Nie będzie łatwo tej książce trafić do wszystkich. Wiele złożyło się na mur, wyrosły między historią a „herstorią” – w tym, z pewnością nie na ostatnim miejscu, ambicje badaczek nowszej szkoły, by próby opowieści o zbiorowości kobiet w dziejach i o niewypowiedzianym „doświadczeniu kobiecym” traktować jako alternatywę dla tradycyjnego odtwarzania przeszłości. O szaleństwach politpoprawności opowiadało się dawniej z rozbawieniem, dziś coraz częściej ze zgrozą – a niemałą ich część stanowią przecież usiłowania skonstruowania dziejów na nowo, przeszycia ich tak, by osadzić mężczyzn, z ich ambicjami, tubalnością przemocą, w należnym im oślim kącie.
Czym innym jednak dystans do podobnych szaleństw, czym innym – hreczkosiejskie zamykanie oczu na opowieści o nie-znanym. Czym innym jest na dobrą sprawę całe opisywanie świata, jeśli nie opowieścią o nieznanych dotąd doświadczeniach i ludach? Historia ograniczona tylko do wyliczanki bitew (i to malowanych raczej podniosłym pędzlem Matejki niż okrutną kreską Otto Dixa) to rzecz boleśnie niepełna: to jedynie, jak powiedziałyby łódzkie pracownice, osnowa, na której wyrastają całe cywilizacje. Ważna jest historia nieobecna nie tylko dlatego że, jak zwykle bywa, spłonęły dworki, zmielono archiwa, a tajne policje zamęczyły świadków. To doświadczenie mamy jakoś oswojone, ale ważna jest również przeszłość nieobecna, bo ukryta w kurzu codzienności, trafiająca na „ślepą plamkę” patrzących. Historycy usiłują odtworzyć ją od stu z okładem lat, odkrywając doświadczenia ludów podbitych, robotników, dzieci i „ludzi gościńca”. I tkaczek.
Taką „historię nową”, dzieje podwórza, gry w kapsle i nawołujących z okna matek można by zacząć pisać gdziekolwiek, tak wiele pozostaje nienazwane: ale w Łodzi przeszłość milionów kobiet jest szczególnie skoncentrowana w miejscu i czasie. Jedno z pierwszych zdumień, jakie towarzyszy lekturze „Alei Włókniarek” to odkrycie, że w PRL, w której badacze przeszłości, już to z entuzjazmu, już to z oportunizmu, deklarowali potrzebę oddania sprawiedliwości „masom”, nie zrobiono w tej dziedzinie niemal nic: autorka książki przywołuje kwerendę w archiwach Centralnego Archiwum Włókiennictwa, gdzie wśród wielu metrów bieżących akt można czasem znaleźć pojedyncze wspomnienia kobiet – zlekceważone, rozproszone.
Książka Marty Madejskiej wzięła się właśnie z ciekawości losów czterech, pięciu pokoleń kobiet, począwszy od tych, które rozpoczynały pracę jako „prządki, przewijaczki, zgrzeblarki, snowaczki, motaczki, szpularki, cerowaczki, pończoszarki” w manufakturach, rosnących w czasach Powstania Styczniowego – i towarzyszyły wielkiemu „skokowi w nowoczesność”. Okrutnemu. Nieuchronnemu.
W zamyśle „Aleja Włókniarek” miała być, jak deklaruje autorka, zbiorem relacji, wysłuchaniem głosów robotnic pięciu pokoleń – i nie udało się to ze względu na oczywistą szczupłość źródeł, brak zapisów: kto niby notować miał wyznania nastoletniej Wiktorii Oleksiak czy Ryfki Grosman, zanim zmarły, po wypadku czy w połogu, w przyfabrycznym szpitalu? Nie tylko ten zamiar się nie powiódł: kilka dziesięcioleci przemyka, nieopowiedziane (czy okazały się aż tak nieobecne w źródłach?). A jednak, przy tych i innych uchybieniach, „Aleja Włókniarek” to książka niezwykła. Jej fenomen polega na tym, że nie jest, wbrew pierwszemu wrażeniu, opisem „ziemi nieznanej”: owszem, opisuje to, co już znamy, wręcz na wyrywki, tylko pod zupełnie innym, nieoczekiwanym kątem, niczym lustro umieszczone na uchylonych drzwiach łazienki, które nagle ukazuje całe mieszkanie w jakimś zdumiewającym, przekoszonym, picassowskim skrócie.
Bo przecież historię Łodzi i zagłębia łódzkiego, opowiedzianą w prostej, liniowej perspektywie (autorka sumituje się we wstępie, że nie udało jej się utrzymać osi diachronii, ale jest w tym zastrzeżeniu sporo kokieterii) można, wydawałoby się, opowiedzieć w kilku zdaniach. „Car im na przekór chłopów oswobodził / Pieniądz zbudował kuźnie i warsztaty”. Czynszowe kamienice, obdarte tłumy, syreny. Rok 1905 – strajk i ołowiane salwy (to wszystko jeszcze z Reymonta). Dwudziestolecie, PPS i KPP. Armia Łódź i Litzmannstadt. Strajki pierwszych powojennych lat, bulwersujące komunistów i przemilczane. Filmówka. Strajki w lutym 1971 roku, tuż po Wybrzeżu. „Solidarność” i słynny marsz głodowy. Rok 1989 i „restrukturyzacja przemysłu”. Zapaść. „Manufaktura”.
