Syn zbrodniarza mówi o polsko-ukraińskim pojednaniu. Ale prawdę o ludobójstwie UPA - odrzuca, a ojca usprawiedliwia

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wikipedia/CC-BY-SA-3.0,2.5,2.0,1.0
fot. wikipedia/CC-BY-SA-3.0,2.5,2.0,1.0

Mój ojciec byłby dzisiaj zwolennikiem pojednania polsko-ukraińskiego - twierdzi syn naczelnego dowódcy UPA Jurij Szuchewycz. Oddziały jego ojca Romana Szuchewycza w czasie wojny dokonały masowych mordów na polskiej ludności na Wołyniu.


Jako dowódca UPA Roman Szuchewycz ponosi odpowiedzialność za masowe mordy polskiej ludności cywilnej na Kresach Wschodnich. Szacuje się, że zamordowano tam ok. 100 tys. Polaków.
Szuchewycz dowodził UPA do swojej śmierci, zginął w 1950 r. otoczony przez wojska NKWD pod Lwowem. Rodzina Szuchewycza poniosła odpowiedzialność zbiorową za jego działalność polityczną. Jurij spędził prawie 40 lat w sowieckich łagrach, w więzieniu stracił wzrok.

Musisz uznać, że życie, które prowadzisz jest normalne, że nie ma innego życia oprócz tego, którym żyjesz

- mówił o czasie spędzonym w łagrach grupie polskich dziennikarzy, z którymi spotkał się we lwowskiej kawiarni na ulicy noszącej imię jego ojca. Syn dowódcy UPA ma dziś 80 lat i nosi tytuł bohatera Ukrainy. 
Pytany o zbrodnie ukraińskich partyzantów dowodzonych przez jego ojca na polskiej ludności powiedział:

Nie ma takiej ceny, której nie warto było zapłacić za ojczyznę.

Tłumaczył, że celem UPA była walka o niepodległość. Jej żołnierze walczyli przeciwko niemieckiej okupacji, z partyzantką polską i sowiecką, a po zajęciu Zachodniej Ukrainy przez Związek Sowiecki - z Armią Czerwoną.


Zdaniem Szuchewycza zbrodnie, do których dochodziło począwszy od 1943 r. na Wołyniu, były nie do uniknięcia.

Ani ukraińska, ani polska strona nie mogły uciec od tej wojny, ona nie mogła się nie zdarzyć

- twierdzi.
Szuchewycz nie dopuszcza myśli, że Ukraińcy 70 lat temu dopuścili się zbrodni ludobójstwa.

Nie zgadzam się z tym, że to było ludobójstwo, natomiast obie strony, polska i ukraińska dopuściły się zbrodni wojennych. Dziś całą winę składa się na barki Ukraińców, a to nie było tak. Mogę podać mnóstwo przykładów świadczących o winach Polaków

- mówił syn dowódcy UPA. Przekonywał, że należy też brać pod uwagę okoliczności, które doprowadziły do tamtych wydarzeń.


Obwinianie się nawzajem wynika z poszukiwania sprawiedliwości historycznej, ale możemy, szukając wzajemnych win, cofnąć się do unii lubelskiej. Czy to ma sens? Czy nie lepiej mówić o tym, jako o czymś, co już było?

- mówił.


Ojciec byłby dzisiaj zwolennikiem pojednania polsko-ukraińskiego. Już w czasie wojny prowadzono rozmowy z polską stroną

- mówił. Przypomniał o wspólnych akcjach WiN i UPA przeciwko reżimowi komunistycznemu. Najgłośniejszą przeprowadzono w Hrubieszowie w 1946 r. W wyniku ataku połączonych sił udało się tam rozbić więzienie UB.


Wówczas nie mogliśmy się jednak pojednać. Polski rząd na uchodźstwie naciskał, aby Polska odrodziła się w granicach z 1939 r. Ukraińcy nie mogli się z tym pogodzić

- komentował Szuchewycz.


Pojednanie jest możliwe, ale musimy ze sobą rozmawiać. W łagrach dzieliło ze mną los wielu żołnierzy AK. Rozmawialiśmy z nimi, ja i inni żołnierze UPA

- wspominał. Już na wolności Szuchewycz spotkał się z doradcą prezydenta Jimmy'ego Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego USA Zbigniewem Brzezińskim, który opowiedział historię swojego ojca.

W 1919 r. on strzelał się na dworcu we Lwowie z pewnym Ukraińcem, który potem walczył w szeregach UPA. Po latach odnaleźli się w Stanach Zjednoczonych, jeden rozpoznał w drugim przeciwnika sprzed lat. Porozmawiali ze sobą i się zakolegowali

- mówił Szuchewycz.


Jego ojciec został mianowany głównodowodzącym UPA i awansowany na generała podczas zjazdu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w sierpniu 1943 r. Według znawcy problematyki zbrodni wołyńskiej prof. Grzegorza Motyki Szuchewycz podczas tego spotkania zaakceptował antypolskie czystki; później zadecydował, że należy prowadzić akcję wypędzania, pod groźbą śmierci, polskiej ludności cywilnej w Galicji Wschodniej.

Bez wątpienia to on stał za wszystkimi rozkazami i akcjami tam prowadzonymi, one nie mogły odbywać się bez jego zgody

- powiedział PAP historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN przy okazji 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej.
W 1944 r. Armia Czerwona opanowała całe terytorium Zachodniej Ukrainy. Rok później NKWD aresztowało matkę i żonę dowódcy UPA, a jego dwoje dzieci trafiło do domu dziecka. Syn Jurij uciekł i odszukał ojca.


On wiedział już wtedy, że ich los jest przesądzony. A ja chciałem iść do podziemia

- mówił dziennikarzom syn dowódcy UPA. Według niego ojciec powiedział mu wtedy:

Prawie cała nasza rodzina zginie, brat już mój zginął, ojciec zmarł na zsyłce. Gdy zginiemy my starzy i wy młodzi, nie będzie komu tworzyć narodu.


Jurij wkrótce został ponownie złapany, do 1989 r. z przerwami siedział w więzieniu i łagrach. Po zwolnieniu został przywódcą skrajnie nacjonalistycznej organizacji UNA-UNSO. Podczas wiecu we Lwowie w 2011 r. nawoływał do oderwania od Polski i Białorusi ziem, które w jego opinii są etnicznie ukraińskie.

Szuchewycz jest krytyczny wobec polityki obecnego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza.

On boi się Moskwy. Mam wrażenie, że pierwszymi osobami, które Moskwa pogrąży, będzie on i jego otoczenie. Jego pieniądze nie są zdeponowane w rosyjskich bankach, a w szwajcarskich, dlatego chce uciec przed Moskwą do Europy. Janukowycz boi się wszystkiego, co można nazwać antysowieckim. On nie potrafi zrozumieć, że ta sowiecka ideologia wiąże go z Moskwą i z Putinem

- mówił.

Na pożegnanie Szuchewycz zwrócił się do dziennikarzy po polsku:

Ukraińcy szanują Polaków, bo Polacy byli naszymi nauczycielami.

PAP, ansa

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych