Zaznaczam, że dotychczas obejrzałem ledwie trzy odcinki. Dalsze przede mną. Ale myślę, że to wystarczająco, by zabrać głos w nieco absurdalnej dyskusji, która toczy się wokół flagowego serialu Telewizji Polskiej. Absurdalnej, bo nieprzystającej do omawianej materii i pełnej nieuczciwych głosów. Ale mimo wszystko cieszącej. Dyskutujemy wszak o polskiej historii i o tym, jak ją pokazywać.
Napiszę od razu: tak, ten serial jest nieco „kwadratowy”. Dialogi i gra aktorska pozostawiają trochę do życzenia, część postaci mówi i zachowuje się niewiarygodnie jak na realia średniowiecza, a z szybkiej serialowej śmierci Władysława Łokietka można się tylko cieszyć. Powiedzmy szczerze: to nie jest rola życia Wiesława Wójcika – świetnie ucharakteryzowanego, ale kompletnie nieprzekonującego jako władca Polski, pozbawiającego Koronę całego majestatu. To jednak mimo wszystko detale, które nie decydują o wartości tego serialu.
Bo narzekać można zawsze i na wszystko. Zwłaszcza gdy ludzie uważający się za koneserów kina biorą pod cięte pióro telenowele. A przecież właśnie telenowelą jest „Korona…”. Ciągnącą się miesiącami, a często i latami, lekką opowieścią o losach ludzkich, osadzonych w mniej lub bardziej wiernie odwzorowanej rzeczywistości. Średnio wymagający widz po ciężkim dniu pracy ma oderwać się na chwilę od codziennych obowiązków i spędzić 25 minut z bohaterami, w których świecie się nie pogubi, nawet jeśli ominie jeden czy drugi odcinek. I jako telenoweli niewiele jej brakuje. To po prostu niezła produkcja w swoim gatunku.
Jednak jej największym atutem jest rola edukacyjna. To truizm, ale nie sposób się z nim nie zgodzić – dla przeciętnego Polaka będzie to wspaniała lekcja historii. I to zapewne nie tylko powtórka z niej.
Przyznaję, że sam oglądam z telefonem pod ręką, by co jakiś czas sprawdzać fakty historyczne, czasem prostować to, co zmieniono na potrzeby fabuły, albo po prostu pogłębić interesujące wątki – od wielkiej polityki po kwestie obyczajowe.
I tak np. odświeżyłem sobie, jak doszło do tego, że następcą Olgierda na tronie Wielkiego Księcia Litewskiego został jego dziewiąty dopiero syn Władysław Jagiełło. Pamiętając, że Kazimierz był ostatnim z Piastów, chciałem dowiedzieć się, czy urodził mu się męski potomek, mogący wstąpić po nim na tron. Jak się okazało – uwaga, spoiler! :) - z każdą z żon miał tylko córki (synów jeno z kochankami). Ale też miałem inspirację do poczytania o „śmierci Zachów, niepotrzebnym złu” - jak wzdycha do syna filmowy Łokietek – i sporach historyków o prawdziwe powody wymordowania rodziny węgierskiego magnata, którego córka miała paść ofiarą chuci Kazimierza. Autorzy scenariusza nie ukrywają tego epizodu, podobnie jak równie niewygodnej dla wizerunku Kazimierza rzezi w Kościanie w 1332 r.
„Korona królów” zachęca by sięgnąć do źródeł historycznych, przypomnieć sobie ostatnie dekady panowania Piastów, ówczesny układ sił na kontynencie i koligacje między królewskimi rodami. To niezwykle cenne, zwłaszcza dla osób, które na co dzień z historią średniowiecza nie obcują, a podanie jej w lekkiej formie może tylko pomóc w przyswojeniu opowieści o XIV-wiecznej Polsce.
Malkontenci czepiają się, że „Zdrowaś Maryjo” odmawiana przez królową Jadwigę powstała 200 lat później; że formuła chrztu Aldony jest współczesna, a nie średniowieczna; że w serialu tańczą u Łokietka saltarello, znane dopiero 100 lat później, że na królewskich stołach pojawiał się ser produkowany dopiero w XX stuleciu, że korona Jadwigi nie był zamknięta kabłąkami („a czymże są te kabłąki” – zapyta 99 proc. widzów). Albo że Aldona przybywa oddać się Kazimierzowi za żonę jedynie w asyście kilku rycerzy, choć w rzeczywistości towarzyszył jej wielki orszak. Raz jeszcze zaznaczmy: to nie jest produkcja dla historycznych ortodoksów.
