Gala na koniec bogatego w zdarzenia Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Przemawia Anna Seniuk, wybitna aktorka, nagrodzona za rolę w radiowym słuchowisku. Cytuje list Zbigniewa Herberta do studentów Akademii Teatralnej w Warszawie. Pełen poczucia inteligenckiej misji, fragment kończy się słowami: „Nie bądźcie nowocześni, bądźcie rzetelni”.
Każdy, kto obserwuje świat kultury z niepokojem jak ja, to zrozumie. A zarazem tej rzetelności wciąż jest sporo. W teatrze radiowym i telewizyjnym zaś, dla których zjechaliśmy się do Sopotu, najwięcej. Trudno mi było wejść w świat słuchowisk, choć jest fascynujący, najbardziej stawiający na wyobraźnię ożywianą niemal wyłącznie głosami aktorów. Pozostałem przy Teatrze Telewizji. Niedawno w zapaści, przez ostatni rok pokazał 25 nowych przedstawień.
Miałem okazję powiedzieć publicznie Janowi Englertowi, że za każdym razem, kiedy oglądam jego „Spiskowców” według Josepha Conrada, traktacik o rewolucji i o ludzkiej naturze, odkrywam tam nowe znaczenia. Englert dostał nagrodę za reżyserię. Główną wygraną festiwalu stała się jednak „Inspekcja” Grzegorza Królikiewicza, wyreżyserowana przez jego syna Jacka Raginisa-Królikiewicza, o wydarzeniach poprzedzających masakrę w Katyniu, ze świetnym Mariuszem Ostrowskim jako kuszącym polskich oficerów diabłem, mjr. Zarubinem.
Nie spieram się z werdyktem – to wielki spektakl. Choć brakło mi docenienia muzycznego widowiska „Okno na tamtą stronę” Artura Hofmana według tekstów zabitego w warszawskim getcie kabareciarza i poety Władysława Szlengla. Choć nie wspomniano w finale o pięknym „Bracie naszego Boga”, adaptacji sztuki Karola Wojtyły o bracie Albercie, autorstwa Pawła Woldana, ze wspaniałym Borysem Szycem. Choć…
Tyle że mamy do czynienia z klęską urodzaju. Jedno wielkie przeżycie goniło inne. Sztuka „Marszałek” przestrzegała Polaków przed wiarą, że historia się skończyła, tekstem Wojciecha Tomczyka, a Mariusz Bonaszewski wbijał w fotele jako Piłsudski, za co czekała go główna aktorska nagroda. Dla mnie objawieniem był uhonorowany wyróżnieniem Wojciech Solarz – Szlengel z „Okna na tamtą stronę”. Aktor musi mieć w sobie coś więcej niż rzemiosło, żeby tak nami wstrząsnąć.
Englert twierdził, że treść znów staje się ważniejsza od formy. Nie mam wrażenia, żeby tak było w teatrach w całej Polsce, ale tak jest w Teatrze Telewizji. Wiele z tych przedstawień traktowało o historii. Żadne nie robiło tego w ilustracyjno-krzepiącym tonie przypisywanym polskiej prawicy. A były jeszcze perfekcyjny „Pan Jowialski” Fredry w reżyserii Artura Żmijewskiego albo „Żabusia” Gabrieli Zapolskiej, którą to komedię Anna Wieczur-Bluszcz zinterpretowała trochę na modłę Ibsena. Mamy pokaz żywotności kultury wyższej. W całej jej różnorodności, skoro były i „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” Gombrowicza, i przeniesienie na ekran z Teatru Śląskiego przedstawienia „Wujek 81. Czarna ballada” Roberta Talarczyka, które jest kwintesencją śląskości.
Dzisiejsza TVP ma wiele wad, ale to ona postawiła na talent szefowej tego Teatru – Ewy Millies-Lacroix wspieranej przez doradcę zarządu Jana Tomaszewskiego, skutecznego w obronie ambitnego repertuaru. I jeszcze łza się w oczach zakręciła, kiedy Barbara Krafftówna i Franciszek Pieczka dostawali nagrodę za całą twórczość. Podszedłem do Krafftówny, 90-letniej aktorki, która niedawno zagrała, wspaniale, w „Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj”. Powiedziałem, że 40 lat temu, jako licealista, brałem od niej przed Współczesnym autograf, że jej role wprowadziły mnie w teatr i w życie. Jestem festiwalowi wdzięczny, także za jej wzruszenie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/403139-zaremba-przed-telewizorem-swieto-teatru-w-sopocie