Prof. Bugaj: "Partia Tuska jest niesłychanie elastyczna. Kalkulacja prowadzi do tego, że cokolwiek by nie zrobili, to zrobią to źle". NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Panie profesorze, zdecydował się pan wejść do Rady Programowej Prawa i Sprawiedliwości. Przekonał pana ponad 180-stronicowy program? Może odpytać?

Prof. Ryszard Bugaj, ekonomista: Przyznaję, że dokumentu jeszcze nie przeczytałem w całości... (śmiech) Natomiast przekonały mnie dwa argumenty. Po pierwsze, niezależnie od różnych zastrzeżeń, które mam do Prawa i Sprawiedliwości, to jednak znajduję w założeniach PiS więcej rzeczy i postulatów, które mnie przekonują niż to, co chcą robić inni. Nie traktuję poważnie ani SLD, ani tym bardziej Ruchu Palikota. Nie ma znaczenia, co oni mówią, bo to jedynie handlowe pomysły.

 

Handlowych pomysłów w programie PiS nie ma?

Być może są, ale marża na nie wydaje się być mniejsza. Poza tym uczestnicząc w pracach nad tym programem można namawiać i przekonywać polityków do swoich pomysłów. Z PiS jest to możliwe, w pozostałych partiach nie bardzo, bo jeśli różnica w poglądach jest zupełnie zasadnicza, to namawianie do czegoś nie ma sensu. W tym wszystkim jest jeszcze jedna ważna okoliczność - myślę sobie, że partia Donalda Tuska jest niesłychanie elastyczna, granicą tej elastyczności jest ten target polityczny, który na nich liczy. Mówiąc trywialnie: muszą liczyć się z tym, jak zareaguje miasteczko Wilanów. Publiczność pisowska jest znacznie bardziej plebejska. Politycy PiS mogą pójść w kierunku zmniejszenia nierówności społecznych i zwiększenia opiekuńczości państwa, co - nie ukrywam - jest według mnie trafną odpowiedzią na aktualne wyzwania. Platforma nie może pójść tą drogą - słuchałem dwóch wypowiedzi premiera Tuska w sprawie umów śmieciowych i one różnią się o 180 stopni, każdy może znaleźć tam odpowiadający mu pogląd. Myślę, że premier kalkuluje; myśli kategoriami, że jeśli tu coś zaakceptuje, to straci część wyborców, ale być może gdzie indziej zyska więcej. Ten dylemat Donalda Tuska prowadzi do stwierdzenia, że cokolwiek nie zrobią, to zrobią to źle, bo wciąż będą lawirować.

 

Mówił pan o dwóch argumentach.

Druga okoliczność jest taka, że mainstream medialny nie daje równych warunków. PiS jest spychany na margines. Wczoraj zamiast oceny (choćby negatywnej) pomysłów największej partii opozycyjnej mieliśmy możliwość podziwiać premiera w roli kibica, który pojawił się w miejscowości Kamila Stocha.

 

Wie pan, jak to działa: "Wpadłem, bo przechodziłem obok i pomyślałem, że wpadnę..." A że z tragarzami i fotografami? Cóż zrobić.

Tak, zupełnie przypadkowo przejeżdżał i wstąpił. (śmiech) Zapewne źle trafiłem, ale nigdzie nie zauważyłem poważnej relacji z programu PiS, a Donalda Tuska widziałem wszędzie. Trzeba sprzyjać pluralizmowi - między innymi dlatego postanowiłem wejść do Rady Programowej.

 

Zjawisko, które pan nakreślił wydaje się być stałą tendencją. Kilka tygodni temu mieliśmy zestawienie dwóch zdjęć z tego samego dnia: premier bawił się klockami w równie przypadkowo odwiedzonej miejscowości, a Jarosław Kaczyński był na Majdanie. Wczoraj prezes PiS mówił o pomysłach dla Polski - czy trafnych, to inna rzecz -  a Donald Tusk paradował z szalikiem.

Tak, to celna diagnoza. Ten problem istnieje, choć przykład z Majdanem nie jest dla mnie najszczęśliwszy, bo nie jestem pewien, co trzeba i co można zrobić na Ukrainie. Nie podoba mi się i Janukowycz, i Tymoszenko, i narodowcy... Ale wracając do meritum - polityka Platformy jest bardzo zanurzona w piarowskim sosie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Platforma żyła też w dużym stopniu z doraźnych błędów PiS; zresztą mam nadzieję, że to tylko błędy.

 

A jak ocenia pan postulaty PiS? 500 złotych na drugie i kolejne dzieci, duży program inwestycji na ponad bilion złotych. Realne? Trafne?

Warto zastanowić się jednak nad tym, o jakim okresie mówimy. Bilion złotych na dziesięć lat można sobie spokojnie wyobrazić, gorzej gdyby miało to zostać zrealizowane w ciągu jednego roku. Wszystko rozbija się o liczby. Jeżeli przyjąć, że stopa inwestycji mogłaby wynosić 25 procent PKB, to jest to wysokość 400 mld, a więc projekt przynajmniej na trzy lata. Niektórzy jednak traktują inwestycje jako wydatki państwa - to zupełnie inna liczba, dużo mniejsza, nawet gdyby miały one wzrosnąć. Są też inne niuanse: co to znaczy, że inwestycje są państwowe? Czy te, które korzystają z gwarancji państwa są państwowe czy nie? To trzeba rozszyfrować, bo inaczej ten bilion staje się hasłem, którzy różni ludzie różnie rozumieją...

 

Premier Tusk już powiedział, jak należy je rozumieć. "Jeśli ktoś w Polsce wie, gdzie te miliardy są zakopane, to ja będę najszczęśliwszym premierem w Europie" - stwierdził dziś w Zakopanem.

No właśnie. Premier nie zadał pytań, o których wspomniałem.

 

A jak pan odebrał apel o debatę Kaczyński-Tusk? Obejrzałby ją pan z zainteresowaniem?

Nie bardzo. Wydaje mi się, że jeśli jest określony program gospodarczy, to powinni raczej debatować ci, którzy ten program mieliby realizować. To rozsądniejszy pomysł. Taka debata nie mogłaby polegać jedynie na spotkaniu dwóch dżentelmenów, bo skończy się pytaniami o ceny kurczaków czy ziemniaków jak ostatnio. Wówczas widzowie wyciągają wnioski, że ktoś jest niekompetentny, a prawdziwa kompetencja nie polega na tym, że zna się aktualną cenę kartofli. Premier nie ma obowiązku znać takich szczegółów. Wydaje mi się, że sugestia Adama Hofmana jest rozsądna - połóżmy dwa dokumenty merytoryczne na stole, niekoniecznie po 180 stron, ale jednak. A potem rozmawiajmy - tak będzie uczciwiej.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.