W „Alei Włókniarek” opowiedziana została ta sama historia, z tymi samymi węzłami – tylko odbita w ukośnie zawieszonym zwierciadle. Wszystko, co powyżej, opowiedziane jest z perspektywy dwunastolatek trafiających na dwunastogodzinną zmianę. Uczestniczek strajku, mających przeciwko sobie dyrekcję, mężów i Kozaków. Inspektorek pracy i działaczek związkowych. Żon, wyprawiających mężów do Wojska Polskiego w dniach mobilizacji latem 1939 – i matek, samotnie utrzymujących czworo dzieci w kołowrocie trzech zmian.
Ta książka to przede wszystkim, choć nie wyłącznie, historia ludzkiej krzywdy, począwszy od tej najbardziej oczywistej, pokrytej tyloma warstwami werniksu, że trudno zdać sobie sprawę z jej autentyczności: krzywdy pracy ponad siły, wyniszczającej, niebezpiecznej, ale bezcennej w obliczu bezrobocia, krzywdy robotniczej sprzed stu pięćdziesięciu lat – ale i pięćdziesięciu. „Znalazłem się wśród setek straszliwie zdenerwowanych i zmęczonych kobiet, pracujących w warunkach urągających elementarnym wymogom higieny i bezpieczeństwa” – wspominał emeryt Piotr Jaroszewicz swoje gaszenie strajków w roku 1971. Ale także krzywdy, na którą nie znajdowano słów, której echa autorka tropi w półsłówkach „Ziemi Obiecanej” opisujących fabrykanta Kesslera, taksującego ze smakiem ludzkie mięso w swojej przędzalni-haremie – krzywdy szantażu i gwałtu. Krzywdy powszechnej, ale w Łodzi zgęszczonej, skumulowanej – żylaków, poronień, niedospania, starości. Krzywdy, która przez lata nie znajdowała dla siebie miejsca w opowieści o pierwszych latach III RP – krzywdy Łodzi sprywatyzowanej, zredukowanej, upokorzonej.
Swoją drogą – ciekawe jest spotkanie wrażliwości w tym ostatnim przypadku: Madejska pisze o niedawnej zapaści Łodzi z pasją, która mogłaby uczynić z jej książki kanwę dla kolejnych sztuk Strzępki i Demirskiego, cierpko pointując dokonania ministrów Balcerowicza i Boniego. Całe akapity „Alei Włókniarek” wyglądają jak żywcem wzięte z „oszołomskich” broszur lat 90. albo z najbardziej żarliwych diatryb PiS przeciwko autorom koncepcji „wielkiej prywatyzacji”.
Ta zbieżność jest pewnie tylko chwilowa, inne pasje autorki będą dla bardziej tradycyjnie nastawionych czytelników niełatwe do zniesienia, podobnie zresztą jak jej dezynwoltury. W „Alei Włókniarek” stale słyszalna jest, choć dyskretna, nuta pretensji wobec „onych”: fabrykantów, majstrów, pijaków, partyjnych i historyków, wyzyskujących, upokarzających i przemilczających. Ta projekcja, w której dzieje krzywdy ludzkiej stają się dziejami spisku przeciw kobietom, wydaje się trudna do obrony. Dla stylistycznego żartu nie pożałuje autorka już w pierwszym akapicie reportażu psztyczka, wymierzonego pamięci Jana Pawła II. Talent do gier słów, który pozwoliła Madejskiej na stworzenie świetnego, przewrotnego wobec oficjalnej onomastyki tytułu mniej bawi, gdy w dedykacji książki czytam o „przodkiniach”. Nuży królująca od kilku lat w polskim reportażu maniera opisywania procesu powstawania książki: marzą mi się relacje bardziej przejrzyste, skupione na opisywanym, nie opisującym.
A zarazem „Aleja Włókniarek”, niedoskonała i chropowata, jest bezwzględnie uczciwa w swoim podstawowym pragnieniu poznania prawdy nieopowiedzianej. Niemało osób fuknąć może na tę książkę jako na kolejny przykład „ofensywy feminizmu”. Nawet, jeśli tak po trosze jest – warto, by zastanowili się, co naprawdę (chciałbym móc zapisać to słowo wersalikami) wiedzą o życiu i krzywdach swojej matki, babki i prababki; zwłaszcza, jeśli dorastały one nie, jak to ostatnio znów jest w modzie, w dworku nad Dzisną, lecz na bałuckim czy bielańskim podwórku.
Tekst o książce Marty Madejskiej ( „Aleja Włókniarek”, Wydawnictwo Czarne, 2018) ukazał się również w najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/411919-ziemia-obiecana-ziemia-nieznana?wersja=mobilna