Jan Pospieszalski zaprosił do studia „Warto rozmawiać” w telewizyjnej Jedynce Czesława Bieleckiego i Antoniego Macierewicza na okoliczność tematu: „Czy trzeba przepraszać za Marzec ’68”. Miał naturalnie swoją tezę („nie należy”). A jednak tym razem rozgorzał spór.
Jeśli się zaprasza Czesława Bieleckiego, trudno szybko zamknąć temat. Złotousty architekt zagadał trudnego do zagadania byłego ministra, o prowadzącym nie wspominając. Przy czym spór zasadniczy nie dotyczył nawet wyjściowego pytania. Także Bielecki nie żądał, aby obecna demokratyczna Polska brała na siebie formalnie grzechy państwa Gomułki i Moczara.
Poszło o niuanse, jednak charakterystyczne. Bielecki prosił o jedno: aby polskich mas nie idealizować. Nie sprowadzać wszystkich sytuacji z 1968 r. do dwóch nazwisk: Gomułki i Moczara. W PZPR były setki tysięcy ludzi zasadniczo posłusznych propagandzie. Na to Macierewicz, że w PZPR byli… Sowieci. Potem dodał, że polskiego pochodzenia. Wszystko, co złe w Polsce, reżyserowała Moskwa. Nie tylko żadnej winy nie ma, lecz i złożoności obrazu. On jest czarno-biały. Nasłani Sowieci kontra wspaniali Polacy.
Były szef MON swoje tezy opatrzył przypomnieniem sytuacji wcześniejszej o dwa lata. Oto miliony wyszły na ulice świętować Milenium, tysiąclecie Chrztu Polski, z prymasem Wyszyńskim, a niepolska władza wysyłała na nich milicję. Czy miliony? Raczej setki tysięcy. Ale ważniejsza była anegdota opowiedziana przez Bieleckiego: o jego szkolnej koleżance, będącej członkiem ZMS, ale też chodzącej do kościoła, która w szkole wygłaszała przeciw prymasowi referat. Na to Macierewicz, że jedna niemądra osoba nie zmieni ogólnego obrazu.
Naprawdę jedna? Na tyle pamiętam PRL (rocznik 1963), żeby potwierdzić uwagę Bieleckiego o dwójmyśleniu bardzo wielu Polaków. I to nie tylko przy okazji delikatnej tematyki żydowskiej, gdzie nawet nie zawsze było to dwójmyślenie, bo na propagandę władz nakładały się uprzedzenia, które również pamiętam, wśród mojej rodziny, znajomych, kolegów. Ale przypominam sobie, z jakim osłupieniem odkryłem, jak wielu ludzi akceptuje po 13 grudnia stan wojenny. Uważali się za patriotów, nie komunistów, chodzili do kościoła, często kilka miesięcy wcześniej mówili co innego. Mieli nawet różne motywy. To także prawda o Polakach.
Nie byli hufcem walczących rycerzy, nie jest nim żaden naród. Architekt rozumie to lepiej od historyka i piosenkarza. Skądinąd Macierewicz miał przez moment rację, przywołując strach jako ważną motywację. Tak, był on pozostałością koszmarów wojny i stalinizmu. Ale nie był to strach ludzi, którym przyłożono lufę do potylicy, raczej odłożony w podświadomości, zostawiający miejsce na własną inwencję. Członkowie PZPR to żadni przebrani Sowieci, każdy miał tam jak nie wujka, to znajomego rodziców. To wikłało wielu zwykłych ludzi w brzydkie akty kolaboracji. Z drugiej strony czasem ratowało. Kto nie pamięta przymykającego oczy dyrektora szkoły, ba, milicjanta?
Czy to znaczy, że jako naród mamy przepraszać za komunistyczne niegodziwości? Nie, bo gdyby nie sowieckie czołgi w Polsce, drogi wielu Polaków pobiegłyby inaczej. Odpowiedzialni, zwłaszcza prawnie, są konkretni ludzie, w tym zdegradowany Jaruzelski. Ale warto znać całą prawdę. Warto dla samych siebie. Przy dzisiejszej fali propagandy próbującej Polskę utytłać we wszystko, co najgorsze, opowieść o nas jako rycerzach bez skazy jest nęcącą pokusą. Tyle że ja wyrosłem z wiary w bajki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/386491-zaremba-przed-telewizorem-o-wierze-w-bajki