CLOCKWORK ANGELS Dziewiętnasty studyjny album RUSH nasza recenzja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. facebook.com/rushtheband
fot. facebook.com/rushtheband

Od premiery minęło kilka miesięcy, premiera albumu miała miejsce 12 czerwca ale warto wrócić do tej płyty, której z całą pewnością nie poświęca się w Polsce uwagi godnej tego wydarzenia. "Clockwork Angels" zadebiutowała od razu na 2. miejscu listy Billboard 200 sprzedając się w przeciągu tygodnia od dnia premiery w Stanach Zjednoczonych w nakładzie 103 000 egzemplarzy.

Trio Rush trzeba znać, trzeba go słuchać - żadne pisanie nie odda uroku tej muzyki. Inna sprawa, że zespół dorobił się statusu "kultowego" i wielkiej rzeszy fanów, którym rekomendacji nie potrzeba - tak sięgną po nową płytę, szczęśliwi, że w ogóle jest.

Kilkudziesięcioletnie przebywanie na scenie muzycznej daje możliwości sympatyzowania z poszczególnymi etapami działalności grupy, jedni lubią hard rockowe początki, inni progresywne lata 70-te, kolejni przebojowe momenty, jak "Tom Sawyer", czy "New World Man", następni progres-metalowy ostatni okres w działalności kapeli. Większość konsoliduje się w niechęci do dołującego momentu, jakim było wydanie płyt "Hold Your Fire" i "Presto" - syntetyzatorowych flirtów z listami przebojów.

Jednak jak każda grupa, tak i Rush w dalszym ciągu pozyskuje nowych fanów, jest więc pewnie i tak, że od nowej płyty, dla wielu stają się początkiem muzycznej przygody. Tym przyda się kontekst, w jakim ukazuje się "Clockwork Angels". Nie tylko muzyczny.

Płyta jest ukłonem w stronę lat 70-tych - słychać nostalgię do płyt "A Farwell to Kings" , "Hemispheres" , także ukłon w stronę "Permanet Waves". Wszystko jednak opatrzone jest brzmieniem grupy z ostatnich 10 lat - czyli bardziej metalowym. Mocno i gwałtownie dzieje się w pierwszej części materiału, bo od kompozycji "The Wreckers" robi się melodyjnie, mniej drapieżnie, Alex Lifeson przemienia się z rasowego gitarzysty metalowego krzeszącego riffy jak iskry, w art rockowego malarza pejzaży, niczym Steve Rothery z Marillion: płynie, improwizuje, nie jest już matematycznie riffowy. Tak jak rozpoczynający płytę "Caravan" jest ponurą wizją przyszłości, tak wieńczący krążek "The Garden" tej przyszłości optymistyczną codą.

Niestety lirycznie, zespół Rush wpędza słuchacza w ślepy zaułek. Trzeba uważać, ponieważ wciągnięci urokiem muzyki, możemy na to nie zwrócić uwagi i powagę treści przykryć metaforą, moralitetem, czy baśniowym przekazem w tolkienowskim zabarwieniu. Niestety nie jest już bezpiecznie. Za teksty w zespole odpowiedzialny jest perkusista, Neil Peart. Pisze je od lat siedemdziesiątych, odkąd zaczął grać w kapeli. Dzięki niemu zespół zaangażował się społecznie, w przekazie antytotalitarnym. Peart zafascynowany był w tamtym czasie leseferystką Ayn Rand, która uważała prezentację pozytywnych wzorców obiektywizmu za główny cel swojej literatury. Muzycy Rush uznali to za podstawy swego manifestu artystycznego, choć tak na prawdę filozoficzny obiektywizm polegający na gloryfikacji egoizmu trudno było przekuć w estradowy przekaz. Na pewno był powodem do zainteresowania się w tekstach człowiekiem jako elementem wszechświata ruszającym z posad jego bryłę - standardem moralności jest więc życie człowieka, a jego celem – własne szczęście. Ta etyka odrzucała chrześcijańską ideę grzechu pierworodnego - jego dziedziczność. Zamykała człowieka w okresie jego bytu, nie otwierała przed nim wieczności.

Ta problematyka była podstawą etapu progresywnego w działalności grupy, epickiego, w baśniowym fantasy przekazie - nawet trochę przegadanego. Utrzymała się jednak do dzisiaj, choć w zmodyfikowanej formie. Doprowadziło Neila Pearta do stania się zatwardziałym ateistą i po etapie filozofowania etycznego, do czerpania pełnymi garściami z religii wschodu i magii.

