Może w żadnej sprawie nie jestem tak rozdarty jak przy okazji tematu rzezi, nie rzezi, ludobójstwa, na Wołyniu. Opowiadanie o własnych rozterkach nie jest dziś modne. Ale trudno, spróbuję. Zwłaszcza, że te moje rozterki są też udziałem czołowych postaci obozu rządzącego.
Zacznę od osobistego doświadczenia. Całkiem niedawno napisałem na portalu wspomnienie poświęcone Zygmuntowi Rumlowi. To poeta, syn rodziny osadników wojskowych, ale też ludowiec, żołnierz ZWZ, a potem BCh, który w lipcu 1943 pojechał w imieniu Delegatury Rządu na pertraktacje z UPA i już nie wrócił. Scena rozerwania go końmi jest jedną z drastyczniejszych (choć nie najdrastyczniejszą) sceną w filmie „Wołyń.
Tragiczna postać, bo przed wojną zwolennik kompromisu z Ukraińcami, a jego wiersze wyciskają dziś łzy z oczu. Kiedy zawiesiłem swój komentarz na Facebooku, zaczęła się kanonada kilku zwolenników sojuszu z dzisiejszą Ukrainą za wszelką cenę. Pytali mnie: po co o nim piszesz, czy to najważniejszy z polskich bohaterów. W końcu jeden z nich pozwolił sobie na wyjątkową brutalność. Tradycja tamtych zabitych nie jest szczególnie ważna, bo w przeciwieństwie do ludzi, którzy zginęli w Katyniu, ogromna większość z nich to chłopi.
To była jedna z przyczyn wieloletniego milczenia na temat wołyńskiej masakry. Nie tylko większość zabitych zginęła z całymi rodzinami, ale istotnie należeli przeważnie do mało opiniotwórczej grupy, stąd trudniej było w innych częściach Polski o orędowników ich losu. Na dokładkę nie mieścili się w żadnej z narracji. I narracji tych, którzy uznawali za naszych głównych prześladowców Niemców, i tych, którzy kładli nacisk na zbrodnie sowieckie i na zniewolenie – w latach 1939-1941 i po wojnie. W teorii można było godzić jedno z drugim i trzecim, ale dla klarowności tamtych obrazów o zbrodni ukraińskiej mówiono mniej. Możliwe, że już w latach 80., a na pewno w III RP, wpływ na to miała także Giedroyciowa nadzieja na pojednanie ze współczesną Ukrainą. W każdym razie poczucie, że my i oni byliśmy zniewoleni przez wielką Rosję.
Ale w miarę postępów polityki historycznej opartej na poszanowaniu dla wszelkich polskich martyrologii tego milczenia nie dało się utrzymać. Zarazem słowa natrafiały na przeszkody, bo nie pasowały do współczesności. Nie wolno poświęcać zmarłych na rzecz jakiejkolwiek gry politycznej, choćby najszlachetniejszej. Trudno też kwestionować oczywistość – to nie był ciąg bratobójczych starć, jak przebąkują Ukraińcy. To było zaplanowane i metodycznie realizowanie ludobójstwo. Cóż stąd, że nie zaplanowane przez władzę. Przez dowództwo UPA, które w warunkach wojennych aspirowało do roli reprezentanta ukraińskiego narodu.
Dochodzą inne okoliczności, choćby wyjątkowe, nawet jak na warunki drugiej wojny, okrucieństwo. Niemcy gdy przychodziło do egzekucji zabijali na ogół szybko, „przemysłowo”. Sowieci czasem tak, czasem inaczej. Tu mamy do czynienia z potwornymi torturami, które trudno pojąć. W filmie Wołyń postać grana przez Arkadiusza Jakubika mówi po znalezieniu zwłok księdza: To nie zwierzęta. Zwierzęta się tak nie znęcają.
I stoimy wobec sytuacji, kiedy znaczna część ukraińskiego społeczeństwa utożsamia się ze swoimi nacjonalistami, jako najważniejszą częścią ich tradycji , dziś wymierzonej raczej nie przeciw Polakom. Przeciw Rosjanom, naszym wspólnym antagonistom. Nie wiemy, czy to większość, ale to ci najbardziej suwerennościowi, więc nasi potencjalni sprzymierzeńcy. Innej tradycji za bardzo nie mają, poza nią jest Ukraina „czerwona”, związana z Rosją. To jednak właśnie wymaga od nich zaprzeczania zbrodniom ulubionych formacji i postaci lub przynajmniej ich bagatelizowania.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Może w żadnej sprawie nie jestem tak rozdarty jak przy okazji tematu rzezi, nie rzezi, ludobójstwa, na Wołyniu. Opowiadanie o własnych rozterkach nie jest dziś modne. Ale trudno, spróbuję. Zwłaszcza, że te moje rozterki są też udziałem czołowych postaci obozu rządzącego.
