MEN działa perfidnie

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

O tym dlaczego sześciolatki nie są gotowe na szkołę, a szkoła nie jest gotowa na sześciolatki Agnieszka Ponikiewska rozmawia dla wSumie.pl z Dorotą Dziamską, metodykiem nauczania początkowego z Pracowni Pedagogicznej im. prof. Ryszarda Więckowskiego.

wSumie.pl: Ministerstwo Edukacji Narodowej zataiło przed rodzicami badania z których wynika m.in., że co czwarty sześciolatek po rozpoczęciu nauki w szkole traci do tej nauki entuzjazm. Dlaczego tak się dzieje?

Dorota Dziamska: W szkole nie ma systemu nauczania dziecka sześcioletniego. Wiem, że założenia reformy były takie, aby metody nauczania przypominały te przedszkolne. Rzeczywistość jest inna. Małe dzieci siadają w ławkach, mają pakiet edukacyjny, zapisują duże ilości stron w zeszytach i ćwiczeniach i są, po prostu, przemęczone. Dlatego właśnie ten entuzjazm tracą. To nie są jeszcze siedmiolatki,zdolne do większej koncentracji. Sześciolatki muszą mieć dużą przemienność elementów jeśli chodzi o rodzaj aktywności. Szkoła tego nie zapewnia. Niestety nauczyciele nie są też przygotowani do tego, żeby metodami przedszkolnymi uczyć w szkole. Słowa pani minister Katarzyny Hall, potem Krystyny Szumilas, że będzie bardziej „przedszkolnie” w pierwszej klasie są tylko słowami. Rzeczywistość pokazuje, że to cały czas jest typowa polska szkoła - pierwsza klasa dla sześciolatków z ławkami, dzwonkami i tablicą oraz zbyt wieloma obowiązkami dla małych dzieci.

wSumie.pl: Minister Szumilas często mówi jednak, że nauka przez zabawę jest dla sześciolatków najlepsza.

Pani Krystyna Szumilas mówi z pozycji ministra. Bardzo często mówi też, że jest matką i babcią. Ja, jestem wykładowcą, prowadzę ośrodek kształcenia nauczycieli. Jeżdżę po Polsce i przeprowadzam szkolenia. Sami nauczyciele mówią, że nie mają warunków, aby uczyć metodami przedszkolnymi. Co więcej, nie są przygotowani do tego, żeby takimi metodami się posługiwać. Nie da się ukryć, że w pierwszej klasie mamy nauczyciela, który ileś tam lat – 5, 10 albo 15, uczył pierwszą klasę z siedmiolatkami. Kompleksowych, ogólnopolskich szkoleń, mówiących jak metodycznie pracować w pierwszej klasie z sześciolatkami nie było. Mrzonki o szkoleniach były tylko na papierze. Co zrobiono? Zrównano kwalifikacje nauczyciela klas 1-3 z kwalifikacjami nauczyciela przedszkolnego. Po prostu, minister edukacji podpisała rozporządzenie mówiące, że nauczyciel szkolny też ma odpowiednie kwalifikacje, by w pierwszej klasie uczyć sześciolatki. Prawda jest taka, że nauczyciele szkolni mają swoje nawyki, swój styl pracy, taki jaki odpowiada uczeniu siedmiolatków. Poza tym, niewiele jest klas w których są same sześciolatki, większość to klasy łączone, są w nich i sześcio- i siedmiolatki. Jeśli w klasie jest ośmioro sześciolatków i reszta siedmiolatków, to tempo pracy i metody dostosowane są do starszych dzieci. Nie można ukrywać, że jest to duży problem.

wSumie.pl:Czy sześciolatek, który zniechęci się do nauki na starcie, może mieć problemy także później, w trakcie kolejnych lat edukacji? Czy ten bagaż zostaje?

