"Wyborcza" świętuje rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w towarzystwie esbeka. Tym razem daje głos "pokrzywdzonemu" majorowi Domskiemu

Fot. 13grudnia81.pl
Fot. 13grudnia81.pl

Były esbek mjr Jerzy Domski w "Gazecie Wyborczej" w tekście pod znamiennym tytułem "Honor esbeka, czyli niech Borusewicz przestanie kłamać" przekonuje niemal, że jest ofiarą stanu wojennego. I domaga się przeprosin od Bogdana Borusewicza, marszałka Senatu.

Wstawałem rano i tak samo jak robotnik spod Wejherowa wsiadałem do kolejki. Tyle że on jechał do stoczni, a ja do komendy wojewódzkiej. Każdy z nas robił swoje

- tłumaczy Domski.

Dlaczego esbek domaga się przeprosin od Borusewicza? Jego wściekłość wywołał m.in. wywiad, jakiego w 2011 roku marszałek Senatu udzielił "GW". Polityk PO opisywał m.in. nieudaną próbę zatrzymania go przez esbeków 13 stycznia 1982 roku.

Dom był otoczony, ale nie wchodzili. Nie pozwolił im szef wydziału mjr Jerzy Domski. Chciał osobiście zatrzymać Borusewicza, by otrzymać gratyfikacje i medal. Esbecy czekali na szefa. Chodzili w tę i z powrotem, bo było zimno. Gdy się akurat odwrócili plecami do budynku, wyszedłem przez okno na drabinę i potem na dach. Czołgałem się po nim na następny szeregowiec. Po trzech godzinach przyjechał Domski z antyterrorystami. Jak ich zobaczyłem, zeskoczyłem z dachu ostatniego budynku na balkon. Akurat jakaś rodzina oglądała "Dziennik telewizyjny", powiedziałem: "Dobry wieczór". Trochę się zdziwili. Zeskoczyłem z balkonu w śnieg i uciekłem

- mówił Borusewicz.

O majorze Domskim, zwanym Bąblem, Borusewicz mówił również w 2005 roku. Przytaczał wtedy w "GW" rozmowę z Domskim, który go przesłuchiwał w 1979 roku:

Major mówi: "Mamy straszny problem z panem. Niech pan trochę przystopuje. Taki młody, dziewczyny by pan poobracał..." Ja mu na to: "A ma pan córkę?. Nawet mi w twarz nie dał, chociaż chciał".

Choć od tych słów minęło już osiem lat dopiero obecnie major Domski zareagował. Złożył w kancelarii marszałka Senatu Rzeczypospolitej Polskiej długie pismo z żądaniem sprostowania. Pisze w nim, że to nie on kierował akcją łapania Borusewicza, w której esbecy się skompromitowali.

W swoim liście do Borusiewcza Domski wskazuje:

Nie wystarczyła zasłużona satysfakcja z wykpienia esbeków, antyterrorystów i ich nieudolnego dowódcy, to jeszcze nie odmówił Pan sobie satysfakcji z przypisania mi działania z niskich pobudek, co też, jak mam prawo sądzić, nie bez akceptacji, znalazło się w chwalebnej karcie Pańskiego życiorysu.

"Wyborcza" opisując majora Domskiego wskazuje:

Gdyńska dzielnica Chylonia, osiedle czteropiętrowych bloków z PRL-u. Major Domski, niski, siwy pan o łagodnym uśmiechu, raczej się nie obłowił; małe mieszkanie zajmuje z żoną od lat 60. Dziś jest przewodniczącym wspólnoty mieszkaniowej. W Radiu TOK FM leci audycja, na stole gazeta z Piłsudskim na okładce.

Pytany przez dziennikarza "GW" dlaczego napisał do marszałka Senatu esbek wskazuje:

Walczyłem z patologią systemu, w który wierzyłem. Nadzorowałem operacyjną kontrolę opozycji, w tym pana Bogdana. Po co napisałem to sprostowanie? Bo pan Bogdan stara się mnie przedstawić jako karierowicza, a ja na tej kompromitującej akcji kariery nie mogłem zrobić, bo mnie tam po prostu nie było.

Zdaje się, że najbardziej majora zezłościło to obarczenie nieprofesjonalizmem. Trudno się dziwić. Wszak komunistyczna bezpieka zawsze znała się na robocie. Szczególnie mokrej...

Marek Górlikowski, autor artykułu, pytał esbeka również o to, czy po latach uważa on, że świat byłby lepszy bez Borusewiczów.

Tacy jak on zawsze się znajdą. Jedni chcą ewolucyjnie zmieniać świat, a drudzy nie chcą czekać; on należy do drugich. Przy wódce śmialiśmy się, że jak przejmą władzę, to on zostanie ministrem spraw wewnętrznych, bo milczał i wyróżniał się talentami organizacyjnymi. Co jak co, ale durniami nie byliśmy - no i został wiceministrem

- tłumaczy.

Dodaje również, że jego oddział SB był łagodny w porównaniu z innymi regionami bezpieki, np. w porównaniu z "Toruniem czy Krakowem, które mają na sumieniu ks. Jerzego Popiełuszkę i Stanisława Pyjasa".

Z Popiełuszką to był szok, garstka ludzi tylko wiedziała, ci, co wydali polecenie. No, to są zabójcy. Wie pan, zabójcy są wszędzie. Jeżeli już była nadgorliwość, to ona szła z góry. Ja w moim wydziale wygaszałem takie zachowanie

- tłumaczy.

Na uwagę, że to jego podwładny, kapitan Jan Protasewicz, strzelał do Borusewicza, tłumaczy:

No, mój podwładny. Prawda, że oddał strzał, ale nie do Borusewicza. W powietrze strzelał! Powiedział mi i ja mu wierzę. Pan Bogdan był wysportowanym facetem, a ci nasi gonili go w Sopocie w świeżym śniegu. No to Protasewicz oddał strzał. Ale powtarzam: ostrzegawczy.

Na koniec mjr Domski pytany był, czy nie narzekał na swoją pracę.

Był taki okres, że uciekaliśmy w alkohol. Ale ja uwierzyłem w to, że trzeba tę opozycję ujarzmiać, żeby nie było niepokoju. Wydawało mi się, że socjalizm to jest coś dobrego i trzeba patologię ograniczać, żeby państwo rosło. A w tych latach patologią była opozycja. Moralnie uważam, że jestem czysty

- kwituje.

W tekście ani razu nie znajdziemy negatywnej oceny działalności majora Domskiego, ani wskazówki, że działał on w zbrodniczej formacji. To Borusewicz jest przedstawiany krytycznie. Trudno się jednak dziwić. Wszak to "Wyborcza", a tekst ukazał się w przeddzień rocznicy wprowadzenia stanu wojennego... A te zwyczajowo "Wyborcza" obchodzi w towarzystwie reżimowców z czasów sowieckiego zniewolenia.

KL

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych