Prof. Rybiński o unii bankowej: "Forsowanie idei ściślejszej integracji może się źle skończyć, a ten koniec może być naprawdę fatalny dla UE". NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/ EPA:  Wolfgang Schäeuble - min. finansów RFN, kraju, który zabiega o unię bankową
PAP/ EPA: Wolfgang Schäeuble - min. finansów RFN, kraju, który zabiega o unię bankową

Trwają debaty na temat przyszłości tzw. unii bankowej, o którą zabiegają euroentuzjaści jak najściślejszej integracji Europy, z jej sfederalizowaniem włącznie. Dla eurorealistów prace nad założeniami unii bankowej to kolejny sygnał alarmowy, że Unii Europejskiej może grozić gwałtowny rozpad. I to z tragicznymi skutkami, znanymi z przeszłości, a którym idea unii miała paradoksalnie postawić tamę na wieki.

CZYTAJ WIĘCEJ: Czy federalizacja Europy wejdzie tylnymi drzwiami? Drzwiami unii bankowej? Europosłowie są sceptyczni, na razie...

O pomyśle na unię bankową rozmawiamy z ekonomistą dr. hab. Krzysztofem Rybińskim, byłym wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego.

 

wPolityce.pl: Co to jest ta unia bankowa?

Dr hab. Krzysztof Rybiński: To tak jakby rozłożenie odpowiedzialności za bezpieczeństwo systemu bankowego w danym kraju na wszystkie kraje Unii Europejskiej. Na razie na strefę euro, a docelowo na wszystkie kraje Unii Europejskiej.

 

Czy ten twór niesie ze sobą jakieś zagrożenia dla Polski?

Jest to proces, który może być zagrożeniem dla Polski. U nas kondycja sektora finansowego jest znacznie lepsza niż w strefie euro, gdzie w przeszłości banki dokonywały bardzo ryzykownych transakcji. Gdzie skala zadłużenia jest o wiele większa, niż te gospodarki mogą udźwignąć. Jeśli tam w którymś momencie pojawi się potężny kryzys bankowy, to koszty tego kryzysu ktoś będzie musiał ponieść. Lepiej więc trzymać się z daleka od tego bałaganu. Wcześniej czy później pojawi się pokusa, aby wprowadzić podatek od lokat i zabiorą ludziom 5, 10 czy 20 procent oszczędności, tak jak na Cyprze. Więc po co narażać Polaków na takie coś?

 

Czy martwić się powinni ci Europejczycy, nie tylko ci znad Wisły, którzy nie życzą sobie federalnej Europy, czy jest to bardziej ryzyko finansowe niż polityczne?

Myślę, że już dzisiaj można powiedzieć, że ryzyko polityczne pochodzi stąd, że "banksterzy" i politycy, których "banksterzy" mają w kieszeni, zapędzili się za daleko narzucając ludziom za duży stopień integracji europejskiej. M.in. właśnie poprzez wspólną walutę, poprzez wspólne instytucje, które ulokowane w Brukseli mówią innym krajom co mają one robić. Te wszystkie unie: fiskalne, bankowe, kwestie regulacyjne – we wszystkie obszary życia. Teraz mamy tego wszystkiego nadmiar i widzimy odreagowanie. Ludzie tego nie chcą i powstają oraz zyskują partie skrajnie nacjonalistyczne, nawet we Francji – Le Pena, „Prawdziwych Finów” w Finlandii, mamy Grecję („Złota Jutrzenka” – przyp. red.), Holandię. Wszędzie tam ludzie mówią: „dość! Nie chcemy już więcej takiej Unii”.

Tak więc ryzyko polega na tym, że jeśli banksterzy i niektórzy politycy nadal będą naciskali na dalszą integrację, to w następnych wyborach do Parlamentu Europejskiego, czy lokalnych – w poszczególnych krajach, Europejczycy wybiorą sobie takie partie, które zrobią dokładnie odwrotnie. Optymalny poziom integracji osiągnęliśmy, gdy powstała UE ze swoimi czterema wolnościami (wolność przepływu towarów, przepływu usług, przepływu kapitału, wolność ruchu osobowego – przyp. red.). Powstanie strefy euro, to był już krok za daleko. Nie wszystkie kraje, które tam są, powinny tam być.

Tak więc forsowanie idei ściślejszej integracji może się źle skończyć, a ten koniec może być naprawdę fatalny dla Unii Europejskiej.

 

Do ścisłej integracji prą politycy, bo już niekoniecznie ich elektorat, głównie z silnych krajów, np. z Niemiec. To świadczy, że z Unią, którą dziś znamy, jest coś nie tak.

Wielokrotnie już przekonaliśmy się, że Niemcy stosują bardzo brutalną politykę realizacji swoich interesów. Robią to bardzo mądrze i bardzo skutecznie. Warto zobaczyć, że jeśli coś złego dzieje się w RFN, to reguły narzucane wszystkim innym przez Berlin, tam nie działają. Mówię tu o epizodach, gdy Niemcy miały zbyt duży deficyt budżetowy i wówczas zawieszano reguły unijne jego dotyczące. A mniejsze kraje, u których wystąpił taki problem z wysokim deficytem, ale nie mają siły politycznej jak Niemcy, były brutalnie przeciągane, choćby Węgry.

Nie jest to Unia równych sobie. Niemcy chcą sobie podporządkować gospodarczo całą Europę. Można wskazać wiele obszarów, choćby energetykę odnawialną, gdzie forsują rozwiązania, które są im na rękę.

Unia niesie ze sobą bardzo wiele korzyści, choćby uwspólniony rynek. To wartość sama w sobie i warto ją pielęgnować. Chęć silniejszego zintegrowania Unii Europejskiej może to wszystko zepsuć i czarne scenariusze dla Europy mogą się ziścić, włącznie z różnymi tendencjami siłowymi. Elity europejskie jeszcze tego nie dostrzegły.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych