Jarosław Kaczyński: "Rosja musi wiedzieć, że w razie przeprowadzenia operacji dezintegracji terytorialnej Ukrainy, wypada z międzynarodowego obiegu". NASZ WYWIAD

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Na Ukrainie sytuacja wciąż się zaognia. Rosja uwolniona z "gorsetu olimpiady" w Soczi ostro wchodzi do gry podnosząc stan alarmu bojowego w swojej armii. Tymczasem w Polsce rząd Donalda Tuska i zaprzyjaźnione z nim media rozpoczęły ulubioną rozrywkę, czyli atakowanie opozycji za brak właściwego entuzjazmu na "sukces" Radosława Sikorskiego i dwóch unijnych ministrów sprawa zagranicznych, który na pięć godzin przed strąceniem w niebyt prezydenta Janukowycza przez kijowski Majdan, tegoż Janukowycza bronił i straszył opozycję w niewybrednych słowach.

O pełzającym niebezpieczeństwie tuż "za miedzą" i reakcji na nie polskich władz rozmawiamy z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim.

 

wPolityce.pl: Jak pan ocenia to, co się dzieje na Krymie. Rosja doprowadza celowo do eskalacji napięcia w regionie. Czy wystarczające są działania polskich władz?

Jarosław Kaczyński: Ta eskalacja, to klasyczna próba sondowania jak daleko można się posunąć, co jest charakterystyczne dla polityki rosyjskiej. Zadaniem Polski jest działać nie tyle na Wschodzie, bo tam akurat za bardzo nie możemy, a na Zachodzie, aby reakcja Zachodu była możliwie najdalej idąca, bo to jest jedyny sposób na powstrzymanie Rosji. Tutaj trzeba myśleć o Karcie Narodów Zjednoczonych, a także o tym, aby Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, które gwarantowały w umowie z 1994 r. integralność terytorialną Ukrainy podjęły odpowiednie działania. To z jednej strony jest kwestia przestrzegania prawa międzynarodowego, a z drugiej strony jest to sprawa wiarygodności Zachodu i powagi tych dwóch państw. Jeśli one tego nie zrobią, to znaczy, że ich podpisy na dokumentach są bez znaczenia. To byłoby niesłychanie groźne dla ich pozycji i prestiżu oraz oczywiście – dla bezpieczeństwa międzynarodowego.

Trzeba działać także w NATO oraz w Unii Europejskiej, aby reakcja była bardzo wyraźna i zdecydowana. Rosja musi wiedzieć, że w razie przeprowadzenia operacji dezintegracji terytorialnej Ukrainy wypadnie z normalnego, międzynarodowego obiegu, także z tego ekonomicznego. To będzie oznaczało dla Rosji dużo gorszy status i celem polityki rosyjskiej na lata stanie się odbudowanie tego statusu. Jeśli realna groźba utraty statusu nie zostanie przedstawiona Rosji, to obawiam się, że dojdzie z jej strony do działań jeszcze dalej idących.

 

Czy ostatnie ataki na opozycję ze strony władzy i mediów mainstreamowych, w kontekście „braku jedności z rządem”, wskazują słabość polityki zagranicznej Polski, a sam atak jest próbą „przykrywki”, czyli odwrócenia uwagi od działań dyplomacji?

Skoro Janukowycz wymachiwał nieszczęsnym porozumieniem (trzech dyplomatów unijnych, w tym Radosława Sikorskiego – przyp. red.), to nawet przeciętny telewidz TVN musi sobie zadać w końcu pytanie, czy aby Sikorski jest rzeczywiście takim dobrym politykiem. A i tak bardzo łagodnie to przedstawiam. A przecież odsunięty prezydent Janukowycz wymachiwał tym bezwartościowym dokumentem.

Dostaliśmy wyniki badań sondażowych kwestii naszej krytyki władz w kontekście porozumienia z Janukowyczem. Nawet sami uważaliśmy, że wobec siły środków masowego przekazu i na ogół słabej jednak orientacji przeciętnego człowieka w polityce zagranicznej, to w oczach publicznej przegramy. Choć rzecz jasna nie mamy wątpliwości, że musimy opinii publicznej przedstawiać nasze zdanie. Tymczasem wyniki badań wskazały, że jest remis w poglądach, a to oznacza – jak na taką sytuację ataku na nas, a i w kontekście trudnych zagadnień polityki zagranicznej – że Polacy potrafią ważne sprawy oceniać.

 

Może Polacy zaczęli już widzieć pułapki manipulacji i nauczyli się je omijać?

To też jest taka kwestia, że jeśli ludzie widzą to porozumienie, sypiące na ich oczach dosłownie w ciągu kilku godzin, widzą, że prezydent ewakuuje się pośpiesznie, a dzielnica rządowa w Kijowie opustoszała, to jasne jest, że to porozumienie z Janukowyczem było sukcesem, ale strony rosyjskiej.

Pojawia się więc pytanie, czy pan Sikorski, który w 2009 r. publicznie sformułował tezę o wycofaniu się Polski z polityki Jagiellońskiej, tego swojego poglądu, że liczy się tylko Moskwa, dalej nie realizował i nie wcielał w życie w Kijowie?

Przecież on – wychodząc nawet poza kanony dyplomacji - groził ukraińskiej opozycji wtedy, gdy już nic jej nie groziło.

 

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.