Niestety może zostać. Mam znajomą, która przed laty oddała syna rok wcześniej do szkoły. Psycholog powiedział jej, że dziecko poznawczo jej fantastycznie rozwinięte, więc warto posłać je do szkoły. Chłopiec przez cały pobyt w szkole dobrze sobie radził, ale emocjonalnie był zawsze młodszy. Dzisiaj jako dorosły mężczyzna musi radzić sobie właśnie z deficytem emocjonalności. On za nim podążał od początku szkoły. Nigdy nie mógł pracować w takim samym tempie, jak dzieci o rok starsze, zawsze był w czymś o krok do tyłu. Dzieci siedmioletnie są o wiele silniejsze fizycznie. Jeśli mają więcej siły, dłużej mogą trzymać pióro, pisać i siedzieć w ławkach. Sześciolatki muszą to robić krócej. Zniechęcenie i ten deficyt emocjonalności idzie za człowiekiem. Utalentowany sześciolatek wszystko nadrobi i sobie poradzi, jednak pozostaje w nim rodzaj wycofania. Może nie osiągnąć dojrzałości psychicznej w pełnym rozumieniu tych słów lub cierpieć na tzw. stan niezaspokojenia emocjonalnego, którego zdajemy się nie dostrzegać, a który nas otacza w postaci agresji i ciągłych problemów wychowawczych. Jeśli ktoś na starcie u małych dzieci zbuduje zniechęcenie, to ono zamieni się stopniowo w nawyk działania asekuracyjnego z tendencją do ciągłego wycofywania się. To uczucie i odczucie będzie powielane w każdej trudnej sytuacji. Jest to niebezpieczne i będziemy ponosić tego konsekwencje.

wSumie.pl: Co więc mogą i powinni robić rodzice? Jak pomóc dziecku w przezwyciężeniu zniechęcenia? Czy można jakoś mu przeciwdziałać?

Nie czarujmy się, żadne kursiki psychologiczne czy program „Superniania” albo artykuły w prasie nie pomogą rodzicom z takim problemem. To co mogą zrobić, to wpływać na nauczyciela, żeby zmniejszył tempo pracy. Dziecko powinno też przeżyć w szkole bardzo pozytywne doświadczenie emocjonalne, takie, które zachęca do aktywności. Nałoży się ono wtedy na negatywne uczucia i zniechęcenie. Bez współpracy z nauczycielem nic nie zmienimy.

wSumie.pl: Nie wszyscy nauczyciele są chętni do takiej współpracy.

Niestety tak jest. Taka współpraca dziecka, nauczyciela i rodziców w domu przyniesie efekty, ale nie zmieni diametralnie sytuacji. Dziecko w szkole zostaje bez rodziców i musi podejmować pewne decyzje i aktywności samodzielnie, według wskazówek nauczyciela. Cała populacja sześciolatków nie jest do tego jeszcze gotowa. Żeby zlikwidować to zniechęcenie powinna zmienić się cała strategia nauczania.

wSumie.pl: Ze spotów zachęcających rodziców, by posyłali sześciolatki do szkół, dowiadujemy się np. od Doroty Zawadzkiej, że rodzice boją się posyłania sześciolatków do szkoły, dlatego, że wygląda ona jak za ich czasów.

Pani Dorota Zawadzka powinna pojeździć po Polsce i zobaczyć jak tak naprawdę wygląda polska szkoła. Oczywiście mogę się z nią zgodzić w 30 %, część rzeczywiście się zmieniła. Znam świetne, luksusowe szkoły. Ale jest ich wciąż mało. Uczyłam 16 lat w szkole podstawowej do której sama kiedyś chodziłam. To szkoła w dużym mieście. Gdy wróciłam tam trzy lata temu na szkolenia dla nauczycieli, to chciało mi się płakać. Przed laty wszystko wyglądało dużo lepiej. W wielu szkołach od lat są te same stare meble, ławki i nic się tam nie zmienia. Można posłać o rok młodsze dziecko do szkoły i można robić reformę, wtedy gdy minister edukacji z panią Dorotą Zawadzką miałyby nie tyle pewność, że 100% szkół się zmieniło, ale wtedy gdyby specjalistyczne badania potwierdziłyby ten fakt.

„Superniania” obecnie jako ekspert MEN, bo innych ekspertów ministerstwo nie ma, używa sloganów. Pamiętam, gdy po raz pierwszy „Superniania” mówiła o tym, że rodzice straszą dzieci szkołą, bo sami pamiętają swoją. Mówiła też, że szkoła, to nie jest zakład karny. Jeden z gimnazjalistów z Tczewa odpowiedział jej wtedy, że jeśli „Superniania” myśli, że szkoła to nie jest zakład karny, to zaprasza do swojej szkoły. Niestety mamy szkoły świetne, ale i te skandalicznie źle przygotowane do reformy. Mamy szkoły, które bywają środowiskiem antywychowawczym. W niektórych z nich, nauczycieli nęka zjawisko mobbingu, w innych zjawisko niedostosowania stylu pracy do współczesności. Nie można patrzeć tylko na kolorowe stoliki i toalety dla dzieci, które teraz na poczekaniu pojawiają się w szkołach. Na szkołę trzeba patrzeć całościowo. Nadal w polskich szkołach są problemy, o których w ogóle się nie mówi. Nie jest to niestety instytucja, która tak naprawdę ma pomagać rodzicom w wychowaniu dzieci. Jest to skostniała instytucja, która w bardzo wielu wypadkach wymaga leczenia.

wSumie.pl: Rodzice są jednak zasypywani sloganami. Słyszą na przykład „Rodzicu nie zastanawiaj się poślij dziecko do szkoły”. Jak MEN może sugerować rodzicom, żeby nie zastanawiali się nad przyszłością swoich dzieci.

