawiać Sikorę po stronie prawicy. On jednak na festiwalowej konferencji powołał się na „Władka Frasyniuka” i wzywał do reagowania dziś na zło. Mimo kodowskiego przesłania na jego pokaz nie runęła modna mainstreamowa publika, a film został nagrodzony zaraz potem na festiwalu filmów o wyklętych, także w Gdyni. Te wieczne polskie paradoksy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/471110-autsajder-wiezienne-uniwersytety