A zresztą – te obiekcje są naprawdę zabawne w kontekście tego, co wyrabiają giganci światowego kina. Wystarczy odwiedzić serwis movie-mistakes.com, czy przejrzeć sekcję „Goofs” w bodaj największym światowym portalu filmowym (imdb.com) by się o nich przekonać. Okaże się wówczas, że z prawdą historyczną nie byli za pan brat ani twórcy „Dunkierki” czy „Przełęczy ocalonych” (by wymienić niedawne produkcje), ani „Braveharta” czy „Gladiatora”…
Zauważam też, że jedni mówią, że jest zbyt kolorowo (a przecież w XIV wieku nie znano niektórych barwników do tkanin), inni – że serial jest zbyt ponury i ciemny. Wszystkim się nie dogodzi…
Pierwsze odcinki produkcji TVP obejrzałem tuż po „połknięciu” dwóch sezonów „Wersalu. Prawa krwi”. To wspaniała kanadyjsko-francuska produkcja opowiadająca o dworze Ludwika XIV w czasie budowy Wersalu. Serial nakręcony jest z niespotykanym wcześniej rozmachem (jego budżet to 30 mln euro – największy w historii francuskich stacji telewizyjnych). Zdjęcia powstawały w 10 okazałych francuskich zamkach, a monumentalizm produkcji kapitalnie oddaje ducha epoki Króla-Słońce.
Pewnie, że dałoby się stworzyć i nad Wisłą takie dzieło, zwłaszcza dysponując 60-krotnie większym budżetem (bo taka mniej więcej jest relacja nakładów na „Koronę..” do „Wersalu…”). Tylko czy to konieczne? Oczywiście, że nie. Standardy telenoweli tego nie wymagają. Ale nawet zakładając mega produkcję za setki milionów, można być pewnym, że na Telewizji Polskiej wieszano by psy. Zawsze coś by się znalazło – to przecież „telewizja Kurskiego”, w niej wszystko jest do d…
Już sobie wyobrażam, jakie gromy ciskano by na twórców serialu, gdyby pozwolili sobie na takie fantazjowanie z historią, jak autorzy „Versailles…”. Królowej Marii Teresie przypisano tam romans z czarnoskórym karłem, którego owocem miało być dziecko o śniadej cerze, wywiezione po urodzeniu pod opiekę zakonnic (w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca – ten wątek to nic innego niż plotka rozpowszechniana przez jedną z kochanek Ludwika). Na potrzeby serialu stworzono postać królewskiego ochroniarza – śledczego w jednym. Fabien Marchal jest jednym z głównych bohaterów telewizyjnej sagi, spina kilka wątków i dodaje kryminalnego uroku opowieści o Wersalu, a… jest bohaterem całkowicie fikcyjnym. Na domiar złego we francuskim serialu aktorzy mówią po angielsku! Zgroza! Francuzi zgrzytali zębami, ale i tak serial pokochali.
„Wersal. Prawo krwi” spotkał się z tak wielkim uznaniem widzów (również w Polsce), że na jesieni zobaczyć będzie można jego trzeci sezon. I chwała twórcom za to, że opowiedzą nam kolejne pasjonujące epizody z życia dworu Ludwika XIV. Nieco nas dokształcą i zapewnią dobrą zabawę.
My będziemy wtedy w drugiej setce odcinków „Korony królów” - już dziś hitu, który może zagościć w polskich domach na długie lata. Wierzę, że jako dzieło coraz lepsze scenariuszowo i aktorsko. A o hejcie ze strony nadwornych krytyków wszystkiego, co powstaje pod szyldem TVP, zdążymy już zapomnieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/375527-hejt-na-korone-krolow-jest-jej-swietna-reklama-choc-dzielo-i-tak-broni-sie-samo-a-widzowie-wiedza-swoje