"Naruszyłem zbyt wiele interesów, by oni zostawili mnie w spokoju" - rozmowa z byłym wójtem Międzyrzeca Podlaskiego

Dworzec kolejowy w Międzyrzecuu Podlaskim. Fot Wikimedia Commons / Ireneusz S Wierzejski / licencja CC-BY-SA 3.0, GFDL
Dworzec kolejowy w Międzyrzecuu Podlaskim. Fot Wikimedia Commons / Ireneusz S Wierzejski / licencja CC-BY-SA 3.0, GFDL

Kupowanie głosów za wódkę, organizowanie radosnych wycieczek do urn wyborczych i kompletna bezradność Państwowej Komisji Wyborczej wobec takich prób wpływania na wyniki głosowań w mniejszych miejscowościach – taki żenujący obraz stanu polskiej demokracji przynosi artykuł z ostatniej „Gazety Polskiej” o fałszowaniu wyborów na prowincji. Jednym z bohaterów publikacji jest Mirosław Kapłan, do niedawna wójt Międzyrzeca Podlaskiego (woj. lubelskie). Kapłan został odwołany w referendum, bo – jak twierdzi – naruszył bardzo poważne, związane m.in. z atrakcyjnymi gruntami pod inwestycje, interesy grupy trzymającej władzę w najbogatszej gminie regionu. Grupy stworzonej przez działaczy i sympatyków PSL.

 

W rozmowie z dziennikarzami „Gazety Polskiej” opisał pan proceder kupowania głosów za alkohol. Rzecz dotyczyła referendum, w którym odwołano pana ze stanowiska wójta Międzyrzeca Podlaskiego. Czy podtrzymuje pan te zarzuty?

- Oczywiście. Takie informacje otrzymywałem od moich zwolenników, którzy obserwowali, co się dzieje podczas referendum. Nie chodzi tylko o kupowanie głosów za piwo czy wino. Złożyliśmy w sumie 9 protestów wyborczych. Moi oponenci, między innymi syn mojego poprzednika na stanowisku wójta, nawoływali w dniu wyborów, by głosować, bo brakuje głosujących, by referendum było ważne. Przede wszystkim jednak mamy świadków, że tymi samymi samochodami wielokrotnie podjeżdżano pod komisję wyborczą, dowożąc ludzi, którzy potem głosowali. Moim zdaniem działy się rzeczy niedopuszczalne.

 

Czy protesty zostały uwzględnione?

- Na razie sąd rozpatrzył 5 z tych 9 spraw. Odrzucono jeden protest, dotyczący wpisów w internecie nawołujących do pójścia na wybory. W czterech sprawach sąd odroczył wydanie decyzji. Będą przesłuchiwani policjanci z Międzyrzeca, którzy w dniu referendum mieli służbę i wyjeżdżali na interwencję po zawiadomieniu o dowożeniu ludzi do lokali wyborczych. Widać, że sąd traktuje rzecz poważnie. Wierzę w rzetelność wymiaru sprawiedliwości.

 

A ostateczny wynik referendum? Jak blisko był pan utrzymania stanowiska?

- Do urn poszło 2858 osób. Gdyby było ich o nieco ponad 150 mniej, głosowanie byłoby nieważne. Moim zdaniem w sytuacji, gdy frekwencja jest na granicy ważności referendum, każda udana próba wpłynięcia na frekwencję w dniu wyborów ma kluczowe znaczenie dla wyników. Wiadomo przecież, że w przypadku referendum najważniejsza jest frekwencja. Ja prosiłem moich zwolenników, by nie brali udziału w tej politycznej awanturze i do urn nie poszli.

 

Dlaczego w ogóle musiał pan bronić stanowiska w referendum? Przeglądając lokalną prasę można odnieść wrażenie, że był pan po prostu słabym, źle gospodarującym wójtem.

- Proszę pamiętać, że ja mieszkam i pracuję w tzw. Polsce powiatowej, która w naszym przypadku oznacza Polskę całkowicie opanowaną przez rodzinne i towarzyskie grupy związane z PSL. Mój poprzednik, Roman Michaluk, rządził tu nieprzerwanie przez 18 lat. Przed wyborami w 2010 roku nie prowadził nawet specjalnie kampanii, bo był po prostu pewien wygranej. Tymczasem okazało się, że ludzie mają go już dosyć. Wygrałem, zostając jedynym wójtem z PiS w powiecie. Rozpoczął się frontalny atak, w którym niemałą rolę odegrały lokalne media. Krytykowano wszystko co zrobiłem i czego nie zrobiłem. Opozycyjni radni zarzucali mi, że źle gospodaruję, chociaż przez trzy lata zrealizowałem więcej inwestycji z udziałem pieniędzy unijnych niż mój poprzednik przez ostatnie 10 lat. Przez trzy lata walczyłem w sądach i gdzie tylko się dało, o to, aby nie płacić długów i kar nałożonych na gminę za rządów poprzedniego wójta. Opozycja w radzie gminy bez przerwy zmieniała i obcinała mi budżet, a potem podnosiła raban, że nie ma pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli czy urzędników. Kiedy postanowiłem zwolnić niegospodarną dyrektor miejscowej szkoły, sprawa zakończyła się w prokuraturze. Sęk w tym, że to ja dostałem zarzuty za to, że pilnowałem gminnych pieniędzy i przeciwstawiłem się ich marnowaniu. Ja po prostu naruszyłem zbyt wiele interesów, by oni zostawili mnie w spokoju.

 

Międzyrzec to dość bogata gmina, macie świetnie położone tereny, mówiło się o stworzeniu tu specjalnej strefy ekonomicznej.

- Nie mam na to „twardych” dowodów, ale podejrzewam, że to właśnie sprawa atrakcyjnych gruntów była jednym z powodów, dla których postanowiono się mnie pozbyć. Blisko 70 hektarów przy skrzyżowaniu dwóch ważnych dróg tranzytowych: krajowej nr 2 Berlin-Moskwa oraz drogi nr 19, łączącej Skandynawię i północną Rosję z Bałkanami wciąż należy do Agencji Nieruchomości Rolnych. Teren zdobył nagrodę „Grunt na medal”, jest pomysł, by stworzyć tu specjalną strefę ekonomiczną. To oznacza wielkie inwestycje, a wielkie inwestycje to wielkie pieniądze. By mieć wpływ na podział „tortu”, trzeba mieć władzę w gminie. Czy właśnie dlatego mnie tej władzy pozbawiono? Pozostawiam to pytanie otwarte.

 

Co teraz dzieje się w gminie? Będzie pan startował w tegorocznych wyborach?

- W gminie rządzi komisarz wyznaczony przez Donalda Tuska. W wyborach oczywiście będę startował. Naruszyłem lokalny układ i zostałem za to dotkliwie ukarany, ale zamierzam walczyć. Nie zostawię mieszkańców na pastwę losu. Wiele osób mi zaufało i ich nie zawiodę. Chcę teraz przekazać mieszkańcom prawdę o gminie i swojej trzyletniej kadencji. Wierzę w sprawiedliwość i mądrość mieszkańców.

 

not. hgw

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.