Żurawski: Traktat lizboński jest niekorzystny. Prezydent Kaczyński, podpisując go, podjął jednak słuszną decyzję, uzyskując poważny sukces

Fot. prezydent.pl
Fot. prezydent.pl

Do tej pory prezydent Lech Kaczyński atakowany był przez PO za opóźnianie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Teraz mamy do czynienia z atakiem z przeciwległych pozycji – ze strony Młodzieży Wszechpolskiej

- pisze Przemysław Żurawski vel. Grajewski w „Gazecie Polskiej Codziennie”.

Politolog odnosi się do akcji Młodzieży Wszechpolskiej, która zestawiła zdjęcia Wojciecha Jaruzelskiego i Jarosława Kaczyńskiego (tu MW popełniła błąd, myląc go ze śp. Lechem Kaczyńskim). Fotografie zostały podpisane w sposób oskarżający śp. Lecha Kaczyńskiego o zdradę.

Podstawą oskarżenia był fakt podpisania przez niego traktatu, rzekomo pozbawiającego Polskę suwerenności. (Ciekawe, czy zdaniem działaczy MW tylko Polska została pozbawiona suwerenności, czy może też inni sygnatariusze, z Niemcami, Francją i Wielką Brytanią włącznie. Dowiedzenie, że przywódcy 27 państw członkowskich UE to zdrajcy, byłoby prawdziwym wyzwaniem intelektualnym. Do dzieła, panowie!)

- przypomina politolog i dodaje:

Zarówno wersja PO, jak i MW to manipulacja świadomością społeczną poprzez wykorzystanie naturalnego braku orientacji przeciętnego współobywatela w zawiłościach ustrojowych UE i w toczącej się grze politycznej.

Dalej w swojej analizie Żurawski zaznacza, że „Traktat lizboński jest dla Polski niekorzystny”.

Prezydent Kaczyński, podpisując go, podjął jednak słuszną decyzję, uzyskując poważny sukces. Nicejski system decyzyjny pozostaje w mocy do 31 października 2014 r., a do 31 marca 2017 r. może być przywrócony na żądanie każdego z państw. (Później ma obowiązywać zasada „miękkiego weta”, tzw. kompromis z Ioanniny, czyli przedłużanie negocjacji „o rozsądny czas”, dla osiągnięcia ugody). Było to odsunięcie wejścia w życia traktatu lizbońskiego o 10 lat, czyli o dwie i pół kadencji parlamentu! Wyobrażenie, że nowe rządy w 27 (dziś w 28) krajach członkowskich będą chciały grać, opierając się na regułach ustalonych dekadę wcześniej, jest naiwne i hołdujących mu działaczy PO i MW stawia w osobliwym świetle. Traktaty reformujące WE/UE zawierane są częściej niż raz na 10 lat (Jednolity Akt Europejski 1986, Maastricht 1992, Amsterdam 1997, Nicea 2001, Traktat konstytucyjny 2003, Lizbona 2007). Już w momencie podpisywania traktatu lizbońskiego więc było pewne, że w tym kształcie nie wejdzie on w życie, a jeśli nawet, to nie będzie miało to znaczenia z uwagi na inne przyjęte w ciągu owej dekady regulacje

- wyjaśnia autor tekstu.

Dodaje, że „prezydent Kaczyński osiągnął zatem wynik, który można by streścić słowami: >>zagramy o to jeszcze raz przy następnym rozdaniu<<”.

Następnym rozdaniem był pakt fiskalny i tu przegraliśmy z kretesem, ale Kaczyński nie miał już z tym nic wspólnego. Po podpisaniu Lizbony dalej grał na czas, odmawiając jej ratyfikacji, czemu co głupsi znów się dziwili, nie widząc w tym logiki, jakby sukcesem Kaczyńskiego w Lizbonie nie był właśnie zysk na czasie tylko kształt traktatu. Ta gra miała sens tak długo, jak długo weto Irlandii, wahania konstytucyjne w RFN i opór Klausa w Czechach dawały nam szanse doczekania obiecanego przez Camerona referendum w Wielkiej Brytanii po ewentualnie wygranych przez niego wyborach. Przerzucenie kosztów sporu na Irlandię i Czechy było rozsądną taktyką. Niestety Brytyjczycy spóźnili się ze swoim kalendarzem wyborczym, a Niemcy (30 czerwca 2009 r. – decyzja Trybunału z Karlsruhe) i Irlandczycy (2 października 2009 r. – II referendum) wycofali sprzeciw. W tej sytuacji należało zakończyć grę i czekać na następne rozdanie, co też prezydent uczynił (10 października 2009 r.), zadbawszy uprzednio o niezależność ustawodawstwa polskiego w kwestiach krajowych (np. obyczajowych), poprzez zgłoszenie stosownych zastrzeżeń wobec Karty Praw Podstawowych

- wyjaśnia Żurawski.

Zaznacza, że „MW uległa propagandzie unijnej i uwierzyła, że traktat wzmocnił instytucje wspólnotowe UE i zwiększył zakres władzy brukselskiej biurokracji kosztem państw narodowych”.

Swój tekst kończy stwierdzeniem:

Polska nie potrzebuje ani euroentuzjastów, ani polityków zamykających UE w sloganie o Związku Europejskich Republik Socjalistycznych. Takie hasła wywołują oklaski na wiecach MW, ale do planowania polityki nie są przydatne. Rzeczpospolita potrzebuje ludzi, którzy by w jej imieniu poprowadzili grę w UE, maksymalizując zyski i minimalizując straty. Lech Kaczyński tak właśnie zrobił. Osiągnął możliwie dużo, przy minimalnych kosztach własnych.

Czy politycy MW i PO są w stanie to zrozumieć?

KL

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.