Czy tragedia rodzinna Pearta przyczyniła się do tego, że ateizm został podbudowany szarlatanerią w zabarwieniu fantasy? Zanim została wydana płyta "Vapor Trails" w 2002 roku, perkusista grupy odbył ponad dwuletnią podróż motocyklem - po Ameryce Północnej i Centralnej. Na ile była to próba zapomnienia po stracie córki i żony, a na ile obrania nowej filozofii życia?

Jedno jest pewne - od tamtej pory nazwał się Ghost Riderem. Odbył "tajemniczą podróż", napisał o niej książkę i postanowił dalej ją kontynuować, tylko,ze w przestrzeni tekstowej w zespole Rush. Odbywa te podróże na pograniczu duchowego ryzyka, szkoda tylko, że na to ryzyko naraża także swoich słuchaczy. Płyta "Vapor Trails" zdominowana była prze karty tarota - każdy z tekstów utworu otrzymał przypisaną konkretną kartę - utwór "Ghost Rider" z tej płyty powiązany był z kartą "wheel of fortune". Sama płyta niespodziewanie sprawiła brzmieniowy kłopot, muzycy tak chcieli mieć mocne brzmienie, że przesterowali materiał w masteringu. I w takiej formie materiał zaczął wciągać słuchaczy, stał się nowym rozdziałem w dziejach kapeli. Odbiciem w stronę ... magii. Kolejna płyta "Snakes & Arrows" z 2007 roku, miała odniesienia hinduistyczne.

Nowa płyta - "Clockwork Angels" - nawiązuje do alchemii i znaków runicznych, trawestacją tego jest okładka płyty. Jest to anielski zegar, na którym każdą piosenkę opisuje jeden znak runiczny. Każda piosenka, to konkretna godzina, znak, wyznacznik. Zadziwiające, że często zadeklarowani ateiści uwielbiają tworzyć analogie do świata aniołów, posługiwać się anielską terminologią, niebiańskim wymiarem. Tutaj Neil Peart zdaje sie tworzyć zupełnie nowy manifest ideologiczny grupy - dla olbrzymiej rzeszy fanów grupy - Rush to życiowa filozofia, hipertrofia i religia, której działaniu poddają się oni bezgranicznie.

Pomimo upływu lat Neil Peart pozostaje ciągle wierny obiektywizmowi, bo czym innym jak nie afirmacją tej filozofii jest historia młodego człowieka opisywanego na nowej płycie? Ma marzenia i plany, które konsekwentnie wciela w życie patrząc tylko na swoje szczęście. Ważny jest tylko własny rozwój.

I jak to z manifestami bywa, pojawia się on także jako broszura - równolegle z płytą, a nawet dostępna w pakiecie - pojawiła się jako książka "Clockwork Angels: The Novel". Napisał ją przyjaciel Neila, Kevin J. Anderson, pisarz SF. Napisał na podstawie historii zawartej w tekstach z płyty książkę pod tym samym tytułem. Kevin J. Anderson jest autorem tzw. „Trylogii strachu”: „Witch Hunt (part 3 of “Fear”)”, „The Weapon (part 2 of “Fear”)” oraz „The Enemy Within (part 1 of “Fear”)”. Numerował poszczególne części historii od końca.

A gdzie w tym wszystkim pozostali muzycy: Geedy Lee i Alex Lifeson? Tak jak zaakceptowali od razu Neila Pearta, znakomitego perkusistę, tak przejęli od niego filozofię Ayn Rand. Każdy z nich ma swoje tajemnice rodzinne wpływające na przyjęcie takiej filozofii - fetyszyzującej i stawiającej nade wszystko człowieka. Rodzice Lee, to polscy Żydzi, którzy po wojnie osiedli w Kanadzie, a Alexa to emigranci z byłej Jugosławii, tej serbskiej - pierwsze utwory, jako amatorzy Rush wykonywali po serbsku. Po tragedii rodzinnej odizolowali swojego perkusistę od dziennikarzy, zaczął pisać podręczniki i wydawać płyty CD dla perkusistów, zaczął też, (i to może przede wszystkim jest owocem tej izolacji) komunikować się ze światem za pośrednictwem pamiętnika - strony internetowej, gdzie może niczym Terry Pratchett tworzyć własny Świat Dysku - i to mu się udało.

Muzycznie - we wtorek, 7 listopada, CBC uznała Alexa Lifesona za największego kanadyjskiego gitarzystę wrzechczasów.

Grzegorz Kasjaniuk

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych