Położna ze szpitala w Rzeszowie: "Jestem pewna, że nigdy więcej, choćby nawet groziły mi konsekwencje zawodowe, nie wezmę udziału w aborcji"

CZYTAJ TAKŻE: Rzeszowskie pielęgniarki odmówiły asystowania przy zabiegach aborcji. Co dalej ze szpitalem "Pro Familia"?

"Nasz Dziennik" publikuje poruszającą rozmowę z Agatą Rejman, położną ze Specjalistycznego Szpitala Pro-Familia w Rzeszowie, która poinformowała opinię publiczną o przypadkach zabijania dzieci poczętych dokonywanych w szpitalu „Pro Familia” w Rzeszowie.

Na pytanie, dlaczego zdecydowała się mówić, położna odpowiada:

Przede wszystkim skłonił mnie do tego mój stan psychiczny po trzech takich procedurach, w których uczestniczyłam. Skłoniło mnie do tego również moje załamanie nerwowe, świadomość, że aborcja to nie jest zwykły zabieg, ale zabijanie dzieci. To bulwersujące, że w cywilizowanym kraju, gdzie tyle mówi się o krzywdzie ludzkiej, rozczulając się nad losem człowieka, bagatelizuje się problem życia, że jest takie okrutne prawo, które pozwala na zabijanie dzieci w łonach matek.

Chciałabym, żeby polskie społeczeństwo wreszcie zrozumiało, że zabijanie nienarodzonych dzieci to nie jest wyciśnięcie pryszcza. Naprawdę nie! Zabijanie to zabijanie. Tak robił Hitler, ale wówczas świat sprzeciwiał się i walczył z tym złem. Nie wiem, dlaczego dzisiaj mamy przechodzić obojętnie nad mordem nienarodzonych dzieci. Chciałabym, żeby polskie państwo zadbało o matki, które urodzą chore dzieci, żeby nie zostawiało ich samych. Potrzebne są ośrodki pomocy i wsparcie finansowe. Chciałabym, żeby państwo polskie nie zapominało o tych wszystkich matkach, które borykają się z codziennością, żeby było dla nich wsparciem, a nie katem. Najłatwiej usunąć to, co jest niewygodne, nic nie dając z siebie. Niech państwo stanie na wysokości zadania i pomoże. Niech posłowie nie debatują nad bzdurnymi tematami, stanowiąc nieżyciowe przepisy, niech wreszcie przestaną się kłócić i zabiorą się do sensownej pracy. Niech coś wreszcie zrobią dla rodziny, dla dzieci. Niech nasze dzieci, nieważne zdrowe czy chore, nie wychowują się w państwie, gdzie w majestacie prawa można zabijać. Jeżeli nie zastopujemy tej panoszącej się cywilizacji śmierci i liberalizmu, to za chwilę będziemy mieć eutanazję, genderyzm… Pytanie, co w tej sytuacji zrobić z tymi dziećmi, żeby je ratować. Chyba najlepiej gdzieś wyjechać, bo w takim państwie nie można normalnie żyć.

Na pytanie, co czuje człowiek uczestniczący w procederze aborcji, Agata Rejman odpowiada:

Mogę mówić tylko za siebie, choć wiem, że również moje koleżanki, które podpisały się pod oświadczeniem do dyrekcji szpitala, że nie będą uczestniczyły w tego typu zabiegach, mają podobne odczucia. Czułam się z tym bardzo źle, czułam się jak ktoś, kto odbiera bądź uczestniczy w odbieraniu życia drugiemu, bezbronnemu człowiekowi. Zadawałam sobie pytanie, jakim prawem ja to robię, dlaczego, skoro nikt mnie do tego nie upoważnił. Przecież to nie ja dałam temu dziecku życie, dlaczego więc to robię. Temu natłokowi myśli, bezsennym nocom towarzyszyła złość, nienawiść wobec systemu, który sankcjonuje takie prawo, ale także złość wobec tych, którzy takie złe prawo uchwalili i nie podejmują wystarczająco skutecznych działań, żeby je zmienić.

(...)

Jestem wewnętrznie i emocjonalnie rozbita. Obecnie przebywam na zwolnieniu lekarskim. Dobrze, że mam wsparcie rodziny: męża, dzieci, rodziców i rodzeństwa. Wszyscy są ze mną. Mam sygnały wsparcia także ze strony moich znajomych, również koleżanek pielęgniarek, które są ze mną i które mi dziękują za postawę, bo czują podobnie jak ja. Takie odczucia mogą towarzyszyć tylko kobiecie, która sama urodziła dziecko i która za chwilę ma wziąć udział w aborcji.

Sumienia nie da się zagłuszyć, owszem można je próbować stłumić, ale ono prędzej czy później i tak się odezwie z jeszcze większą siłą. Byłam po poradę u księdza, a także u innych osób. Takie rozmowy są człowiekowi bardzo potrzebne. Jestem pewna, że nigdy więcej, choćby nawet groziły mi konsekwencje zawodowe, nie wezmę udziału w aborcji. Mam nadzieję, że moja decyzja nie będzie miała żadnych konsekwencji w pracy.

Położna podkreśla, że w jej przypadku kluczowe okazało się wsparcie męża, który wskazał drogę, mówiąc "żeby coś z tym zrobić, bo na dłuższą metę tak nie da się żyć".

Cała rozmowa - na stronach "Naszego Dziennika". Polecamy!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.