W spotach reklamowych MEN-u nie ma żadnej argumentacji. Pojawia się za to dużo terminów takich jak „skok cywilizacyjny”. Jaki skok cywilizacyjny? Dziecko zamiast uczyć się w przedszkolu, w sali dobrze wyposażonej i z dobrym programem nauczania, przejdzie do sali w szkole, w której będzie się uczyło według złego programu. To niby ma być ten skok cywilizacyjny? Spoty MEN-u to same slogany. Jest coś jeszcze, co mnie przeraża. Być może w liberalnym świecie, który nas otacza, panuje przekonanie, że rodzina i rodzice, to taka instytucja, która nie jest w stanie zabezpieczyć wychowania, edukacji i prawidłowego rozwoju swoich dzieci. Uważam, że rodzice powinni wciąż z dużą determinacją walczyć o to, by mieć jak największy wpływ na wszystkie decyzje dotyczące edukacji dzieci, decyzje które MEN chce teraz ograniczyć.

wSumie.pl: W wielu krajach sześciolatki chodzą jednak do szkoły. W czym jest więc problem, tamte dzieci są gotowe na szkołę a nasze nie?

Rodzice są mądrzy. Oprócz tego, że słyszą i wiedzą, że w wielu krajach sześciolatki chodzą do szkoły, to sprawdzają jak tam się uczy i jak te szkoły wyglądają. Na przykład, W Niemczech, do szkoły idzie dziecko, które skończyło rzeczywiście 6 lat. Tam nie wpuszcza się do szkoły pięciolatka, który wszedł w szósty rok życia. Nie jest tak jak u nas, że dziecko, które ma 5 lat i 8 miesięcy, może już iść do szkoły. Nie wszystkie dzieci kończą 6 lat w tym samym dniu, to się rozkłada na cały rok.U nas dzieci z jednego roku traktuje się tak samo. Dziecko które ma 6 lat, w szkole w Niemczech poznaje cyfry, a litery tylko wtedy, kiedy mu się chce i naprawdę uczy się przez zabawę. U nas w pierwszej klasie sześciolatka, albo nawet dziecko, które nie ma pełnych sześciu bombardujemy planem edukacyjnym. To dziecko ma pisać, czytać i liczyć. Program jest tak wygórowany, że ma prawo zniechęcić dziecko do nauki. Rodzice wiedzą, że w Finlandii do szkoły idą siedmiolatki, w Danii jest obowiązek edukacji, a nie obowiązek szkolny. Tam pisania i czytania, w sposób zinstytucjonalizowany, dzieci uczą się dopiero w ósmym roku życia.

Najważniejszy jest program. Sześciolatek może chodzić do szkoły, ale ma się uczyć programem dostosowanym do jego faktycznych potrzeb, możliwości i to nie tylko tych poznawczych, ale przede wszystkim potrzeb psychicznych. Właśnie program edukacyjny wywołuje słuszny protest rodziców. W naszym kraju mamy dobre osiągnięcia pedagogiczne, powinniśmy je tylko rozwijać. Reformy są potrzebne, ale najpierw te logistyczno – organizacyjne. Szkoły powinny być przyjaznym, pięknym miejscem do uczenia się i przebywania.

wSumie.pl: Jak wygląda rozwój dziecka między 6 a 7 rokiem życia. Dlaczego ten jeden rok ma tak duże znaczenie?

Od 6 roku życia mniej więcej do 8 występuje tzw. porządkowanie przez mózg połączeń komórek nerwowych nieaktywnych (tych mózg się pozbywa) i wzmacnianiem tych bardzo aktywnych. Bardzo często zwolennicy reformy w naszym kraju usiłują wykorzystać to jako argument, iż jest to najlepszy moment, aby rozpocząć edukację dziecka upraszczając zagadnienie do faktu, iż dzieje się to wyłącznie w szóstym roku życia. Owszem, dziecko powinno się w tym okresie uczyć intensywnie i spontanicznie wykorzystując posiadane już umiejętności, samodzielnie określając czas trwania i rodzaj podjętej aktywności, a nie poddawać się wyłącznie aktywności kierowanej przez nauczyciela, ponieważ blokuje wówczas aktywność spontaniczną. Pomiędzy szóstym, siódmym, a nawet ósmym rokiem życia dziecko spontaniczną aktywności poznawczą zamienia wolno na aktywność kierowaną. Nie dzieje się jednak to na gwizdek. Dojrzewanie harmonijne, prowadzące do integracji psychicznej jest możliwe, gdy dziecko przebywa w swobodnym środowisku edukacyjnym. Czyli bez nakazów, zakazów czy przysłowiowej kindersztuby. Szósty rok życia, to czas, w którym dziecku należy dać dużo swobody, by mogło mówić jak najwięcej, o czym chce i jak chce. Jeśli w tym momencie wrzucimy go do szkolnych warunków, gdzie nauczyciel odpytuje i dziecko ma udzielać odpowiedzi tylko na konkretne pytania, blokuje się tzw. mowę spontaniczną. Jest to niebezpieczne dla dalszego rozwoju językowego. Obecnie w szkołach sześciolatki są odpytywane jak dzieci starsze. Do tego dochodzi rozwój psychiczny. Sześciolatki lubią biegać, pląsać i dobierać się do zabawy w mniejsze grupy. Lubią też bawić się tematycznie. Idealne warunki do tego są w przedszkolach. Dzieci mają rożne kąciki i same zadają sobie zadania do wykonania, nauczyciel powinien tylko wspomagać taką zabawę, podpowiadać i ewentualnie ukierunkowywać, by jej treść była jak najbardziej wartościowa dla dziecięcego rozwoju. Szkoła w tym względzie nie proponuje dzieciom adekwatnego programu do ich potrzeb, a w zasadzie nawet uniemożliwia edukacje poprzez samodzielne eksperymentowanie. Obecna szkoła to program, który trzeba zrealizować, a nie edukacja poprzez samodzielne odkrywanie wiedzy, co najbardziej jest potrzebne takiemu dziecku. Blokada spontaniczności w momencie zbyt małej jeszcze koncentracji odbije się na rozwoju intelektualnym negatywnie. Ten rok spontaniczności w oparciu o przedszkolne metody uczenia jest bardzo istotny, aby dziecko nie odczuwało edukacji jako przymusu, co prowadzić może do utraty chęci podejmowania aktywności poznawczej. Stąd bierze się, to zniechęcenie, o którym mówiłyśmy.

wSumie.pl: Coraz bliżej 1 września i kolejna grupa sześciolatków lada dzień pójdzie do szkoły.

Niestety. Szkoda, że Ministerstwo Edukacji zapomina o fantastycznych badaniach, które ogłaszała pani Katarzyna Hall. Przed reformą, Akademia Świętokrzyska przeprowadziła badania dzieci sześcioletnich, które kończyły zerówki przedszkolne i szkolne. Badano dość dużą populację sześciolatków i okazało się, że dzieci są dojrzałe i osiągają bardzo dobre wyniki.

wSumie.pl: Jeśli więc, dzieci uczone w zerówkach przedszkolnych i szkolnych, osiągały tak dobre rezultaty na poziomie sześciolatków, to dlaczego ten program zniszczono?

Wiem, że ukrytym celem tych badań było udowodnienie rodzicom, że jeśli sześciolatki świetnie się rozwijają i osiągają dobre wyniki, to są gotowe do szkoły. Ale dzieci są gotowe na pierwszą klasę w szkole po ukończeniu tego programu, a nie bez niego. Poza tym, badania były przeprowadzane w momencie, gdy dzieci kończyły zerówkę, były już dojrzałe i gotowe na dalszą edukację. To kolejna manipulacja związana z wprowadzeniem reformy edukacji. Wzbudzanie w rodzicach kompleksów i mówienie im, że na zachodzie sześciolatki posyła się do szkoły, więc nasze dzieci nie mogą być gorsze, jest perfidią. W rzeczywistości kompleksy mają minister Szumilas i Dorota Zawadzka.Poważny psycholog i pedagog bez kompleksów ani by się tak nie zachowywał, ani tak nie mówił. Pedagog służy dziecku i rodzicom, a nie politykom i ich reformatorskim zapędom. My nie musimy mieć kompleksów, mamy świetne dzieci i świetnie uczącą kadrę nauczycieli przedszkoli no i przede wszystkim dobrą wczesną edukację właśnie w przedszkolach.

Rozmawiała Agnieszka Ponikiewska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.