Zacznę od osobistego doświadczenia. Całkiem niedawno napisałem na portalu wspomnienie poświęcone Zygmuntowi Rumlowi. To poeta, syn rodziny osadników wojskowych, ale też ludowiec, żołnierz ZWZ, a potem BCh, który w lipcu 1943 pojechał w imieniu Delegatury Rządu na pertraktacje z UPA i już nie wrócił. Scena rozerwania go końmi jest jedną z drastyczniejszych (choć nie najdrastyczniejszą) sceną w filmie „Wołyń.
Tragiczna postać, bo przed wojną zwolennik kompromisu z Ukraińcami, a jego wiersze wyciskają dziś łzy z oczu. Kiedy zawiesiłem swój komentarz na Facebooku, zaczęła się kanonada kilku zwolenników sojuszu z dzisiejszą Ukrainą za wszelką cenę. Pytali mnie: po co o nim piszesz, czy to najważniejszy z polskich bohaterów. W końcu jeden z nich pozwolił sobie na wyjątkową brutalność. Tradycja tamtych zabitych nie jest szczególnie ważna, bo w przeciwieństwie do ludzi, którzy zginęli w Katyniu, ogromna większość z nich to chłopi.
To była jedna z przyczyn wieloletniego milczenia na temat wołyńskiej masakry. Nie tylko większość zabitych zginęła z całymi rodzinami, ale istotnie należeli przeważnie do mało opiniotwórczej grupy, stąd trudniej było w innych częściach Polski o orędowników ich losu. Na dokładkę nie mieścili się w żadnej z narracji. I narracji tych, którzy uznawali za naszych głównych prześladowców Niemców, i tych, którzy kładli nacisk na zbrodnie sowieckie i na zniewolenie – w latach 1939-1941 i po wojnie. W teorii można było godzić jedno z drugim i trzecim, ale dla klarowności tamtych obrazów o zbrodni ukraińskiej mówiono mniej. Możliwe, że już w latach 80., a na pewno w III RP, wpływ na to miała także Giedroyciowa nadzieja na pojednanie ze współczesną Ukrainą. W każdym razie poczucie, że my i oni byliśmy zniewoleni przez wielką Rosję.
Ale w miarę postępów polityki historycznej opartej na poszanowaniu dla wszelkich polskich martyrologii tego milczenia nie dało się utrzymać. Zarazem słowa natrafiały na przeszkody, bo nie pasowały do współczesności. Nie wolno poświęcać zmarłych na rzecz jakiejkolwiek gry politycznej, choćby najszlachetniejszej. Trudno też kwestionować oczywistość – to nie był ciąg bratobójczych starć, jak przebąkują Ukraińcy. To było zaplanowane i metodycznie realizowanie ludobójstwo. Cóż stąd, że nie zaplanowane przez władzę. Przez dowództwo UPA, które w warunkach wojennych aspirowało do roli reprezentanta ukraińskiego narodu.
Dochodzą inne okoliczności, choćby wyjątkowe, nawet jak na warunki drugiej wojny, okrucieństwo. Niemcy gdy przychodziło do egzekucji zabijali na ogół szybko, „przemysłowo”. Sowieci czasem tak, czasem inaczej. Tu mamy do czynienia z potwornymi torturami, które trudno pojąć. W filmie Wołyń postać grana przez Arkadiusza Jakubika mówi po znalezieniu zwłok księdza: To nie zwierzęta. Zwierzęta się tak nie znęcają.
I stoimy wobec sytuacji, kiedy znaczna część ukraińskiego społeczeństwa utożsamia się ze swoimi nacjonalistami, jako najważniejszą częścią ich tradycji , dziś wymierzonej raczej nie przeciw Polakom. Przeciw Rosjanom, naszym wspólnym antagonistom. Nie wiemy, czy to większość, ale to ci najbardziej suwerennościowi, więc nasi potencjalni sprzymierzeńcy. Innej tradycji za bardzo nie mają, poza nią jest Ukraina „czerwona”, związana z Rosją. To jednak właśnie wymaga od nich zaprzeczania zbrodniom ulubionych formacji i postaci lub przynajmniej ich bagatelizowania.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/348322-jesli-o-nich-zapomnimy-niech-zapomna-o-nas-moje-uwagi-na-temat-wolynia